Obrazy na stronie
PDF
ePub

kiego artystę. Pocztmistrz widać wielki miłośnik muzyki, zaczyna Fryderyka ściskać, całować, prosząc ażeby grał, ażeby się nie lękał spóźnienia, gdyż on każe do powozu kuryerskie nawet konie założyć. Do gorących prośb rodzaju męzkiego, kiedy jeszcze płeć żeńska w osobie pani pocztmistrzowej i jej pulchniutkich córek się przyłączyła, uformował się chór, któremu trudno się było dłużéj opierać. Więc też nasz, fortepianista zasiadł znów do instrumentu i dalejże wygrywać mazurki i tym podobne rzeczy. Jedna z panien na skinienie matki wybiegła z pokoju; niebawem wraca niosąc tacę z winem, ciastami i cukierkami. W przestankach muzyki następuje traktament. Fryderyk się wymawia, że nigdy wina nie pije, ale zmuszają go do jedzenia słodkich łakoci. Niemcy uszczęśliwieni trącają się kieliszkami z panem Jarockim pijąc za zdrowie młodego wirtuoza, dopytując się zkąd on jest, jak się nazywa; potém znowu muzyka i trwało tak z parę godzin. Nareszcie kiedy już Fryderyk zupełnie grać przestał, zbliża się do niego ów Niemiec, co na odgłos fortepianu najpierwszy wszedł do salonu i uroczyście z wielką powagą rzeknie: „Młodzieńcze, ja sam jestem starym i doświadczonym metrem muzyki, ale oddałbym dziesięć lat życia mojego, ażebym mógł tak grać jak ty!" Pocztmistrz zaś rozczulony do najwyższego stopnia, zawołał: „Teraz spokojny i szczęśliwy umrę, bom słyszał Chopina, polskiego wirtuoza!" Kiedy po licznych uściskach, oświadczeniach wdzięczności i zadowolenia, miano wsiadać do dyliżansu, w którego kieszenie pani pocztmistrzowa i jej córki nie zaniedbały napakować ciast i cukierków, sam gospodarz domu porywa na swe olbrzymie barki, szczupłego i wątłego Fryderyka, niesie go w tryumfie do powozu, życząc szczęśliwej podróży i wszelkiej w przyszłém życiu pomyślności.

W Poznaniu zabawiwszy dni parę, ruszyli nakoniec do domu. Spieszno było Fryderykowi do swoich; czterotygodniowa wycieczka niecierpliwiła go już tak dalece, że im bliżej był Warszawy, tém powolniejszą i leniwszą w ciężkim dyliżansie podróż mu się wydawała. Na jego usilne prośby, Jarocki w Łowiczu wziąwszy ekstrapocztę, dnia 6 października przywiózł Fryderyka do Warszawy.

Tom IV. Październik 1862.

3

III.

W rok później zdarzyło się znów, iż kilku przyjaciół Chopina wybierało się do Wiednia; ojciec wiedząc jak wiel-ką korzyść odnosi umysł młodego człowieka z poznawania ludzi i świata, nie wahał się znów wysłać tam na kilka tygodni Fryderyka. Ale nasz Fryderyk stał się już dwudzie stoletnim młodzianem, a jako artysta, skończonym prawie wirtuozem. Grę jego na fortepianie w Warszawie podziwiano powszechnie, unoszono się nad kompozycyami, zachwycano improwizacyami; lecz to wszystko nie wystarczało już téj duszy, marzącej wciąż o szerszych polach artystycznych popisów: „Cóż z tego że mię tu chwalą, zwykł był mawiać do bliższych siebie, ale co na to powiedzą w Wiedniu albo w Paryżu?" Twórca Ronda à la Mazur, Waryacyi z Don Juana, Fantazyi z Polskich pieśni, Krakowiaka i wiele innych drobniejszych rzeczy, nie ufał jeszcze w swe siły; udając się na przejażdżkę do Wiednia, nie myślał nawet popisywać się w tém mieście sławném z muzy、 kalności, sławném z licznego grona europejskiego rozgłosu znakomitości artystycznych. Opatrzony w znaczny zapas listów polecających, marzył on o tém tylko, ażeby po. słyszeć znaczniejsze dzieła muzyczne, mogące zbawiennie wpłynąć na jego talent do kompozycyi, marzył o poznániu ludzi, których imię ze czcią przywykł wymawiać, niedomyślając się wcale, ażeby oni olśnieni jego artystycznemi zasobami, zmusili go mimo woli do publicznego wystąpienia. Ciekawe w tym względzie listy Fryderyka pisywane do rodziców, najlepiej malują osobiste jego wrażenia, wahanie się, niepewność i nareszcie rozkosz, jakiej doznał z téj pierwszej ogniowej dla siebie próby.

