Obrazy na stronie
PDF
ePub

nieokreślonych i nieustannie zlewających się z sobą myśli, uciskały mię i rozstrajały coraz więcej. Niemożność wywikłania się z téj matni, lub przynajmniej zrobienia ich wyraźniejszemi, sprawiała mi dolegliwość dotkliwą. Znagła zwróciło moją uwagę dość silne bębnienie.

Łatwo sobie wyobrazić mój podziw z tego powodu. Bęben pośród tych gór zdawał się być rzeczą niepojętą. Wyobrażam sobie, żę nie więcejby mię wprawił w osłupienie dźwięk trąby archanioła. Ale wkrótce zdarzyło się coś bardziej jeszcze zadziwiającego i przeszywającego trwogą. Znagła doszedł moich uszu jakiś hałas dziki, niby brzęk robiony pękiem dużych kluczów i w tejże saméj chwili człowiek napół nagi, miedzianego oblicza przebiegł koło mnie. wydając krzyk ostry. Przesunął się tak blisko, żem uczuł gorąco jego oddechu na mojej twarzy. Trzymał w ręku jakieś nieznane mi narzędzie złożone z mnóstwa żelaznych pierścieni i wstrząsał je potężnie, biegnąc. Zaledwie znikł wśród mgły, aliści zziajany, z otwartą paszczą, wywieszonym ozorem i iskrzącemi oczyma pobiegł w jego ślady zwierz ogromny. Niepodobna się było omylić w tym względzie: była to hyena.

Widok tego potworu raczej złagodził, niż zwiększył moje przerażenie. Byłem jak najmocniej przekonany, że mi się śniło to wszystko i ułożyłem sobie, że uczynię co tylko będzie w mojéj możności, żeby się obudzić. Szedłem dalej, jakby nic nigdy; było mi lekko jakoś i swobodnie. Przetarłem sobie oczy. Krzyknąłem głośno i ucieszyłem się, usłyszawszy własny mój głos. Uszczypnąłem się i uczułem ból: bardzo dobrze. Napotkawszy zdrój na drodze, zatrzymałem się, umyłem ręce, skropilem sobie głowę i szyję, natarłem wodą skronie. Uczułem widoczną ulgę. Wyraźnie przywidzenia, które w sposób tak dwuznaczny zamącały dotąd mój umysł, pierzchały jakby mgła przed powiewem wiatru. Zdawało mi się, żem się stał innym człowie kiem, niż byłem przed chwilą. Szedłem tedy dalej krokiem pewnym i już najzupełniej oprzytomniały.

Wreszcie, strudzony chodzeniem i duszącą ciężkością powietrza, siadłem odpocząć pod drzewem. W tej chwili słaby promień słońca rzucił na trawę cień liści drzewa, wprawdzie niezbyt wyraźny, ale dostatecznie określony co do ogólnego kształtu. Przez kilka minut nie mógłem wyjść z osłupienia na widok tego cienia. Wreszcie podniósłem oczy: drzewo było palmowe.

=

Zerwałem się w stanie straszliwego rozdrażnienia, gdyż nie wystarczała mi już myśl, że marzę we śnie. Czułem, byłem nawet pewny, że mam najzupełniejszą przytomność umysłu, a przecież zmysły wyraźnie przynosiły mi do duszy cały świat wrażeń osobliwszych i całkiem mi nieznanych. Naraz stało się nieznośne gorąco. Dziwny jakiś zapach zalaty wać zaczął z powiewem wiatru. Wreszcie doszedł uszu moich szmer przeciągły a nieustanny, jakby płynienie wielkiej a poblizkiej rzeki w połączeniu z oddalonym gwarem tłumu ludzi rojących się niespokojnie.

Podczas, kiedy pełen zdumienia, którego opisywać niepo dobna, wsłuchiwałem się w zgiełk ten, jedną razą silny i nagły pęd wiatru, zdmuchnął, jakby za dotknięciem czarnoksiężkiej laski wszystką mgłę, która dotąd zalegała widnokrąg.

Znalazłem się u stóp wysokiej góry, piętrzącej się po nad rozległą płaszczyzną, wśród której płynęła wspaniała rzeka. U jednego z jej brzegów wznosiło się miasto pozoru wschodniego, jakby z Tysiąca i jednéj nocy, ale jeszcze szczególniejsze od wszystkich tam opisanych. Z mojego stanowiska, jakby z poglądu lecącego ptaka, mógłem ogarnąć niętylko jego całość, ale i najskrytsze zawroty przejść i zaułków, jakby na topograficznej karcie. Niezliczona moc ulic krzyżowała się we wszystkich kierunkach, ale wyglądały raczej na aleje fantastycznie pokręcone i można powiedzieć roiły się od ludności. Domy były osobliwszym sposobem malownicze. Gdziebądź wzrok się zwrócił, napotykał prawdziwe marnotrawstwo wirandasów, balkonów, minaretów, nisz i wysmukłych wieżyczek; pełno téż było bazarów. W tych najbogatsze towary zachwycały rozmaitością, dobrym smakiem i nieskończoném wyszukaniem: jedwabie, muśliny, zbytkowna broń, dyamenty, perły i najwspanialsze kosztowności. Naokoło tego wszystkiego przewijały się w ciżbie we wszystkich kierunkach: to kawalkady jeźdźców na przepysznych wschodnich rumakach, to palankiny, w których siedziały strojne kobiety starannie zasłonięte, to słonie w zbytkownych rzędach, to uroczyste pochody bożyszcz dziwacznie rzeźbionych, z towarzyszeniem bębnów, chorągwi, gongów, włóczni złoconych i srebrzystych maczug. I jeszcze pośród tego tłumu nieustannie ruchliwego i pełnego zgiełku, wśród téj mieniącej się mozaiki ludzi miedzianéj cery i ciemnéj, z powiewnemi brodami, w turbanach i szerokich sukniach, przechadzało się niezliczone mnóstwo wołów poprzystrajanych w święte prze

