Obrazy na stronie
PDF
ePub

wa ogromem! Podwoje potężne, otwierają się niby tunel pod-alpejski. Skrzydlate Cherubimy siedzą po obu stronach wnijścia: przed nimi sterczą dwie kolumny bronzowe Jakim i Boaz, czyli Siła i Trwałość.

W tym przedsionku, Salomon w powłoczystej lśniącéj szacie staje w całej potędze majestatu: obok niego Balkis jaśnieje w sukni koloru słonecznego. Przed nimi, niby szal perski, przeciąga długi i barwny orszak: hebrajscy rycerze w bieli, etiopy w rogatych helmach, negry w ty grysich skórach, szambelany z wieżami na głowach, kapła ni w mitrach, wszystko to płynie a płynie bez końca... Wśród wspaniałéj processyi, jawi się budowniczy świątyni, Adoniram. Ujrzawszy go królowa Saby, zapala się gwałtowną miłością; winszuje mu z zapałem, oraz oświadcza, iż chciałaby wszystkim robotnikom powinszować takiego dzieła. Wtedy Adoniram zadość czyniąc życzeniu królowéj, staje na piedestale i kreśli w powietrzu symboliczną literę T. W oka mgnieniu tłum ludu się zbiega: Balkis pozdrawia go, a budowniczemu kładzie na szyję swój własny napierśnik.

Drugi akt przenosi nas do palmowego gaju, nad źródło Siloe. Cudnéj dekoracyi wtoruje tą razą melodya cudna. Chór żydówek rozmawiający z Arabkami, tchnie świeżością niewysłowioną... słuchaczowi zdaje się, iż całe to kryształowe źródło przepływa przez jego piersi i zmywa piasczystą kurzawę scen poprzednich.

Na nieszczęście, Balkis, która namioty swoje koło źródła Siloe rozpięła, przybywa i miłosną cawatiną płoszy ptaka melodyi. Przybywa także ukochany Adoniram i rozpoczyna się duet, w końcu którego królowa wyznaje swe uczucia. Nic chłodniejszego jak ten wybuch miłości śpiewany do taktu dyrektorskiej pałeczki. Architekt na wyznanie odpowiada drugiém. Pokazuje się, iż są oboje potomkami Tubal-Kaina.

Trzeci akt odbywa się w letnim pałacu Salomona. Lichtarz siedmioramienny oświeca wnętrze komnaty, przez niedomknięte firanki widać ogród umodrzony wieczorem i posrebrzany księżycem...

Była godzina, na którą chowa
Wstydliwy słowik miłośne pienia;
Była godzina ciszy, wytchnienia,
Godzina marzeń, schadzek królowa"...

Wszystko tu przypomina tę strofę Pariziny, co brzmi jak pocałunek na białym atłasie... wszystko lube i wymowne, prócz cavatiny Salomona. Wieczyste adagio brzmi znowu nudno i rozwlekle...

Uwiadomiony o przeniewierstwie Balkisy, Salomon hartowną pieśnią pokrzepia nieco słuchaczy. Po niej znowu następują dygressye. Ważna scena, w któréj Balkis odbiera uśpionemu królowi swoją obrączkę, przechodzi nie postrzeżona.

Jużto, ani rozkoszy, ani upojenia miłośnego, Gounad wyśpiewać nie umie. Muza jego widocznie wykonała ślub czystości. Czara króla Thule, gdzie jedna Iza się mieści, jest jedyną czarą, którą z wdziękiem podnosi. Miłość tej muzy, nie jest to demon południa, ale blady młodzieniec przeglądający się w niebieskim wzroku ulubionéj, zamiast ją śmiałém opasać ramieniem.

Ostatni akt odbywa się w Wąwozie Cedronu, istnéj dolinie Józefata, najeżonej głazami podnoszącemi się na odgłos trąby sądu ostatecznego. Adoniram czeka tu na królowę Saby i ma z nią uciekać, kiedy napadają go trzej wyrobnicy z prologu i zabijają. Balkis przybywszy, śpie wa przy konającym pożegnanie łzawe. Chór robotników podejmuje jej nutę i wynosi jéj echo wraz z ciałem zamordowanego.

Na tém koniec. Pominęliśmy długi halet drugiego aktu, jako rzeczy, której muzyka od rozpaczliwej powsze dniości nie uratowała.

