Obrazy na stronie
PDF
ePub

jego kroniki, dopełnionych w odsyłaczach, lub notach przy końcu każdej księgi czyli rozdziału położonych.

Oddawszy wszakże należną sprawiedliwość zasłudze tłumaczą, nie możemy nie wspomnieć: iż nie zamieścił w końcu swego wydania, skorowidza imion i rzeczy, dozwalającego bez mozołu i straty czasu, wynaleźć wypadek, z jakim się chce czytelnik poznać. Ten brak skorowidza uważamy za usterek popełniony w tylko co wyszłéj u nas publikacyi merseburgskiego biskupa. W wydaniu kroniki Widukinda, poprzednika Dytmarowego na polu dziejów, jakie ma nastąpić niebawem, mamy nadzieję: iż spotkamy usuniętą niedogodność, która zwraca uwagę w tłumaczeniu Dytmara. Adamowicz.

ROZMAITOŚCI.

Przypomnienia, jakie miał August Bedloe.

Mieszkając blizko Charlottesville w Wirginii, ku końcowi roku 1827, zrobiłem przypadkiem znajomość z niejakim Augustem Bedloe. Młody ten człowiek ze wszech miar niepospolity, zaraz od pierwszego razu obudził we mnie zajęcie, a nawet głębokie współczucie. Zdawało mi się rzeczą niepodobną zdać sobie jasno sprawę z jego stanu równie fizycznego jak moralnego. Co do jego rodziny, o téj nie mogłem się nigdy dowiedzieć nic pewnego. Ani nawet: zkąd przybyl? i kiedy? Wreszcie i wiek tego człowieka, (sam nie wiem czemu wprzódy nazwałem go młodym), zdawał się rzeczą nie do odgadnienia. W istocie wydawał się on młodym, niekiedy nawet mówił i myślał młodo; jednak zdarzały się chwile, że byłbym mu bez wahania dał z jakie sto lat życia. Ale osobliwie powierzchowność jego była uderzającą ze wszech względów. Dziwnie wysoki a szczupły, trzymający się pochyło, członków suchych a raczej wywiędłych, czoła szerokiego i niskiego, miał usta blade, ruchawe, a zęby jakkolwiek zdrowe, jednak tak nierówne jak rzadko zdarzy się widzieć. Cóżkolwiekbądź, uśmiech ust tych nie był nieprzyjemnym, jakby sądzić można, ale niejako brakło mu odcieni. Byłto wiecznie ten sam wyraz głębokiej melancholii, niby zamarłego jakiegoś smutku, bez przejść i przemian. Oczy tego człowieka osobliwie były dziwne; bo niezwykle szerokie, a okrągłe jak u kota. Nawet źrenice ich podpadały tym samym warunkom rozszerzania się i kurczenia stosownie do wzrostu lub ubytku światła, właśnie jak to ma miejsce u zwierząt pochodzenia kociego. W chwilach podniece- • nia źrenice fe dochodziły do niepojętego blasku, i wtedy zda

[ocr errors]

1

wały się miotać snopy promieni, których światło, podobnie jak jasność pochodni lub słońca, wyraźnie było własném, wewnętrzném, nie zaś mocniej tylko skupioném z odbicia; w zwykłych jednak warunkach były tak martwe, bezwładne i zamglone, że nasuwały pojęcie oczu zwłok pogrzebanych oddawna.