paski, a tysiące małp ubóstwionych, skrzecząc i wydrzeźniając się, siedziało sobie lub się przewalało po gzemsach pagod, albo wieszało się za ogony u minaretów i wieżyczek. Po stopniach ulic zniżających się ku wybrzeżu gdzie były kąpiele, nieustannie roiło się tam i nazad, a rzeka zdawała się z trudnością przetaczać swoje wały pod ciężarem niesłychanéj liczby ładownych statków wszelkiego rodzaju, które w najrozmaitszych kierunkach udręczały jej powierzchnią. Po za murami miasta wznosiły się gęsto w malowniczych pękach palmy i kokosy i wiele innych drzew znakomitego wieku, które wyglądały olbrzymio i uroczy ście. Tu i owdzie przeglądało pole zasiane ryżem, wieśniacze chaty o słomianych strzechach, miejscami studnia, samotna świątynia, obozowisko Cyganów, lub ukazywało się z gęstwiny wysmukłe dziewczę ogórzałéj cery, idące z dzbankiem na głowie ku brzegowi wspaniałej rzeki.

Powiecie bez wątpienia, że mi się śniło to wszystko; jednak tak nie jest. W tém com widział wtedy, com słyszał, com czuł, com myślał, nie było najmniejszego zamieszania, nicwła. ściwości lub lekceważenia praw fizycznych. Wszystko odbywało się tam logicznie i było namacalne. Z początku sam nawet mając niejaką wątpliwość o jawie, poddałem zmysły moje doświadczeniom, ale te niebawem przekonały mnie o rzeczywistości. Otóż, kiedy nam się śni i kiedy podejrzywamy: czy nam się nie śni? podejrzenie to sprawdzi się nieodmiennie tém, się natychmiast budzimy. Z tego względu Nowalis nie myli się twierdząc, że nigdy nie jesteśmy bliżsi obudzenia, jak kiedy nam się śni, że mamy sen. Gdybym tedy widząc com widział, nie był tego u siebie jednoczasowie podał w podejrzenie, sądzę, że dałoby się to za sen uważać; ale tak jak było, widzenie to dostatecznie posądzone o ułudę i następnie sprawdzone dostatecznie, myślę, że należałoby zaliczyć do całkiem innego rodzaju fenomenów, niż sen zwykły.

[ocr errors]

-Nie sądzę żebyś się pan mylił w tym względzie rzekł na to doktor Templeton, ale słuchamy dalej. Po chwili wstałeś pan z swego siedzenia i udałeś się ku miastu.

-Tak jest ciągnął dalej Bedloe, spoglądając na doktora głęboko zdziwiony, wstałem z mego siedzenia, właśnie jak pan mówisz i udałem się ku miastu. Wkrótce znalazłem się wśród niesłychanego tłumu, który zalegał wszystkie drogi prowadzące do bram; wszyscy szli w jednym tylko kierunku, bardzo pospiesznie i z najgwałtowniejszém zajęciem. Znagła, na skutek

Tom IL Czerwiec 1862.

68

niepojętego jakiegoś nacisku moralnego, uczułem się do żywego przejętym tém wszystkiem co się tam działo i niejako najwła snowolniej porwanym w ten prąd ogólny, jakby z osobistych moich pobudek. Zdało mi się naraz, że mam tam ważną jakąś rolę do odegrania, choć nie mógłem sobie jasno zdać sprawy, dla czego, co i jak? Tymczasem zaś czułem jakiś rodzaj rozdrażnienia przeciw tłumowi, który mnie naciskał zewsząd. Wyrwałem się wreszcie z pośrodka tego motłochu i jak najpospieszniej, boczną jakąś drogą naokoło, uprzedzając wszystkich, dostałem się do miasta. Panował tam zgielk niesłychany i najgwałtowniejsze rozdwojenie. Nie wielki oddział ludzi w ubiorach pół indyjskich, pół europejskich pod rozkazami dowódców ubranych jak się zdaje po angielsku, potykał się nierówną walką z tłumem napływającym zewsząd ku miastu. Przypadłem do téj słabej garstki, porwałem broń pierwszego lepszego zabitego oficera i zacząłem grzmocić na oślep z dzikiém szaleństwem rozpaczy. Wkrótce zostaliśmy zdławieni przewagą liczby i zmu szeni szukać schronienia w jakimś jakby kiosku. Zatarasowawszy się tam, byliśmy czas jakiś zupełnie bezpieczni. Wspiąłem się ku szczytowi kiosku i tam przez wyłom w murze próbowałem zobaczyć, co się tymczasem dzieje w mieście? Niezmierny tłum z okrzykami wściekłości oblegał piękny pałac stojący nad rzeką. Wkrótce wyważono bramy i motłoch wparł się do wnętrza. Wtedy przez jedno z okien pałacu, po sznurze zrobionym naprędce z turbanów służby, spuścił się jakiś młody człowiek zniewieściałej powierzchowności; dobiegłszy do brzegu, wskoczył w łódkę i wkrótce znajdował się już po przeciwnėj stronie rzeki.