Ostatecznie, operze pana Gounad zbywa zupełnie na dramatyczności. Muzyka, jakeśmy to powiedzieli na wstępie, ma rozległość i monotonią pustyni. Zaledwie kilka charakterystycznych rytmów, kilka odcieni kolorytu miej scowego wskazują, że to przedmiot biblijny. Symfonie poruszające się z letargiczną powolnością, zaledwie jedne od drugich rozróżnić można. Orkiestracya jest uczona i bogata. Mniej niewdzięczne libretto dozwoliłoby zapewne panu Gonnad wyciągnąć ze swej nauki efekta podobne tym, któreśmy podziwiali w jego Fauście,"

Lepiej niż biblijna legenda, nadała się do muzyki powieść Perrault'a, Kotka Czarodziejka." Fantastyczny przedmiot Hoffmanowskiego kolorytu, wyśpiewany oryginalnie przez pana Grisar, tworzy niezwyczajnie ładną opere trzech aktową. Z partycyj nowych, nie zdarzyło nam się spotkać napisanej swobodniej, wyraźniej, ani tak jednolitą całość stanowiącej, jak ta opera przedstawiana obecnie w teatrze Lirycznym, Podług stawu grobla. Wielcy tylko mistrze mogą podołać wielkim przedmiotom; artyści zwy, czajnej miary, im wyżej sięgną, tém niżej spadają. Tu przedmiot nie przechodził zdolności, dlatego rzecz udała się jak natchiona improwizacya, lub statua jednym rzutem odlana.

Przedmiot choć nie wzniosły, nie jest wcale pospolity: chwytały go najbystrzejsze umysły i najwybujalsze wyobraźnie. Bajka zaledwie przyszedłszy na świat, z upodobaniem szczególném, przyczepiła się do kota, jako do najpełniejszego tajemnic zwierzęcia. Jakoż, w kocie wszy stko jest dziwne: wdzięk jego niewieści, układność jedwabna, elektryczne futro, nocne pohulanki, nawet ten kolo. wrotek niewidzialny, który obraca chrapiąc... wszystko to zagadki niedocieczone. Jest coś czarodziejskiego w jego wzroku złotym: szyderstwo szpiega łączy się tam z jasnowidzeniem wyroczni; czarna belka przecinająca kocią źrenicę, wygląda jak tajemniczy hieroglif: rzekłbyś symbol jego egipskiej boskości: koty bowiem były czczone w Sta rym Egipcie. Elurus bożek ich rasy, miał swoje świątynie i kapłanów. Kto uderzył kota, był zabijany. Dyodoryusz widział jak pospólstwo w Tebach rozszarpało Rzymianina, który przypadkiem zabił kota. Po śmierci chowano je w grobach Faraonów. Do dziś dnia można widzieć w egipskich podziemiach, miliony kotów zabalsamowanych jak mumie. Szczury teraz maszerują zwycięzko po tym cmentarzu, jak żydzi po gruzach Niniwy. Ale kot zawsze pomny owych czasów, zachował godność strąconego boży. szcza. Bez wdzięczności przyjmuje z rąk człowieka poży. wienie, o pieszczoty nie dba, majestatyczném próżniactwem przypomina także, iż był karmiony w świątyniach. Z Egip tu kot wyniósł jeszcze postawę Sfinxa, którą zachowuje

na przyźbie, patrząc w ogień przypominający mu żary nilowego słońca.

Muzułmanie jak Egipcyanie uszanowali kota, a nawet pokochali go, widząc w nim pewne do siebie podobieństwo. Kot, jak wyznawca proroka mądry, leniwy, obserwujący, okrutny i wielożenny; stąpa cicho i wolno, jakby chodził w pantoflach; futro jego miękkie i obszerne jak szuba; skoro legnie na poduszce gładząc łapą od niechcenia, wąs poważny, rzekłbyś pasza dający posłuchanie. Mahomet téż koty nad wszystkie przekładał zwierzęta. Wiadomo, jak raz w meczecie, nie chcąc zbudzić uśpionego na swym rę ́kawie kota, prorok dobył pocichu szabli i uciął rękaw.