Właściwości te zdawały się sprawiać mu nie jednę przykrość; nieustannie też robił do nich przystosowania w sposobie pół tłumaczącym, pół usprawiedliwiającym, co pamiętam, że z początku sprawiało mi bardzo nieprzyjemne wrażenie. Cóżkolwiekbądź, oswoiłem się z tém wkrótce. Zdawał się on nie tyle twierdzić stanowczo, ile raczej chcieć dać do zrozumienia: że powierzchownie biorąc, nie zawsze był takim jakim się dziś przedstawiał, że długi szereg cierpień newralgicznych, stopnio wo zatarł w jego rysach slady niezwykłej piękności, a członki jego napiętnował tym pozorem lat podeszłych, których istotnie nie miał. Od dawnego już czasu powierzył się był staraniom niejakiego doktora Templeton, (był to stary jegomość, mający już lat ze sześćdziesiąt) z którym zabrał znajomość w czasie pobytu swego w Saratoga, i którego rady w owym czasie, przynajmniej tak mu się zdawało, dziwnie mu były pomocne. Koniec końcem, Bedloe mając możność po temu, zrobił z nim układ, na mocy którego Templeton, w zamian za hojne wynagrodzenie roczne, zgodził się poświęcić mu jak najwyłączniej wszystkie swoje chwile i cały zapas doświadczenia.

Doktor Templeton w młodości podróżował był dużo; bę dąc zaś w Paryżu, stał się jednym z najzagorzalszych zwolenników Mesmera. Właśnie też środki magnetyczne okazały się jedynie właściwemi na ulżenie cierpień chorego, którym się zajął; nikogo tedy nie zdziwi, że ten ostatni nie mało przylgnął do przekonań, które stanowią zasadę tego sposobu leczenia. Zresztą doktor, zwyczajem wszystkich entuzyastów, zaraz z góry zrobił był sobie zadanie, zdobyć przemocą swego ucznia, co mu się udało do tego stopnia, że wkrótce chory sam zażądał poddać się wpływowi doświadczeń, Powtarzane coraz częściej, sprowadziły skutek, który oddawna stał się tak zwyczajnym, że już nikogo nie dziwi; w epoce jednak o której mówię, był jeszcze ⚫w Ameryce rzadkością: chcę tu mówić o stosunku magnetycznym wielce wybitnym i coraz silniejszym, jaki się wkrótce zawiązał między magnetyzowanym i magnetyzerem. Nie śmiem ⚫ twierdzić, żeby ten stosunek przekraczał granice władzy uśpienia chorego, w każdym razie jednak sama już władza ta doszła

była do ogromnéj potęgi. Przy pierwszém usiłowaniu sprowadzenia snu magnetycznego, uczeń Mesmera oparł się stanowczo woli swego lekarza. Wegł jej nie prędzej jak za piątym czy szóstym razem, i to dość niedokładnie, pomimo niesłychanych wysiléά; dopiero przy dwunastém posiedzeniu został całkowicie przeparty. Odtąd wola chorego tak się osobliwie ugięła, że kiedym z nim zrobił znajomość, zasypiał na sam objaw woli magnetyzera, choćby nawet nie wiedząc o jego obecności. Dlatego zaledwie dziś, tojest w roku 1845, kiedy codziennie tysiące ludzi bywa świadkami podobnych cudów, śmiem przytoczyć to pozorne niepodobieństwo jako zdarzenie rzeczywiste.

Bedloe był usposobienia do najwyższego stopnia wrażliwego, skłonnego do zapału i uniesień. Wyobraźnia jego przedziwnie potężna i twórcza sama z siebie, czerpała też moc niepowszednią w nawyknieniu do opium, które zażywał w wielkiej ilości, bez czego, jak utrzymywał, żyć byłoby mu niepodobieństwem. Miał zwyczaj brać dobrą jego dozę każdego poranku, zaraz po śniadaniu, czyli raczej po wypiciu filiżanki bardzo mocnéj kawy, gdyż nie jadał nic aż do obiadu; i wtedy wychodził zwykle sam albo w towarzystwie psa, na długą przechadzkę pomiędzy dzikie i posępne szczyty ciągnące się łańcuchem ku zachodowi i na południe Charlottesvillu, a które noszą tam nazwisko Gór Poszarpanych (1).

W pewien dzień parny, mglisty i pochmurny, ku końcowi listopada, kiedyto panuje owo osobliwsze bezkrólewie pór roku, zwane w Ameryce latem indyjskiém, Bedloe udał się w góry swoim zwyczajem. Upłynął dzień cały, a jego nie było z powrotem.