Znagla, myśl, jak piorun szybka i jak on niezachwiana w postanowieniu, przebiegła mi przez głowę. Rzuciłem moi towarzyszom kilka słów zwięzłych ale energicznych, i zdoławszy nakłonić niektórych, zrobiłem wściekłą wycieczkę na tłum oblegający nasze schronienie. Zrazu pierzchli wszyscy; potém się pozbiegali znowu, wpadli na nas z niesłychaną zajadłością i znów poszli w rozsypkę. Co do nas, znaleźliśmy się tymczasem całkiem odbici od kiosku, a co gorsza, zapakowani w ciasne uliczki o wysokich domach, gdzie chyba nigdy nie zaglądała jasność słońca. Motłoch naciskał nas coraz zawzięciéj, coraz dotykalniej dosięgał nas włóczniami, coraz gęściej raził chmurami strzał. Te ostatnie miały pozór osobliwszy. W pewnym względzie przypominające pokręcony Kriss Malajski, lecąc, na

[ocr errors]

śladowały ruchy pełznącego węża, a były długie i czarne i z ostrzem błyszczącém, napuszczoném trucizną. Jedna z nich ugodziła mnie w skroń prawą: zachwiałem się i padłem. Natychmiast straszliwa boleść przejęła wszystkie moje członki. Wstrząsłem się, zrobiłem wysilenie żeby odetchnąć, i skonałem. - Nie zechcesz pan, spodziewam się, zaprzeczać dłużej, że ci się przyśniło całe to zdarzenie rzekłem w tém miejscu uśmiechając się. Czyliż będziesz usiłował dowodzić jeszcze, że istotnie umarłeś?

Powiedziawszy te słowa, spodziewałem się jakiego żartu w sposobie odpowiedzi; ale ku wielkiemu memu zdziwieniu Bedloe zmieszał się tylko, zadrżał cały, zbladł straszliwie i pozostał milczący. Spojrzałem na Templetona: siedział wyprężony izdrętwiały, zęby szczękały mu jak w febrze, a oczy zdawały się chcieć wyjść na wierzch.

[ocr errors][merged small][merged small][ocr errors][merged small]
[ocr errors]

- Przez czas jakiś ciągnął tenże ulegając mimo chęci wpływowi woli doktora, jedyném mojém wrażeniem, jedyną świadomością, było uczucie nocy i niebytu obok przekonania o śmierci. Nareszcie, jedną razą, coś, jakby silne i nagłe wstrząśnienie elektryczne przeszyło na wskróś całe moje jestestwo. Jednocześnie zbudziło się we mnie uczucie sprężystości i światła. Co do tego ostatniego, nie ujrzałem go, tylkom je uczuł. Znagla, njezależnie od mojej woli, unosić się zacząłem od ziemi. Powtarzam, nie miałem już wtedy więcej mojej przytomności zmysłowéj, ciclesnéj według wzroku, słuchu lub dotykania. Tłum już się był porozpierzchał, zgiełk ustał; miasto było już stosunkowo spokojne. Na ziemi leżały moje zwłoki ze strzałą w skroni, głowa była niesłychanie nabrzękła i zeszpecona; ale wszystko to czułem tylko, nie zaś widziałem: a czułem w sposób całkiem obojętny. Mój własny trup zdawał mi się być przedmiotem, z którym nie miałem nic wspólnego. Nie miałem żadnej woli, jednak czułem, że byłem wprawiony w ruch, i żem ulatywał leciuchno po za obręb miasta tą samą drogą, którą do niego przybyłem. Kiedym wreszcie dosięgnął ustronia w wąwozie, gdziem wprzódy napotkał hyenę, uczułem się znów przeszytym na wskroś, jakby galwanicznym strumieniem; uczucie ciężkości, chcenia i także istnienia fizycznego, wróciły znowu we mnie z całą swoją zmysłową doniosłością. Stałem się napowrót sobą samym, moją własną osobistością i wtedy skwapliwie skiero

[ocr errors]
« PoprzedniaDalej »