Obrazy na stronie
PDF
ePub

wiedzieć się godzi: przydali złoto do złota; ale p. Jagielski założył sobie najzupełniejszy rozbrat z mową dzisiejszą, ba, nawet teraźniejsze wyrazy przekuwa po dawnemu (1); nie pisze bowiem inaczej jak teszno, zamiast tęskno, szedziwy, zamiast sędziwy, wnęk, zamiast wnuk i t. p.

Drugi z rzędu jest przekład p. Grajnerta. Jak bądź o wiele lepszy od poprzedniego, nie jest przecież dokonany z oryginału, (choć i o przekładzie p. Jagielskiego nie ma pewności w tym względzie), ale o to robić mu wojny nie myślim. Wolne przekłady nie od dziś używają w literaturze prawa obywatelstwa, można z nich nabrać mniej więcej ogólnego pojęcia o utworze, i w braku sposobności oglądania rzeczy zbliska, dają przynajmniej pogląd na nią z lotu ptaka. Zresztą, jeśli (jak mamy wszelkie powody wnosić) Frythjof pana Grajnerta, przekładany jest z niemieckiego, to biorąc na uwagę osobliwszą w tym względzie pedanteryę niemiecką, oraz dość blizkie pokrewieństwo językowe, jeśli jeszcze obok tego p. Grajnert wiernie przekładał z przekładu, sądzićby się godziło, że i jego praca nie musi być tak dalece dowolna. Zewnętrznie zaś biorąc, jestto robota zręczna, dość nawet świetnego języka i niepośledniéj wersyfikacyi, choć nieco zbyt przymusowo wgniatanéj w formę, tam nawet, gdzie nie zawsze ma ochotę w niej dosiedzieć. Nieco więcej swobody jest koniecznością harmonii, jaka powinna egzystować pomiędzy poezyą-duszą a jéj ciałem rymem i rytmem.

W każdym razie, tłumaczenie to, nierównie wyższe od wielu innych w naszej literaturze, dopełnianych z oryginału, i mniéj słusznie z takowym stawianych na równi, byłoby całkowicie wystarczającém, gdyby nie najnowsza praca p. Wiernikowskiego, mająca za sobą nie jeden wzgląd ostatecznego udoskonalenia. Autor ten, jak sam wyznaje w przedmowie, osobliwie upodobawszy sobie utwór skandynawskiego wieszcza, rozpoczął jego przekład, porównywając z sobą dwa inne (angielski i niemiecki), uznane za najlepsze. Wszakże, w czas jakiś, mając sposobność wyuczyć się po szwedzku, nie tylko reszty dopełnił z oryginału, ale i gotowe już ustępy według tegoż sprostował, lub nawet najzupełniéj przerobił. Sam już wzgląd ten, wyłącza go od wszelkiego porównania z jego poprzednikami. Bogate choć treściwe studya i objaśnienia

(1) Jesteśmy jeszcze zbyt umiarkowani. Znajdzie się tam nawet nie jedno własnej kompozycyi p. Jagielskiego, co w żadnym razie nie jest szczęśliwą improwizacyą

nie pozostawiające nic do życzenia, podwyższają jeszcze i tak już nie małą wartość tego nabytku dla literatury ojczystej. Wersyfikacya miejscami mniej szczęśliwa, ale język wszędzie potoczysty, miły w czytaniu, wdzięcznie, bo całkiem w miarę, skąpany w przeszłości. Przezroczyste tony form artystycznych nie rzadko dają dopatrzeć pyłu pierwotnej barwy oryginału. Czuje się to instynktowo, pod wrażeniem studyów nad przeszłością stanowiącą tło przedmiotu. Jedném słowem, praca to sumienna, jedna z tych, za które,,robotnik godzien jest zapłaty swojéj." Choćby tedy autor nie koniecznie znalazł ją, (co rzecz nie rzadka u ludzi prawdziwej zasługi) w zadowolnieniu z siebie, chętnie piszemy się zastąpić jego skrupuły wdzięcznością ogółu. (f).

O wydaniu w przekładzie polskim Dytmara, przez Zygmunta Komarnickiego.

W Tacycie opisującym środkową Europę, nie występuje jeszcze na jaśnią miano Słowian. Pierwsze wyraźne świadectwa bytu tego szczepu, jakotéż skreślenia jego obyczajów i praw, znajdujemy w Prokopie, sekretarzu Belizaryusza i Jornandesie biskupie raweńskim, pisarzach z VI wieku. Później w tejże saméj byzanckiéj krainie, Menander protektor i Porfirogenit cesarz, poświęcali karty opisywanych przez siebie dziejów, szczepowi zawięzującemu liczne już, szczególniéj za ostatniego stosunki z cesarstwem wschodniém. Na Zachodzie Eginhard sekretarz Karola W., co w swym zwycięzkim pochodzie przez Germanią otarł się o brzegi Odry, również niejednokrotnie wspomina o wielkiém plemieniu z nad Warty i Wisły. Wszystkie te jednak wzmianki oraz u wielu innych pisarzy z tych epok znajdujące się, mówiąc o Słowianach nie wymieniają nazwiska Polski. Nazwa ta dopiero w Dytmarze, biskupie merseburgskim w początkach XI wieku, po raz pierwszy wychodzi na jaw. A tę to kronikę przynoszącą nam najwcześniejsze wspomnienia bezpośrednich naszych przodków, świeżo Zygmunt Komarnicki przełożył z wydania łacińskiego Pertza, na język ojczysty; o którém to wydaniu składamy krótkie sprawozdanie.

