Obrazy na stronie
PDF
ePub

pałacowej, lub zostających na łaskawym chlebie (1). Dziś miasteczko to ma już podobno murowane domy po pogorzeli. W 1809 r. było tu jeszcze klass 6 od retoryki aż do infimy, podług dawnego systemu, a nawet dawniéj miała być filozofia i teologia dla skończonych gimnazyastów. Uczono rozumie się po niemiecku i po łacinie. Młodzi Pijarowie, któremi tu szkoły były obsadzone, pochodzili najwięcej z Galicyi Staréj i Morawii (2). Rok 1809 wywarł wpływ na tutejszy porządek szkolny. Za połączeniem się na nowo Pijarów prowincyi małopolskiej z wielkopolską, utworzono w Opolu szkołę wydziałową o czterech klassach, zaprowadzając do niej język polski, historyą powszechną, geografią, fizykę, matematykę i nauki przyrodzone. Wykluczono całkiem plan nauk austryacki, który za niewłaściwy do czasu uznano, a zaprowadzono, jaki dyrekcya edukacyjna w Warszawie naówczas przepisała.

Pijarzy pod panowaniem pruskiém zostający, między któremi znajdowały się jeszcze znakomitości z dawnéj epoki, jak Kopczyński, Przeczytański, Bielski, Kamieński, Mierzwiński, i z późniejszej, jakoto: Czarnecki, Szwejkowski, Falkowski, Sawicki, Dąbrowski, Bystrzycki, Zawadzki, Osiński, Głuszyński, z politowaniem patrzali na swoich współbraci z pod panowania austryackiego, jako mniéj postępowych i dowcipnie zwali ich Galilejczykami. Niesłuszném atoli zdaje mi się to przeczenie, bo i Pijarzy galicyjscy mieli bardzo szanownych uczonych mężów, jakoto: Sokołowskich, Hraczyńskich, Iżyckich, Matyewiczów, Andraszków, Petrykowskich, którzy nie odznaczyli się może tyle autorstwem, lecz rzadkie posiadali patryarchalne przymioty pobożności, prawości, bezinteresowności i poświęcenia dla dobra ogółu.

W roku 1813 na kapitule prowincyonalnéj w Warszawie odbytéj, przeznaczono ks. Andraszka na magistra nowicyatu, przewodnika kształcącej się młodzieży zakonnéj w Opolu. Ważna to była niezmiernie posada, kiedy

(1) U dawnych panów wysłużeni dworzanie zawsze dostawali utrzymanie na starość i zwali się gracyalistami.

(2) Ztamtąd pochodzili ks. Petrykowski, Morawski Giernastyk, ostatnio proboszcz w Toruniu.

zgromadzenie wśród zawieruch politycznych i wojen ustawicznych wyludniło się całkiem z nauczycieli potrzebnych do obsadzenia szkół utrzymywanych przez ks. Pijarów lub nowo im powierzonych. W Wielkopolsce, za Prusaków starał się Kopczyński, jako prowincyał i sam rząd pruski o wykształcenie młodych Pijarów na dobrych pedagogów, i tym końcem wysyłano ich do Berlina na naukę. Do liczby tych, ile pamiętamy, należeli: Szwejkowski b. rektor uniwersytetu warszawskiego, Czarnecki, poté prałat i administrator archidyecezyi warszawskiej, Falkowski kanonik, założyciel instytutu głuchoniemych w Warszawie, Zawadzki rektor gimnazyum sejneńskiego (1), Dzwonkowski referendarz i członek kommissyi wyznań i oświecenia publicznego. Szkoły stanęły już na lepszéj stopie co do nauki, w części Polski zajętej przez Prusaków. Ale nagłe porobiły się przewroty: w roku 1806, kiedy się mieszkańcy tutejsi najmniej spodziewali, Francuzi zbliżyli się do Warszawy, a z niemi legie polskie pod Dąbrowskim generalem. Massa wojska francuzkiego zwaliła się do Wielkopolski i Warszawy pod generałem Dayustem: kto w Boga wierzył, leciał do wojska otumaniony płonnemi nadziejami: nie zdołano powstrzymać i zakonnej młodzieży, Wtedyto z młodych Pijarów wszedł do wojska Kotowski, ostatnio prałat i dziekan kapituły warszawskiej; Niemyski, generalny rewizor pomiarów w kommissyi skarbu i inni: wielu się posekularyzowało lub poprzyjmowało posady przy szkołach świeckich. Wielki był rejwach w Warszawie i na prowincyi. Złościli się Francuzi, iż się nie mogli zrozumieć z mieszkańcami po kwaterach; porywali kogo spotkali rozumiejącego choć cokolwiek po francuzku i prowadzili z sobą, jako tłumacza. Żyjący dotąd nauczyciel wysłużony Jasiński Franciszek, jako kleryk pijarski, zagrabiony od Francuzów i szablą na czarnej sukni przepasany, musiał z niemi chodzić za kwaterami i tłumaczyć czego żądają. Przy niedostatku i drożyznie wszystkiego, nie zbywało mu też podobno na niczém. Ks. Kotowski będąc już w szeregach wojskowych, jako podoficer, miał rozmawiać