Okolo ósméj z wieczora, na prawdę już strwożeni tą jego zbyt długą nieobecnością, jużeśmy się wybierali 1ść go szukać, kiedy znagła ukazał się w drzwiach pokoju, nie mając się ani gorzej, ani lepiej, tylko więcej nierównie ożywiony, jak zwykle. To co nam opowiedział o swojej wycieczce i o wypadkach, które go zatrzymały, było istotnie osobliwsze.

„Przypominacie sobie zapewne, rzekł, że było około dziewiątej z rana, kiedym wyszedł z miasta. Skierowałem moje kroki ku rozpadlinom gór, i w godzinę może znajdowałem się w wąwozie całkiem mi dotąd nieznanym. Szedłem rozglądając się z coraz więcej wzrastającém zajęciem. Widownia zmieniają

(1) Stanowią one odnogę Gór Niebieskich, będących wschodnią częścią wielkiego łańcucha Alleghanych.

ca się co chwila, jakkolwiek nie miała w ogólnym swoim poglą dzie nic szczytnego, przecież nie wysłowiony urok opuszczenia i jakiejś złowieszczéj melancholii, którą zdawał się być nacechowany każdy jej szczegół, przenikał mię rozkoszą, i wyraźnie pociągał ku sobie. Samotność zdawała się tam nieposzlakowanie dziewiczą. Coś zdawało się mówić mi na każdym kroku, że zielona murawa dolin i szare mchy urwisk skalistych, po których deptałem, nie były nigdy wprzódy dotknięte stopą człowieka. Istotnie przystęp do parowu jest tak dokładnie zasłonięty zewsząd, i przeto tak nieprzystępny, iż nie jest rzeczą niepodobną, żem był pierwszym a może i jedynym gościem téj czarownéj

samotni.

Gęste i osobliwsze wyziewy, podobne do mgły któremi się odznacza lato indyjskie, przesłaniając oddalenia i niejako rozcieńczając w sobie przedmioty bliższe oku, nadawały wszystkiemu pozór nieokreślony, wiejący nieskończonością, co wszystko działało na zmysły w sposób, z którego niepodobna zdać sprawy. Mgła była tak nieprzenikliwą, żem nigdy nie mógł widzieć więcéj jak na kilkanaście kroków wkoło siebie. Droga była kręta, i ponieważ poprzez wyziewy niepodobna było dopatrzeć słońca, straciłem zupełnie pojęcie kierunku w jakim szedłem. Tymczasem opium stopniowo rozwijać zaczęło swoje działanie, wrażenia przychodzące od natury zewnętrznej poczęły się spotężniać, ożywiać, roziskrzać coraz mocniéj. Lada szemranie liści, lada żywsze barwy kwiatu, brzęczenie pszczoly, kształt trawki nieco mniej zwykły, nieco mocniejszy połysk kropli rosy, lada wiatru tchnienie lub wonny powiew od strony lasu, budziły w wyobraźni mojej roje uniesień dźwięcznych, strojnych, ruchliwych, niby tłumne pochody myśli coraz nowych, wspaniale ubarwio. nych, pół jaskrawych, pół tęczowych, a rozigranych fantastycznie, choć układających się w pewną właściwą sobie loikę.

[ocr errors]

Oddany cały tym złudzeniom, szedłem w ten sposób kilka godzin. Tymczasem mgła zgęsła do tego stopnia, że zmuszony się widziałem iść po omacku. Wtedy opanowała mię jakaś niewysłowiona tęsknota, niby rodzaj rozdrażnienia nerwowego w połączeniu z dreszczem. Szedłem ciągle jak wprzódy, a jednak co chwila mniemałem widzieć przepaści pod nogami. Stawało mi téż na myśli wszystko co tylko kiedy słyszałem najosobliwszego o tajemniczej przyrodzie Gór poszarpanych, o dziwactwie ich jaskiń, dzikiej piękności zarośli, i ich mieszkańcach, dziwném plemieniu, nie dość jeszcze zbadaném aż dotąd. Tysiące

« PoprzedniaDalej »