Obrazy na stronie
PDF
ePub

nia, drugi przyrzekł, iż odtąd będzie dobrym rojalistą i znów błogi pokój zakwitnął na ziemi. Odesłano tedy świętego Antoniego, a Januarego przywrócono do wszystkich zajmowanych dawniej zaszczytów, godności i przywilejów. Wiadomo na czém ów cud zależy. Zebrana skutkiem męczeństwa tego świętego krew i zamknięta w ampułce, pomimo zeschnięcia, w danej chwili zamienia się w płyn burząc widocznie.

Trzy minuty wystarczyły na otrzymanie cudu. Potężny okrzyk radości wstrząsnął murami; ludzie rzucali się twarzą na ziemię płacząc i wydając odgłosy wdzięczności; wypuszczono stado przestraszonych gołębi, które latając niespokojnie, nie wiedziały gdzie się skryć przed tym halasem; zabrzmiały organy, łącząc swe tryumfalne tony ze śpiewami najżywszego uniesienia wydobywającemi się ze wszystkich piersi. Kto żył cisnął się do ucałowania relikwii; tysiące kwiatów posypało się na biust świętego; kadzielnice buchały kłębami kadzideł, a działa na murach fortecy zagrzmiawszy sto i jedno krotną salwę, zwiastowały reszcie mieszkańcom Neapolu, że ich patron czuwa nad nimi z równą jak zawsze troskliwością.

Neapol zachwyconym był z wyjątkowej szybkości, z jaką cud się spełnił, i każdy ciągnął ztąd dobrą, stosownie do życzenia wróżbę: burboniści widzieli w tém dowód, że Franciszek IIgi wróci niezadługo; liberaliści utrzy mywali, iż święty January sprzyja zamysłom Garibaldego. Zresztą, spojrzawszy na miasto, niemożna było wątpić na chwilę o zadowoleniu wszystkich: spokojność wszędzie panowała, a dla rozrywki, mnóstwo plotek wszelkiego rodzaju, codziennie krążyło. Każdego ranka, na ulicy Toledo, ludzie dobrze poinformowani" mawiali: Dzisiaj atakować będą Kapuę!" co nie przeszkadzało wcale Garibaldczykom przechadzać się spokojnie pod zielonemi dębami Chiaja i przepełniać kawiarni Europejskiej. O atakowaniu Kapui nie myślano zgoła. Wprawdzie drobne utarczki na awanpostach zdarzały się codzienie; patrol spotkawszy się z patrolem wymieniał kilka strzałów, z obozu od czasu do czasu dla trzymania nas w czujności wyrzucano kilka kul działowych, lecz na bitwę nie zanosiło się wcale, a obiedwie armie zdawały się raczej trzymać na stopie odpornéj.

[ocr errors]

Jednakże chwila stanowczego, działania nadeszła: wiedzieliśmy, że major Csudafy maszerował wedle danych instrukcyj; więc dla utrzymania z nim komunikacyi, i dla dokononia operacyi tak szczęśliwie przez niego rozpoczętéj, należało przejść Wulturnę i opanować jaki z ważniejszych punktów prawego jej brzegu. Postanowiono tedy zająć małe miasteczko Kajazzo, położone na pochyłości jednego wzgórza a dominujące nad prawym brzegiem, jak Sant' Angelo dominuje nad lewym brzegiem Wulturny. Ażeby dopiąć zamierzonego celu, potrzeba było zwrócić w inną stronę koniecznie uwagę nieprzyjaciela: a zatem postanowiono uczynić fałszywą na Kapuę demonstracyą. Przez ten czas, mała z wyborowych ludzi kolumna, miała obejść górę, przeprawić się przez rzekę i rzucić na Kajazzo, które chociaż bronione przez Neapolitańczyków i Bawarczyków, mogło być niespodzianym atakiem zdobyte.

