Obrazy na stronie
PDF
ePub

Uśmiechnął się lew stary! Ten ogień to sygnał, bitwa wkrótce nastąpi.!"

Alarm wprędce uciszony, zatrzymał nas na awanpostach aż do jedenastéj godziny. Wróciwszy do naszej kwatery, zabierałem się właśnie do spania, gdy Spangaro rzeknie: „Wierzaj mi, podoficer miał słuszność, Garibaldi poczuł zapach prochu; połóżmy się spać ale w ubraniu; konie nasze stoją w stajni osiodłane: potrzeba być gotowym na każdy wypadek." Nazajutrz rano, spałem jeszcze, gdy Spangaro wyskoczywszy z łóżką, pobiegł co żywo do okna. Blade promienie jutrzenki rozjaśniły pokój, strumień świeżego powietrza owiał mię całego i w tejże saméj chwili usłyszałem odgłos gęstych karabinowych strzałów. Na lewém naszém skrzydle, w stronie Santa-Maria, zagrzmiały głucho działa. W minucie, każdy z nas był już na nogach i gotów do marszu. Wschodzący wilgotny i chłodny dzień, walczył jeszcze z cieniami nocy; na czystém zaś tle nieba, ani jednéj chmurki nie można było dostrzedz. Kiedy zjeżdżamy z drogi Sant'Angelo, nadbiega Garibaldi na czarnym swym koniu, za nim kilkunastu gwidów. Przemówiwszy kilka zachęcających słów do wojska, pobiegł na górę Monte-Tifata, ażeby z tamtąd jednym rzutem oka objąć manewra nieprzyjacielskie. W chwili gdyśmy wjechali na drożynę prowadzącą do scafa della Formicola, usły szeliśmy na prawo kanonadę, kule jęcząc płączliwie rykoszetowały z gwałtownością po polu. Wielki posterunek na krańcu naszego prawego skrzydła, (biorąc za podstawę Sant'Angelo), bronionym był przez bateryą złożoną z czterech dział i trzystu Sycylijczyków. Pierwsza nieprzyjacielska kula wpadła. pomiędzy nich i zabiła siedmiu ludzi, reszta zaraz uciekła; w tejto właśnie chwili przybywamy tamże. Patrzymy, aż tu drżąc ze strachu, Sycylijczycy zmykają co siły i pomimo naszego krzyku i groźb, w największym nieładzie przebiegają wzgórze, na którém się wznosi Sant'Angelo; lecą dalej przez drugie, w którém wykute są lochy służące włościanom za obory, i nakoniec dopadają szczytów Monte-Tifaty, gdzie żadne już niebez pieczeństwo doścignąć ich nie może i zkąd tanim kosztem mogą przypatrywać się zapasom.,,To nie potyczka, to batalia co się zowie!" rzeknie do mnie Spangaro. Stary jego

[ocr errors]

instynkt żołnierski nie zawiódł go wcale; w samej rzeczy, była to batalia, która od imienia rzeki Wulturny miała wziąć swą nazwę. Połowa brygady należącej do dywizyi Medicego i złożona wyłącznie z Toskańczyków, rzuciła się drogą prowadzącą do opuszczonego przez Sycylijczyków stanowiska, a odebrawszy napowrót armaty, trzymała się dobrze w tém miejscu. Położenie było niebezpieczne, kule sypały się jak grad. Pułkownik Longo padł, mając gardło na wylot przestrzelone. Pierwszy widok, jaki mnie uderzył na téj pozycyi, atakowanej z taką gwałtownością dowodzącą swój strategicznej wartości, był trup jednego z naszych, leżący na wznak w pośrodku drogi, z rękami nakrzyż założonemi, z ustami okropnie wykrzywionemi, z głową roztrzaskaną od kuli, która wysadziwszy mózg, obryzgała nim twarz niezmiernie już nabrzękłą. Żołnierze nasi przebiegając około trupa, nie zwracali na niego uwagi. W podobnych okolicznościach, dziwna jakaś obojętność i brak najzupełniejszy współczucia wyrabia się w ludziach; jest to fakt ciekawy, lecz nie mniéj smutny zarazem. Po bitwie, każdy lituje się nad rannymi, spieszy im z pomocą, płacze zabitych; wczasie walki, najmłodsi i najdzielniejsi ludzie padają, nikt okiem nawet nie mrugnie: chwile są drogie, niema czasu na rozczulenie. A potém, czyż mimowolnie nie przychodzi na myśl: że nim się pożałuje towarzysza, może w tej samej chwili wypadnie z nim się połączyć na zawsze?

III.