(1) Był on nauczycielem języka polskiego w Berlinie, dla księcia następcy tronu,

po łacinie przed frontem z Davoustem (1). Działy się bezprawia jak podczas wojny: grabiono rolnikowi co miał w komorze i oborze; zabierano podwody i takowych nie zwracano, albo pędzono dokąd się podobało. Wracał raz wieśniak wozem parą końmi do domu, wymknąwszy się z łapki Francuzom, którzy o głodzie i wodzie pędzili nieboraka na koniec świata; kiedy myślał, że już wybawiony szczęśliwie wróci do swéj zagrody, wtém zjawia się nowy oddział Francuzów, a jego dowódzca krzyczy na uchodzącego wieśniaka, chcąc go powstrzymać: „klopa, klopa, écoutez, écoutez"! Chłop dorozumiewając się, że go znowu chcą zająć na podwodę pod bagaże, i biorąc słowa francuzkie podług brzmienia polskiego: Cy kute? odpowiada: cy nie kute (konie): wio daléj! i zaciąwszy konie, uciekł (2). Takich anegdot mamy pełno z owych czasów. Niedługo po zawartym pokoju tylżyckim, w r. 1809, kampania z Austryakami dosięgła brzegów Wisły, następnie wielka nieszczęśliwa wyprawa na Rossyą, pognały Polaków za gwiazdą Napoleona. Wyludniły się szkoły z młodzieży; nauczyciele nawet duchowni poporzucali swe skromne powołanie w nadziei, czy służenia lepiej ojczyznie, czy też dla poprawy swego losu: opustoszały instytucye pokojowe - upadek Napoleona, klęski wojenne, przyniosły nareszcie biedę i zupełne rozprzężenie w kraju. W takichto okolicznościach przybył ks. Andraszek, jakeśmy rzekli do Opola, w 1813 r. kształcić i sposobić nowych nauczycieli, z których się zgromadzenie wyludniło i podtrzymać upadającą szkołę, już wydziałową zwaną.

Pamiętam jeszcze austryackie gimnazyum w Opolu, kiedy mnie w r. 1810 piérwszy raz rodzice do subinfimy posłali, a gdzie starsi bracia moi uczyli się w klassach wyższych: dulcis est recordatio praetoritorum. Jałową tam była nauka, i niewiele z niej w głowie się ostało; ale

(1) A jak niektórzy dodają, w pokorze zakonnéj pocałował go w rękę. (2) Stojący po kwaterach u chłopów naszych Francuzi, byli bardzo wymagającymi żądali białego chleba, a wieśniak i czarnego nie miał; wina, mięsa i t. d., a przytém dokuczali im: „Wino, mawiał Francuz, nie ma, mięso nie ma, piwo nie ma, wody: zaraz, zaraz panie! Raz w chałupie, wymówiła gospodyni do sługi: daj mi garnek; słysząc to Francuz i biorąc garnek za wyraz sobie ubliżający, zaczął bić babe, wołając: „,a ty garnek, a ty garnek”. Otóż obok klęsk i biedy mieliśmy także i komedyą.