Wcześnie bardzo w marsz ruszono. General Turr, jako główno dowodzący, trzymał się dzielnie na koniu, chociaż na nowo febra trzęsła nim bezustanku. Dwie brygady Rustowa i Sacchiego, wyszedłszy z Santa-Maria, udały się zasłonięte drzewami, przez równinę prosto na Kapuę i obrały pozycyą przed wielkim klasztorem nazwanym li Capucini. Akcya rozpoczętą została. Plan był dobrze pomyślany, więc udał się zupełnie. Neapolitanczycy myśląc że pragniemy wykonać na miasto atak i zdobyć takowe, zgromadzili w tém miejscu swe siły i bitwa stała się ogólną. Rojaliści chociaż mieli doskonałych artylerzystów, nie byli wstanie złamać ani zachwiać naszych linij, pomimo kanonady dobrze na nas skierowanej. Wyprawiono z obozu potężną wycieczkę, ale pułkownik Rustow odparł ją z nierozsądną może żarliwością, gdyż więcej jak należało ludzi utracił. Przytrafił się wtedy wypadek dosyć ciekawy. Mieliśmy w naszej armji kompanię Szwajcarów, składającą się mniejwięcej ze stu pięćdziesięciu żołnierzy; w boju nic ich wstrzymać nie mogło, rzucali się aż pod mury Kapui wołając: A, wy fryburgscy jezuici, a wy z obrzękłemi gardłami poczwary, wyjdźcieno tu, a wyprawimy waszą oślą skórę! To was nauczy poniżać kraj wolności w usługach despoty!" Za całą odpowiedź, grźmiano do nich z dział kartaczami, niemniej

przeto wyzywali wciąż współziomków swoich. Dzielna ta kompania, zagrożoną była zupełném zniszczeniem. Pułkownik Puppi padł przeszyty kulą usiłując ich zawrócić. Musiano wysłać kilku ordynansowych oficerów z surowym rozkazem, ażeby jak najprędzej cofnęli się na swą linią bojową. Jeden ze sztabowych oficerów, młody, piękny blondynek, któregośmy bardzo kochali, nazwiskiem baron Kozzo z Palermo, znalazł tam śmierć bohatérską. Wracał właśnie z rozkazem, gdy usłyszał krzyk po za sobą; obejrząwszy się widzi, jak jego służbowy pada na ziemię wystawiony na straszliwy ogień. Kozzo zsiada z konia, podchodzi do służbowego i bierze go na swe ramiona. Podczas gdy tak szedł zwolna uginając się pod ciężarem, kula trafiła barona w plecy: teraz on znów pada; nadbie. gła pomoc, podjęto z ziemi służbowego i oficera. Pier wszy wyleczył się zupełnie, ale w dwa dni po bitwie, biedny Kozzo oddał Bogu ducha. Jeden z naszych przyjaciół, major Briccoli, Parmezańczyk rodem, człowiek bardzo ukształcony, dowodzący trzema polowemi działami, oparł się raptem o drzewo: kartacz wielkości kurzego jajka uwiązł mu w nodze i cudem prawie tylko nie strzaskał kości. Szczęśliwszy od Kozzego, Briccoli po dwumiesięcznym spoczynku, przyszedł do zdrowia. Gdyśmy tak z frontu trzymali rojalistów w szachu, oni tymczasem wziąwszy się szybko na lewo, chcieli opanować wioskę Sant' Angelo, której dominujące położenie było niezmiernéj wagi; ale tam czuwał Spangaro, zaraz po naszém do Neapolu przybyciu, mianowany dowódcą brygady. Przyjęto ich tedy w sposób zmuszający do zaniechania podobnego zamiaru, a cofających się, bagnety naszych wiarusów odprowadziły aż po za linie kolei żelaznéj; oni téż widząc, że obóz ich jest już tak blisko, nie wahali się w nim ukryć.

Jednakże, sześciuset ludzi prowadzonych przez Gian Battiste Kattabeni, oficera rzadkiej waleczności, zaprawionego długim w Australii pobycie do najśmielszych przedsięwzięć, przeszło już Walturnę. Zbliżywszy się pod miasteczko Kajazzo bronione przez pułk neapolitański i batalion piechoty złożonej z Szwajcarów i Bawarczyków, Kattabeni uderzył na bagnety, wyparł ich ztamtąd i zdobył stanowisko. O drugiej godzinie z południa, zamiar

Tom II. Kwiecień 1862.

8

nasz osiągniętym został w zupełności. O czwartej, wszyst kie wojska wróciły na swe dawne pozycye, tylko odzywający się kiedyniekiedy w stronie Kapui huk nieprzyja cielskiego działa, przypominał, że tu była niedawno bitwa, jak odległe grzmoty przypominają że była burza.