Koniec drogi, przez którąśmy przechodzili, łącząc się pod kątem prostym z inną lecz mniej szeroką, dotykał saméj Wulturny. W około nas kule ryły ziemię wyrzucając w górę słupy kurzawy. Jeden młody oficer powiada śmiejąc się: „Kartacze świszczą jak zakochane szpaki!" ledwie to wymówił, pada z strzaskaną ręką. Żołnierze nasi pośród téj żelaznéj ulewy, zachwiali się w szeregach. Ten co po upadku pułkownika Longo objął nad niemi dowództwo, rzekł do nich mniej więcej w sposób następujący: „Dzieci, nie czas myśleć o strachu ani o ustąpieniu; my tutaj trzymamy klucz od pozycyi broniącéj Sant'Angelo.

Jeżeli Sant'Angelo będzie wzięte, wszystko stracone. Potrzeba więc tu zostać i wołać niech żyje Italia, chociażbyśmy mieli zginąć do ostatniego." Jakiś stary o siwych włosach podoficer wychodzi z szeregu, zbliża się do dowódzcy i powiada: „A więc gińmy, komendancie!" Nie były to czcze słowa, wszyscy je słyszeli i pochwalili zarazem. Wieczorem, zabrano ztamtąd jedenastu zabitych i sto ośmdziesięciu trzech rannych. Toskania może być dumną z takich synów. Byli oni powiększéj części wszyscy młodzi, ciekawi, gadatliwi niezmiernie, może niezbyt pochopni do napaści, lecz w oporze nadzwyczaj wytrwali. Kiedy zaczynało brakować amunicyi, wysłano po nią do kwatery dzie sięciu ludzi, a żaden nie pomyślał nawet o korzystaniu z oddalenia się od niebezpieczeństwa: wszyscy dziesięciu wrócili napowrót jak jeden człowiek. Przez siedm godzin trzymali się na miejscu nie ustąpiwszy piędzi ziemi z taką nakazującą postawą, że Neapolitańczycy zdawali się już powątpiewać o zdobyciu pozycyi, przeciwko której nowe siły razwraz bez skutku wysyłali.

"

Był pomiędzy nami młody jeden Sycylijczyk trę baczem; mógł on miéć najwięcej czternaście lat wieku, mały wzrostem, śniadéj cery, niewyczerpanéj wesołości; białe zęby, jak błyskawice oświecały ciemną twarz jego, skoro ją do uśmiechu skłaniał, a śmiał się co chwila. Miał on dziwny zwyczaj: kiedy tylko znalazł gdzie białą wstążkę, wnet obszywał nią jak galonem mankiety swoich rękawów. Jeżeli dostał jaką sztukę monety, przekłówszy w niej. dziurkę, zawieszał na piersiach. Co za piękne dekoracye!" wołano śmiejąc się z niego. A on skacząc odpowiadał: „To medale bajokków, krzyże karlinów!,,Gdyby ci dano piastra, cóżbyś z nim zrobił?" Zawiesiłbym go na szyi i został bym komandorem srebrnego dukata." Podczas pierwszych dni naszego przez Kalabryą marszu, nie odstępował nas na chwilę, idąc zawsze przy koniach gotów trzymać cugle, skoro go o to proszono. Miałem dla tego dziecka wiele bardzo współczucia, bo było żwawe, usłużne i tak szczęśli we z życia, że aż miło było patrzeć. Nazywano go zwykle Traba, od trąbki na której grywał, ja dodałem mu Gula (Goula), i za każdym razem ujrzawszy go, śpiewałem mu: „To mój serdeczny przyjaciel, nazwany Gulatrąba,”

z czego on pierwszy śmiał się niezmiernie, chociaż nie mógł zrozumieć znaczenia piérwszego słowa. Trąba znajdował się tu rano ze swymi współziomkami, ale nie uciekł z nimi, owszem, zostawszy odważnie na miejscu, teraz trzymał się z nami. Dnia tego więcej jeszcze niż kiedykolwiek napakował wstążek na rękawy, mnóstwo starych, wytartych miedziaków, trzęsło mu się na piersiach; był on wesół jak zięba a skakał jak koźlątko. Bez wytchnienia trąbił wciąż do ataku, lecz zbyt młoda pierś jego, nie mogła temu podołać; więc co chwila jakiś kuak przerywał trąbienie. Co ci się stało dzisiaj, o Gulatrabo, rzeknę do niego; zapomniałeś twego rzemiosła?"-Ah! odpowiedział śmiejąc się na całe gardło, moja trąbka była wczoraj w mieście na obiedzie, najadła się kaczek, a teraz wyskakują one z niej, ażeby się wykąpać w Wulturnie." Raptem krzyknął przeraźliwie i rzucił z gniewem trąbkę; na płóciennych jego spodniach ukazała się krwawa smuga: kula przeszyła mu udo; rzuca się na leżącego trupa, wyrywa karabin, ładownicę i zaczyna strzelać. „Trąba, wołam na niego, idź do ambulansu opatrzeć ranę!"-Nie, nie, odpowiedział, muszę tych parszywych psów pozabijać!" Nie spuszczam go z oka; on ciągle idzie naprzód, odgryza ładunki, nabija i strzela jak najwprawniejszy piechur. O! biédny mój mały trębaczu, jakże wielkie serce w tobie bilo! Dał ognia z pięć razy. Zabierając się do nowego nabicia broni, pochylił głowę w tył i krzyknął: „Ach! ach! ach!" Wykręcił się i padł twarzą na ziemię. Pobiegliśmy do niego; jeden z naszych wziął go na ramiona: już nie żył. Kula przebiwszy mu skronie, oczy na wierzch wysadziła.