Do czasów Naruszewicza, Dytmar chociaż zapewne nie obcy historykom naszym, nie został jednak użytym do odtworzenia

[ocr errors]

w grubéj pomroce lat nurzającej się przeszłości. Naruszewicz zdaje się pierwszy zwrócił uwagę na kronikarza merseburgskiego, w wielu ustępach swéj historyi czasów Mieczysława I, Bolesława Chrobrego, posiłkując się wiadomościami czerpanemi z niego. Nie wnikając wszakże głęboko w ducha dziejów, a co najważniejsza, nie zdolny do przywołania ku życiu postaci przed ośmią wiekami istniejących, nie wydobył z kroniki jego, wszystkich barw i cieni rozsypanych w pośród niéj. Szajnocha dopiero obdarzony zarówno natchnieniem poety jak i ścisłością historyka, wysnuł z niestudyowanych dotąd należycie kart, swe zajmujące opowiadanie o Bolesławie Chrobrym, według źródeł współczesnych skreślone. Oceniwszy nienawiść Dytmara do Słowian a szczególniéj Bolesława, w gniewie i biadaniu merseburgskiego biskupa przebijającą się, odgaduje wielką postać Chrobrego i wyjmuje ją,,jak dyament z oprawy", byśmy z nią bliższą zabrali znajomość. Dzięki talentowi Szajnochy, bohatérska figura syna Mieszka, istotnego twórcy państwa ochraniającego Słowian zachodnich od przetworzenia ich na Niemców, w całym blasku majestatu i prawdy dziejowéj staje przed naszemi oczyma. Słowem po mistrzowsku użyta kronika, dozwoliła wyrwać ze swego zaskrzepłego łona, życie tętniące przed wiekami. Pomimo jednak takiego umiejętnego schwycenia i uplastycznienia najwięcej nas interesujących rysów, może taż kronika jeszcze nie jedno dostarczyć postrzeżenie, lub nasunąć uwagę, dla bystrego i bogatego w intuicye umysłu. Prze. kład jej więc i rozpowszechnienie, chlubnie zaleca znanego na niwie literackiéj pracownika.

Dla nadania naszéj myśli nie hipotetycznego, lecz rzeczywistego znaczenia, rozbierzmy chociaż pobieżnie treść saméj kroniki.

Średniowieczny pogląd na wypadki i ludzi silnie odcechowywa się w kronice Dytmara. Mniemania, pojęcia, jakiemi owoczesne towarzystwo było nasiąkłe, wytryskują z kart opowiadających nam poważnie o rozmowie z sobą lub żyjącemi nieboszczyków, o kuszeniu się demonów do sprowadzenia z drogi cnoty i pobożności, lub téż zapełnionych biografiami kapłanów zamkniętych w ciszy klasztorów: Po za granicami wszakże tego barwą wieku powleczonego rysunku, Dytmar jako żyjący a jedyny świadek opasującego go społeczeństwa, jest nieocenionym. Kocha się i lubuje w swéj narodowości, a nie może jednak ukryć dzikości i srogości swych współziomków. Z całąjtéż naiwnością opowiada:,,Podtenczas krewniak mój, margrabia Henryk, pojmał Ewerkera, znamienitego wprawdzie, lecz rażącéj pychy rycerza, z zawisłości bisku

1

pa Bernwarda wircburgskiego, a zaprowadziwszy go w miejsce pewne Lindinlog zwane, za poczynione sobie krzywdy rozliczne, oślepił”; daléj zaś: „W onym zatém roku Husward, na d. 23 lutego od niebezpieczeństw tego ziemskiego padołu uwolnił się, ustępując, spodziewam się, jako zwycięzca a pełen żalu za grzechy swoje. Podeszła wiekiem matka jego, imieniem Berta, niosła konającemu pociechę a sama dwojaką boleścią była szarpana, albowiem data zgonu Huswarda, była zarazem rocznicą zejścia syna jéj Benona, dzielnego żołnierza, którego przedtém margrabia Ekkihard wzroku pozbawił". Lub téż o zawiści wzajemnéj możnych, doprowadzającej do wypadku, iż za przybyciem Komesa ,,na miejsce swego przeznaczenia, nazwaném polithi i po zapadnieniu wieczora, przyjąwszy posiłek z niewielą towarzystwa do drewnianego domostwa na spoczynek nocny się udał. Innych część większa pozostała w oficynie poblizkiéj. A ci znużeni drogą przebytą, zasnąwszy wkrótce snem mocnym bez ostrożności wszelkiej, napadnięci znienacka od tłumu nieprzyjaznego, wznieśli krzyk potężny: czém pobudzili Komesa do spiesznego zerwania się z łoża. Dla rozpędzenia ciemności, Ekkihard co żywo ogień roznieca, miotając weń część odzieży i co mógł znaleźć pod ręką. Lecz nad czém się nie zastanowił, przez wybicie okien w zapędzie, więcej możności szkodzenia sobie przez nieprzyjaciół, jak obrony przeciw nim sprawił. Jakoż natychmiast rycerz jego Herman pod ciosem legł u drzwi, a zewnątrz Adolf spieszący panu swemu na pomoc, obaj dzielni i w wierności do zgonu nie zachwiani. Nadto zraniony został Erminold, szatny nadworny cesarza zeszłego, a sam już tylko Ekkihard opór stawi, mąż chwały pełen na polu bitwy i w pokoju, gdy Zygfryd silnym rzutem włóczni przebił mu czaszkę mózgową i na ziemię powalił. Na ten upadek z daleka dojrzany, hurmem skoczą inni, głowę mu ucinają i w nędzny sposób się pastwią trupa obdzierając."