Opuściwszy Fryderyk Warszawę w towarzystwie kilku przyjaciół w ostatnich dniach lipca 1829 roku, zwiedził najprzód Kraków, następnie Ojców, tę miniaturową Szwajcaryę polską, gdzie spotkały go rozmaite pocieszne przygody, dumny że miał szczęście nocować w stançyi służącéj kiedyś za nocleg zacnéj Klementynie Tańskiej, i duia 31go lipca, po szczęśliwej bardzo podróży, przybył do Wiednia.

[ocr errors]

(Wiedeń d. 1 sierpnia 1829 r.) (1). Szczęśliwie, wesoło, zdrowo, doskonale, nieledwie że wygodnie, stanęliśmy wczoraj w Wiedniu. Od Krakowa jechaliśmy separatwagenem lepiej, aniżelibyśmy własnym mogli jechać powozem. Piękne okolice Galicyi aż do Bilska, później Szlązka górnego i Morawii tém przyjemniejszą podróż nam czyniły, że deszcz czasami tylko w nocy padający, oswobadzał nas od niegodziwego na chossé kurzu.

Nim zacznę opisywać Wiedeń, powiem co się stało z Ojcowem. W niedzielę po obiedzie, nająwszy sobie wóz czterokonny krakowski za 4 talary, paradowaliśmy w nim jak najwyborniéj. Minąwszy miasto i piękne okolice Krakową, kazaliśmy naszemu woźnicy jechać prosto do Ojcowa, sądząc iż tam mieszka pan Indyk, chłop u którego zwykle wszyscy nocują, gdzie i panna Tańska nocowała także. Nieszczęście chciało, że pan Indyk mieszka o milę od Ojcowa, a nasz woźnica nieświadomy drogi, wjechał w Prądnik rzeczkę, raczej przezroczysty strumień, i niemożna było znaleźć innnej drogi, bo na prawo i na lewo skały. Około godziny 9téj wieczorem, spotkało nas tak koczujących i niewiedzących co czynić, jakichciś dwóch ludzi; ci ulitowawszy się nad nami, podjęli się przewodniczyć aż do pana Indyka. Musieliśmy iść piechotą dobre pół mili, po rosie, pośród mnóstwa skał i ostrych kamieni. Często rzeczkę po okrągłych belkach potrzeba było prze. chodzić i to wszystko w noc ciemną. Nareszcie trudach, kuksach, marudach, zaleźliśmy przecie do p. Indyka. Nie spodziewał się tak późno gości. Dał nam pokoik pod skałą, w domku umyślnie dla gości zbudowanym. Izabello!.. Tam gdzie p. Tańska stała! (2). Każden więc z moich kolegów rozbiera się i suszy przy ogniu roz. nieconym na kominku przez poczciwą panię Indykowę. Ja tylko usiadłszy w kąciku, mokry po kolana, medytuje czy się rozebrać i suszyć, czy nie; aż tu widzę jak pani In

po

wielu

Od

(1) Fryderyk roztrzepany jak zwykle, rzadko w którym liście podaje dokładną datę, czasem nawet z roku 1829 robi 1828 i t. p:. podróży swojej do Berlina, niewiele się w tym względzie poprawił.

(2) Wykrzyknik ten odnosi się do młodszej siostry jego Izabelli, dzisiaj zamężnej Barcińskiej.

dykowa zbliża się do poblizkiej komory po pościel; tknięty zbawiennym duchem idę za nią i spostrzegam na stole mnóstwo wełnianych czapek krakowskich. Czapki te są podwójne, niby szlafmyce. Zdesperowany kupuję jedną za złoty, rozrzynam na dwoje, zdejmuję buty, obwijam nogi a przywiązawszy dobrze, tym sposobem oswobadzam się od niechybnego przeziębienia. Przybliżywszy się do kominka, napiłem się wina, naśmiałem z poczciwymi kolegusami, a tymczasem pani Jndykowa posłała nam na ziemi, gdzieśmy się wybornie przespali".