Medici dowodził naczelnie w Sant'Angelo, a dowodził dobrze; Spangaro był wszędzie gdzie niebezpieczeństwo tego wymagało; Avezzana ustrojony w myśliwską dubeltówkę, przebiegał z pozycyi na pozycyą dając z siebie przykład niezwykłej zimnéj krwi. Około jedenastéj godziny z rana, byłem na drodze Santa-Maria, w pobliżu stanowiska grangardy, kiedy ujrzałem pułkownika Dunna prowadzonego z trudnością przez dwóch żołnierzy. „Gdzie zostałeś rannym, pułkowniku?" pytam go. Podniósł rękę a wskazując przez ramie, odpowiedział: „Tam, z tyłu!" Domyślam się, zapewne na barykadzie gdzieś dowodził.

Tom II. Kwiecień 1862.

10

[ocr errors]

Ale nie, z tyłu! Zrozumiałem dopiero giest wstydliwego Anglika; potém dał rozkaz ludziom, ażeby wrócili nieść pomoc innym i trzeba przyznać, że gorliwie spełniali swą powinność, znosząc po kolei wszystkich oficerów od kul ranionych, z wyjątkiem tylko jednego, który cudownym sposobem ocalał. W tej chwili usłyszeliśmy jakiś krzyk: kilku nadbiegłych żołnierzy powiedziało nam, że, Sant'Angelo zostało przez Neapolitańczyków zdobyte. Zebrano naprędce garstkę ludzi i udano się tam co żywo. Tak było w istocie. Wyszedłszy z Kajazzo, wojska królewskie przemknęły się pomiędzy rzeką a górą i opanowały pierwsze zabudowania wioski; postępując w należytym porządku, z łatwością staliby się panami tego ważnego stanowiska pozbawionego nateraz z tej strony wszelkiej obrony, ale jakiś niewytłumaczony ruch objawił się w szeregach; dowódzcy stanąwszy zawiesili pochód. Myśmy téż zaraż nadbiegli, rojaliści podali natychmiait tył, zostawiając w naszych ręku cały jeden batalion piechoty. Szczę śliwy wypadek dopomógł nam niespodzianie i dozwolił działać zaczepnie: wypadek podobny, stanowiący nieraz o losie bitwy, nie rzadkim bywa na wojnie. Neapolitańczycy postępując z ufnością, nie napotkali żadnej z naszej strony przeszkody; kilkunastu włościan pozostałych w Sant'Angelo, na widok niebieskich mundurów, w ucieczce szukało ocalenia; lecz skoro podniósłszy oczy, ujrzeli na szczycie Monte-Tifaty Sycylijczyków, którzy rano po pierwszym zaraz strzale tak walecznie pierzchli z placu, szukając aż tutaj schronienia, sądzili, że to musi być jakaś zasadzka; zdawało im się, że ci ludzie postawieni są na górze dla tego, ażeby im spaść na głowy: więc się zatrzymali niewiedząc co począć. Aż tu nasz oddział przybywa i staje z frontu; zwrócona szybko baterya posyła kilka kul na ich prawe skrzydło; uwierzyli że ich z trzech stron jednocześnie atakują, więc opuszczają pole bitwy. Dowódzca wziętego do niewoli batalionu, zbliża się do jednego ze starszych naszych oficerów i mówi: „Panie, proszę cię o jednę łaskę, każ mię natychmiast rozstrzelać jak na prawego żołnierza przystoi; lecz nie dozwalaj, aby kłuto nożami, jak to u was jest we zwyczaju." Na te słowa, krew rzuciła nam się do twarzy; obsypaliśmy więźnia

« PoprzedniaDalej »