pamięć towarzyszów młodości i przełożonych, i osób spółczesnych tkwi dotąd i przejmuje serce rozrzewnieniem. Lekcyj miewaliśmy tylko po dwie godziny rano i po dwie po południu, a dwa razy w tygodniu rekreacyą, a w miesiącu maju tak zwaną majówkę. Ale te rekreacye stawały za najlepsze ćwiczenia gimnastyczne. Na wiosnę i w lecie, ile razy pogoda dozwoliła, jak mrówki wysypywały się dziatki szkolne ze swymi professorami w malownicze okolice miasta, oddając się tam najrozmaitszym rozrywkom, ćwiczeniom i wyścigom, w których hartowały ciało i nabywały zręczności. Zimą były ślizgawki w zwyczaju. Młodzi nauczyciele brali zawsze udział w tych wycieczkach, co jeszcze więcej dodawało ochoty uczniom do zabawy i bardzo ich uweselało; majówki zaś to były rekreacye nad rekreacyami, którycheśmy cały rok wyglądali. Miały one miejsce dwa razy w maju, tylko niezawsze dało się uzyskać na nie pozwolenie u rektora, którym był wtedy najszanowniejszy staruszek ks. Sokołowski Erazm, eksprowincjał z dawnych Pijarów galicyjskich pochodzący. Na dane hasło w przeddzień majówki, zbierała się młodzież szkolna o świcie samym na umówione miejsce, zaopatrzona w zapasy żywności, z muzyką na czele złożoną ze studentów i uszykowana w szeregi przez księży professorów wyruszała o milę przynajmniej za miasto, do jakiej z wiosek przyjemniejszych na dzień cały. W r. 1809 dyrektorem takiej kapeli studenckiej był Oleszczyński Antoni, sławny dziś artysta malarz w Paryżu, a wtedy uczeń retoryki i Seweryn Oleszczyński, dziś dyrektor litografii bankowéj, a wtedy subinfimista wraz ze mną, należał także do téj orkiestry i bił w cymbały (1). Ślicznie brzmiała muzyka improwizowana i złożona z różnych instrumentów, w poranku pogodnym, wśród alei lipowych i topolowych, któremi szło poważnie to wojsko pigmejczyków, a pamiętam, że grano nam marsza księcia Józefa Poniatowskiego, który właśnie w tym roku płoszył wojsko Austryaków, uciekających przed legiami nadwiślańskie

(1) Obadwa tylko Oleszczyńscy, bo trzeci Władysław dzisiejszy rzeźbiarz, jeszcze do szkół nie chodził, okazywali już zdolności do sztuk pięknych. Seweryn rysował nam laury na powinszowanie, bez których się nie obeszło na imieniny rektora lub professorów.

Tom II. Maj 1862.

40

mi (1). Trzeba było widzieć, jakto ta młodzież przywędrowawszy do Wrzelowa, folwarku należącego do dóbr pani hr. Rzewuskiej, roiła się na błoniach zieleniejących młodziuchną trawką i okolonych woniejącemi lasami sosnowemi i jodłowemi. Co tam wyszło mléka, séra, masła, maślanki, chleba razowego, a to wszystko z wilczym zajadano apetytem! Rozpoczynały zabawę po zaspokojeniu żołądka gry w piłkę, w extrę, w palanta, gonitwy do mety, śledzenie ptastwa po lesie (2) i roślinek wykluwających się z ziemi, owadów, gadów i t. d. Za te wszystkie zabawy i uciechy, które jeszcze starość naszą rozweselają, odstąpilibyśmy stołów i przepychu władców Wschodu. Ale obok rozrywek majowych, było w pijarskich szkołach i nabożeństwo majowe. Święto N. Panny Łaskawéj przypadające w maju, było uroczystością młodzieży szkolnej, bractwa sodalisów Maryi. W ten dzień wpisywała się starsza młodzież do sodalistwa, i ten dzień był obchodzony z wielką solennością przez studentów pijarskich. Obraz N. Panny Łaskawéj olejno malowany znajdował się zawsze w jednej z klass szkolnych w szafie zamknięty. Wystawiano go, ilekroć w niedziele i święta studenci odmawiali tam officyum poranne o N. Pannie z książeczki łacińskiej, znanéj pod nazwą Schola pietatis, szkoła pobożności. W wigilią zaś święta N. Panny Maryi Łaskawéj zanoszono go w processyi do kościoła, a w drugie odnoszono go na swoje miejsce. Droga, którą od szkół do kościoła szła processya, umajona była świeżemi brzezinami, usłana tatarakiem i kwieciem wiosenném, a wszystko było to rękami sodalisów na cześć Maryi robione. W r. 1812 kazano nas uczyć mustry jakiemuś podoficerowi dymissyowanemu. Ale ksiądz zawsze musiał pilnować porząd ku, bo komendanta nie słuchano, a jak kazał przyklęknąć, to całe waliły się szeregi na ziemię ze swawoli.

(1) Kiedy pierwszy raz weszli do Opola śliczne ułany polskie, połapali Austryaków, którzy tam egzekwowali podatek czopowém zwany; dostali się do piwnic dworskich, wypijali stare wina i miody, utrącając pałaszami szyjki od butelek.

(2) I to nie jest żadna amplifikacya retoryczna. Niektórzy z nas wtedy już okazywali szczególną sympatyą dla dzieł przyrody. Np. ks. Strzałecki, dziś professor emeryt zapalonym był miłośnikiem ptaków, tak, że za ich polowa niem szkołę czasem porzucał, a już w szkołach wysokie objawiał zdolności, Szczególnym był lubownikiem gołębi,

« PoprzedniaDalej »