Chrześcianie w wiekach średnich, przeciwnie, nie tylko nie miłowali ale przeklęli kota, uważając go za czartowskiego domownika. Łatwo pojąć strach, jaki kot wzbu dzać musiał podczas owej nocy świata: stroniono od niego jak od biesa. Wszystkie zwierzęta wmięszały się mniej więcej do dziejów chrześciaństwa: wół i osioł tchem swoim ogrzewali Chrystusa w żłobie; kogut opiał zaparcie ś. Piotra; wielbląd prowadził magów do Epifamii; lew służył świętemu Hieronimowi i grzebał ojców świętych na pustyni; w Pawii widziano konia klękającego przed relikwiarzem; krucyfix wyrosły pomiędzy gałęźmi rogów, uświęcił jelenia; pies towarzyszył świętemu Rochowi; świnia nawet znalazła schronienie pod strzechą świętego Antoniego: jeden tylko kot wybiegły świeżo z lasów Celtyckich, złowrogiém mruczeniem odstraszał chrześcian i nie mógł przystąpić do ich ogniska.

Wzgardzone zwierzę wzięli za szyld czarnoksiężnicy, a fantastyczne psychologi, jak Hofman lub Perrault, za przedmiot studyów nie wyczerpany, bo niezbadany jak natura kocia.

W teatrze Lirycznym do powiastki Perrault'a, przymieszano bajkę La Fontaina, o kotce przemienionéj w kobietę. W pierwszym akcie, trzej synowie młynarza (dwóch mądrych a trzeci głupi), dzielą się mieniem zmarłego ojca. Marceli bierze mlyn, Bartek osła i sprzęty, najmłodszy Urban wydziedziczony przez chciwych braci, wychodzi z domu wziąwszy kij w rękę, a pod pachę biedną kotkę głodną, której nikt nie chciał.

Ujęta jego dobrocią Goplana miejscowego stawu, przemienia towarzyszkę sieroty, kotkę, w śliczną dziewczynę i daje jej w rękę złotą gałązkę, drogocenny talizman dostarczający wszech rzeczy. Młoda para wyposażona tak wspaniale, nie zaznałaby już ni troski i pokuty na świecie, gdyby zły duch zawsze zazdrośny ludzkiego szczęścia, raju jej nie zamącił. Miejscowy Skierka zakochany w Goplanie i przez nią wzgardzony, wydaje wojnę wszystkim jéj ulubieńcom; nienawiść jego, mota pasmo strasznych przygód i prób twardych, które przeszedłszy zwycięzko kochanek ex-kotki, dochodzi do ślubnego kobierca.

Muzyce towarzyszącej powyższej bajce, można tylko zarzucić zbytnie bogactwo: melodyjna illustracya zagłusza tekst; zbyt wiele kwiatów, zbyt wiele girland i liści; tu i owdzie wycięta luka, rozwidniłaby dzieło. Obrana tym sposobem, z przelotnych powszedniości, które wśliznęły się jak chwast do zbyt wielkiego bukietu, opera dorównałaby najswobodniejszym fraszkom mistrzów włoskich. Niemiecki mistycyzm, przymieszany w małej dozie, odziewa uroczą mgłą ten muzykalny poranek ptasiéj kapeli: jestto wesołość Rossiniego przyćmiona Weberowskim romantyzmem.

Przedstawiona w Gymnase komedya pani Sand pod tytułem Le Pavé, była drukowana w Revue des deux Mondes. Są to dzieje mineraloga Duranda, który na starość zakochał się w służącej Ludwice. Ludwika kocha swego równego Coqueret'a; siwe włosy pana, odstraszają nieboraczkę; przywiązana jak Rutha, sercem córki, rezygnacyi niewolnicy nie posiada. Po wielu walkach, Durand poznaje, że miłość już nie dla niego i zrzeka się polnéj róży. Ludwika jak owa Wenecyanka Roussa, odsyła go do nauki:,,lascia le donne, et studia la mineralogia”.

W pierwszej scenie Durand przynosi kamień z bruku (un pavé) będący zbiorem niesłychanie ważnych opiłków tworzącego się świata: obserwuje go, rozkłada, kraje. Pani Sand czyni jak on: zbyt wiele pono rzeczy dostrzega w téj wieśniaczéj miłostce. Co chwila napotyka jakiś supeł uwiązany z przędzy sumienia, jakieś skrupuły do pokonania trudne, myśli i czucia dyssekuje bez końca: kliniczny rozbiór serca i czaszki, trwa pięć kwandransy.

Tom II. Maj 1862.

37

« PoprzedniaDalej »