Ciągłe i bezustannie powtarzane pochwały wszystkich, o jakich mu tylko mówić przychodzi, cesarzów, niezdolne wytrącić z pod pióra charakterystycznego rysu Ottona III w słowach:,,cesarz w owych czasach wznawiając stary zwyczaj rzymski, już po większej części wyszły z użycia, uczynił wiele urządzeń, przez różne osoby różnie tłumaczonych. I tak, zasiadał sam jeden u stołu półokrągłego do jedzenia i wyżéj od wszystkich innych". Najważniejsze jednak i najwięcej budzące interesu dla nas jest opowiadanie wypadków, wiążących się z praojcami naszéj ojczyzny. Przesiąkły nienawiścią ku Słowianom Dytmar, Iząc ich za każdą

o nich wzmianką, daje tém właśnie oburzaniem się, najzupełniej. sze świadectwo miłości kraju, oraz wolności i godności u potępianéj przez siebie narodowości. Prosta kombinacya rozumowa, wniosek tego rodzaju usprawiedliwia. Ile bowiem razy przychodzi mu mówić o najazdzie Niemców na siedziby Słowian, tyle razy wynosi ich dzielność, poświęcenie i rycerską zacność przedsięwzięcia; a ile razy znowu odwet spotyka Germanów za popełnione łupieztwo, tyle razy nie ma dosyć czarnych kolorów, na odmalowanie zuchwalstwa, srogości i łotrostwa Słowian. Dla nikogo wszak że nie jest tak rozrzutnym w uwłaczające sądy jak dla Bolesława Chrobrego, bohatéra owoczesnej Słowiańszczyzny. Poniżyć, wykrzywić, zbezcześcić potężnego władzcę, nie wielkością obszarów, ale siłą ramienia i rozumu, było zadaniem, jakie widocznie sobie założył. Idzie więc bezprzestannie po téj dro dze od początku do końca swéj kroniki. I tak opisując spotkanie cesarza z Bolesławem powiada, iż imię ostatniego mające wyobrażać wielką sławę, nie dlatego jest mu dane, by na nie zasługiwał, ale dlatego, że pochodzi ze starożytnego rodu. Gdzieindziej znowu mówiąc o urodzeniu Bolesława wyraża się:,,iż Dąbrow ka wydała na świat syna, daleko od siebie odrodnego a wielu matek zagubę”; a daléj, iż po śmierci Mieszka,,Bolesław wygnawszy macochę i braci oraz pozbawiwszy wzroku rycerskich mężów Odelejena i Pribuwoja, z lisią chytrością kraj na nowo w jedno połączył”. Lub téż, zgon Ekkiharda ucieszył mianowicie Bolesława syna Mieszka, tak dalece niżej stojącego w porównaniu z ojcem swym".

Zgoła tego rodzaju i tym podobnych omówień, ogromna liczba zapełnia karty kroniki Dytmarowéj, jawnie świadczących: iz gorliwość germanizowania naszego autora, widząc w Chrobrym tamę owej przenaturzającej powodzi, chciała sobie wynagrodzić niemoc usunięcia téj tamy, przez skwapliwość obrzucenia jéj błotem, błotem przybierającém dla nas blask dyamentu.

W krótkiém sprawozdaniu niepodobna nam przytoczyć wszystkich rysów, przywołujących drogie cienie przeszłości, lub uwydatniających stan przed ośmią wiekami żyjącego towarzystwa. Z przyczyny zaś tak wielostronnych przymiotów kroniki Dytmara, uważamy jej wydanie w rodzinnéj mowie, za użyteczny nabytek, cześć przynoszący tłumaczowi i wydawcy. Język tłumacza użyty w niniejszym przekładzie gnąc się do wyrażeń przedwiekowego. kronikarza, przelewa wiernie myśl jego. Niemniej położył zasługę tenże tłumacz, objaśnieniami czy to tekstu Dytmara, czy treści

Tom II. Czerwiec 1862.

67

« PoprzedniaDalej »