Przejeżdżając przez pole bitwy z powrotem do głównej w Kasercie kwatery, Turr serdecznemi okrzykami wojska został uczczonym; gdzie tylko wrzał bój najzacięt szy, tam widziano zawsze płaszcz jego biały: żołnierze lubią odważnych, więc też przyklaskiwali swemu generałowi. Z rana miał siedm koni, wieczorem dwa mu tylko zostały: pięciu, na których jego sztabowi oficerowie jeź dzili, padło na polu bitwy. Pomiędzy oficerami szczególniéj w dniu tym odznaczającymi się byli: podpułkownik Kiss, dawny szef sztabu Omera Paszy podczas wojny w Czarnogórzu, wyborny żołnierz z dziwnie zimną krwią nadstawiający swe życie w chwili wojennej akcyj; potém kapitan Gyra, miły i ukształcony młody człowiek, uśmie chający się zawsze do kul i szabel nieprzyjacielskich. W bitwie pod Solferino, był on porucznikiem w pułku austryackim i tam otrzymał trzy rany, które zawdzięcza Francuzom.

Spodziewano się, że podczas nocy, rojaliści korzystając z naszego utrudzenia, zapragną może wyprzeć nas z zajmowanych na awanpostach stanowisk, więc konie stały okulbaczone i gotowe na wszelki wypadek, ludzie zaś w ubraniu i z bronią w ręku drzemali raczej aniżeli spali. Godziny na zegarach biły jakimś grobowym dźwiękiem; czasami, w moim półśnie, zdawało mi się słyszeć głuche, odległe strzały działowe. Otworzyłem okno; świeże powietrze wielkiego w Kasercie parku, owiało twarz moją; nadstawiałem ucha, lecz prócz jednostajnego szmeru kaskady a czasami krzyku raptownie przebudzonego pawia, nic więcej usłyszeć nie mogłem. Nastał dzień chmurny i parny; wiatr zachodni dał z gwałtownością zginając do ziemi drzewa: wszystko zdawało się zapowiadać ogromną burzę. Zapragnęłem udać się do Santa Maria i Sant' Angelo, dla dowiedzenia się czy któremu z moich znajomych nie przytrafiła się jaka zła przygoda. Wsiadłszy więc do odkrytéj kolaski, przejeżdżałem śliczną drogą, prowadzącą

wzdłuż ogromnych koszarów, jakiemi neapolitańscy Burbonowie otoczyli ulubioną swoję siedzibę. Przy saméj drodze wznoszą się dwa starożytne grobowce w toskanskim stylu zbudowane; krzaki i trawa pokryły je bujną swą roślinnością. Katolicyzm obracając zawsze pogańskie budowle na swój użytek, grobowce te zamienił na kaplice, wystawiwszy na ich szczytach krzyże i ozdobiwszy malowidłami religijnej treści. Santa Maria jest małém miasteczkiem, którego domy wznoszą się właśnie na ruinach dawnej Kapui, posiadającej niegdyś około trzechkroć stoty sięcy mieszkańców. Z możnego owego grodu, pozostały tylko szczątki zniszczonego amfiteatru, jednego z najdawniejszych we Włoszech, a mogącego pomieścić do sześćdziesięciu tysięcy widzów. Znalazłem tam brygadę Ebera i większą część znajomych, z którymi pierwsze dniówki w Kalabryi razem odbywałem. Droga do Kapui przeciętą była barykadą i zastawiona kobylicami, strzegła jej liczna grangarda; daléj, okolica miała pozór pustkowia; ani jednego człowieka, ani bydlęcia nawet niemożna było dostrzedz: wojna wszystkich spłoszyła. Tylko gdzieniegdzie wartujący żołnierze, oparci o drzewo, z karabinem w ręku, na najmniejszy szelest baczne swe ucho wytężali.

W Sant' Angelo zastałem Garibaldego, zmoczonego do nitki, wracał on właśnie ze szczytów Monte Tifaty, gdzie obserwował miejsce najstosowniejsze do usypania bateryi, mogącej ostrzeliwać drogę wiodącą z Kapui do Kajazzo, gdyby Neapolitańczykom przyszła ochota odebrać napowrót to ostatnie miejsce. Szedł on, nie zważając wcale na deszcz, okryty swym zużytym szarym płaszczem, tak dobrze znanym żołnierzom, przemawiając do jednych, ściskając dłoń drugich, chwaląc postępowanie w dniu wczorajszym innych, ukazaniem się swojém wzbudzając dokoła wściekłe okrzyki uwielbienia. Otóż i Spangaro, zawsze wesoły i uprzejmy: jeden z jego koni wczasie bitwy został pod nim raniony, ale jemu nic złego się nie stało. Weszliśmy na wzgórek dla widzenia siwéj, przykrytéj dymem i rozłożonéj szeroko nad Wulturną Kapui; czasami buchnął z jej murów biały kłębek dymu, kula warknęła po polu, huk dał się słyszeć i znów potém cichość wszędzie panowała.

« PoprzedniaDalej »