Daléj Fryderyk opisuje Ojców, Pieskową skałę, groty Czarną i Królewską, unosi się nad niemi i okolicami, mówiąc w zachwyceniu: „że choćby dla niczego, to dla téj prawdziwej piękności Ojcowa, warto było zmoknąć". List ten zresztą zapełniony jest w końcu opisem wiedeńskich galeryj obrazów, które naprędce zwiedził i innemi, mniej mogącemi zająć szczegółami czytelników.

Następujące zaś listy, podajemy w całej ich poufnéj a często naiwnej treści, tak jak były do rodziców pisane.

(Wiedeń dnia 8 sierpnia 1829 r.) „Zdrów jestem i wesół. Nie wiem co to jest, ale Niemcy mi się dziwią, a ja im się dziwię że się nie mają czemu dziwować. Haslinger (1), dzięki listowi Elsnera, niewiedział gdzie mię posadzić. Kazał zaraz synowi grać przedemną, pokazywał co tylko miał we względzie muzycznym najciekawszego i przepraszał, iż żony przedstawić nie może, bo jej w domu niema. Z tém wszystkiem, jeszcze moich rzeczy nie drukował (2). Nie pytałem go się o nic, ale pokazując mi najpiękniejszą swoją edycyę, oświadczył, że moje Waryacye podobnież za tydzień w Odeonie wyjdą. Anim się tego spodziewał. Zachęca mię ażebym grał publicznie. Niemcy mówią, że Wiedeń dużoby stracił, gdybym wyjechał niedawszy się słyszeć. Są to wszystko dla mnie rzeczy niepojęte. Schupantzig (3), do którego także miałem listy, powiedział mi, że chociaż nie daje więcej zimowych kwar

(1) Wydawca nut muzycznych.

(2) Pokazuje się, że Fryderyk poprzednio przysłał mu już swe prace do druku.

(3) Skrzypek, slawnie grający klassyczne kwartety.

tetów, jednakże będzie się starał urządzić choć jeden w czasie mojej w Wiedniu bytności. U Hussarzewskich byłem raz: stary się entuzyazmował grą moją i na obiad prosił; na obiedzie było dużo Niemców i jakby się z nimi zmówił, kazali mi wszyscy grać. Stein chciał mi natychmiast dać jeden z instrumentów swoich do stancyi a po tém na koncert gdybym go dał. Graf, któren jednakże lepszym od niego jest fabrykantem, powiedział mi to samo. Würfel utrzymuje (1), iż ażeby pokazać coś nowego i narobić chałasu, koniecznie grać potrzeba. Tutejszy żurna. lista pan Plachetka, którego poznałem u Haslingera także mi każe występować. Waryacye im się strasznie podobają. Hrabia Gallenberg poznał mię tamże; do niego należy teatr, gdzie już kilka nędznych koncertów słyszałem. Haslinger utrzymuje, że dla kompozycyj moich lepiej będzie jak je Wiedeń usłyszy, że gazety zaraz pochlebnie napiszą, za co wszyscy ręczą. Słowem kto mię usłyszy, każe grać, a Würfel jeszcze tę uwagę dodał, że kiedy już jestem raz w Wiedniu i rzeczy moje mają wyjść niebawem, ażebym koniecznie wystąpił, bo inaczej chyba umyślnie musiałbym przyjechać. Zaręcza, że teraz pora najstosowniejsza, bo Wiedeńczycy głodni są nowej muzyki. Niegodzi się młodemu artyście porzucać takiej sposobności. Zresztą, gdybym występował jako egzekutor tylko, mniejby to znaczyło, ale ukazuję się ze swojemi dziełami, więc śmiało mogę się odważyć. Chce on ażebym grał najprzód Waryacye, potém Krakowiaka dla uderzenia nowością, a na końcu ażebym fantazyował. Czy przyjdzie do czego? jeszcze nie wiem. Stein bardzo dla mnie czny i przyjacielski, lecz na jego instrumencie graćbym nie mógł, prędzej na Grafa; i za nim także jest Haslinger, Plachetka i Würfel. Dzisiaj się decyduję. Gdzie się obrócę, kiekczą mi głowę wszyscy żeby grać. Znajomości muzycznych mam już dosyć; Czernego tylko jeszcze nie znam, ale Haslinger obiecał mię z nim zapoznać. Oper widziałem trzy: Damę białą, Kopciuszka Rossiniego

grze.

(1) Würfel Wilhelm, Czech rodem, nauczyciel fortepianu, przez jakiś czas w b. Warszawskiem Konserwatoryum, od roku 1826 był w Wiedniu kapelmistrzem Kaerthnerthorskiego teatru. Zmarł w 1832 r.

« PoprzedniaDalej »