Obrazy na stronie
PDF
ePub

Równing Attyki zamyka z jednéj strony góra Hymet, posępną i bezleśna. Są tam jeszcze, jak mi powiadano, roje pszczół, robiących miód doskonały; lecz zaledwie ich paręset naliczyć można. Naprzeciw Hymetu, wznosi się góra Parnes, tworząca bardzo piękny krajobraz, okryta wspaniałemi jodłami

[ocr errors]

Pośród tych gór w głębi, stoi sławna kopalnia marmurów, góra Penteliku, na płaszczyznie wznoszą się pomniejsze skały, a na nich zwaliska muzeum, Areopagu i Akropolu. Podróżny zbliżając się do portu Pireum, nie dostrzega tegoczesnych Aten, lecz widzi olbrzymie ruiny starożytnych gmachów Grecyi: przeszłość zawsze tam szkodzić będzie teraźniejszości.

Port Pireum, jest miasteczkiem kilka tysięcy ludności mającém; składa się z samych szynkowni i składów. Droga prowadząca do Aten jest nie najgorsza, chociaż błotna w zimie, a pełna kurzawy w lecie. Bliżej miasta ciągnie się wzdłuż gaju oliwnego, który niegdyś otaczał miasto, ale wojna kilkoletnia i ostra zima z roku 1849 na 1850, zniszczyła go niezmiernie, i nie prędko, a może i nigdy nie zasądzą młodych płonek. Na wiosnę najpiękniej przedstawia się Attyka, kiedy susza jeszcze nie wypali trawy, a liście nie pokryją się szarym kurzem. W tenczas tak czyste światło okrywa ziemię, iż zdaje się, że jest w niém coś nad zwyczajnego. Powietrze przejrzyste, przybliża do nas najodleglejsze przedmioty, a dźwięk rozlega się tak swobodnie, iż słychać dzwonki trzód w odległości ćwierci mili i krzyk orłów ledwie widzialnych w niebios przestrzeni.

Lecz to niebo tak piękne, dziwnym i zgubnym przemianom ulega.

W tym dniu kiedym przybył do Aten, powstał wiatr południowo-zachodni: jest to ów sławny sirokko tak znany i dokuczliwy we Włoszech, który ciału i duszy wszelką moc odbiera. Nazajutrz przyszła kolej na wiatr północny. który ze śnieżnych gór Francyi przyniósł nieznośne, przenikające zimno. To szczęście, że ten wiatr nie przez całą zimę panuje; lecz bardzo jest przykry, bo na krótkie jego trwanie nie mają Grecy zabezpieczonych pomieszkań, a nawet ubrania. Mówią, że dla kilkunastu dni przeplatanych ciepłem, nie warto czynić tyle zachodu. W Attyce

nie znają śniegu i mrozu. Raz tylko zjawił się w styczniu 1850 r. i wyniszczył tysiące drzew i zwierząt domowych, nie zahartowanych na zimno.

Ze wszystkich prowincyj greckich, najrzadzéj deszcz pada w Atenach. Lakonia, Argolida, Beocya, szczęśliwsze są pod tym względem, a tém samém i żyźniejsze. Grecya ma nie zdrowy klimat; jéj żyzne płaszczyzny, nagie skały, piękne nadbrzeża, kryją w sobie zarody febry; wciągamy ją w siebie, z wonią pomarańcz: rzecby można, że na tym odwiecznym Wschodzie, wszystko, nawet powietrze dąży do zepsucia. Na wiosnę i w jesieni w całym kraju panują febry, najbardziej na nie wymierają dzieci; dorośli przetrzymują jej paroksyzmy. Jest to skutek zaniedbania przez kilkanaście wieków trwającego. Podczas nieładu za cesarzów bizantyńskich, a potém za panowania tureckiego, potworzyły się bagniska, których wyziewy zarażają powietrze. Trzeba wydać kilkanaście milionów, żeby je osuszyć i cały lud ocalić; ale pomimo trzydziestoletniego pokoju, nie pomyślano o tak ważnym przedmiocie. Dochody kraju idą na inne cele: zobaczymy później, czyli te cele są zgodne z dobrem publiczném. W tém jest przyczyna, że ludność nie powiększa się wcale i od lat 25 stoi w je. dnéj mierze.

II.

Wycieczka w głąb kraju.

Łatwo przybyć do Aten, lecz nie łatwo dostać się do środka Grecyi, bo nie ma dyliżansów rządowych, któreby przewoziły podróżnych do Sparty i Tebów. Z téj przyczy ny podróżni poprzestają na zobaczeniu Attyki i podług niéj sądzą o Grecyi. Zal mi ich, iż nie znają trudów, a razem i przyjemności podróżowania po tym dzikim i osobliwym kraju. Najdogodniej można odbywać takie wycieczki w ma ju albo w październiku. W miesiącach letnich możnaby umrzeć, a przynajmniej rozum postradać od promieni słonecznych; później, słoty, zimne wiatry i złe drogi, utrudni łyby podróż.

Sposobiąc się do podróży, uczyłem się nowożytnéj greczyzny. Moim nauczycielem był mój służący Petros. Znajomość języka greckiego ułatwiała mi naukę, bo teraźniejszy język różni się od dawnego tém tylko, że zakończenia wyrazów są pozmieniane i popsute; grunt języ ka ten sam pozostał. Mając jeszcze cały kwiecień wolny, pojechałem do Eginy z panem Garnier architektem. Wy, spa ta leży o trzy mile od Aten, lecz drogi w niej są tak złe, mieszkanie i jedzenie tak nędzne, jak w najgłębszym zakątku Grecyi. Podróżny musi wszystko mieć z sobą: rądelek do gotowania i smażenia, materac do spania, poduszkę pod głowę i worek z żywnością.

Udaliśmy się do zwalisk świątyni, których rozmiary i plan miał zdjąć mój przyjaciel. Droga była jak najgorsza i łatwiej było iść aniżeli jechać. Lecz natrafiliśmy na tyle rozmaitych widoków, iż możnaby iść przez całe życie i nie znudzić się; ścieszka szła jużto na stoku stroméj i przepaścistéj góry; jużto spuszczała się w głębokie wąwozy, zarosłe drzewami wszelkiego gatunku i pokryte mnóstwem dzikich kwiatów, którychby pozazdrościli ogrodnicy nasi, Kilka ogromnych drzew figowych, rozpościerało konary pośród cienko-listnych migdałów; gdzieniegdzie natrafiliśmy na pomarańcze ciemną zielonością pokryte, na cyprysy dziwacznego kształtu, a tu i tam, palma, królowa drzew, śmiałe czoło wznosiła. Ozdób ten krajobraz hojnym potokiem światła, posiéj wszędzie starożytne i średniowieczne zwaliska; umieść kościoły na szczytach gór, a na ich stokach domy z tarasami, czworościenne jak wieże i czysto wybielone; rodziny przewożące się na osiołkach, na polach paszące się trzody owiec, a kozy na skałach; gdzieniegdzie chude krowy z podziwieniem spoglądające na podróżnych, a wszędzie śpiew skowronków, świegotanie kosów i mnóstwa rozlicznych ptaków.

Wielokrotnie zwiedziłem tę okolice i chociaż potykałem się o kamienie, zsuwałem się ze stoków, brnąłem przez strumienie, chciałbym widzieć ją raz jeszcze w życiu mojém.

W miesiąc potém, dnia 1 maja wyruszyliśmy do Morei. Podróż odbywaliśmy konno; za konia płaciliśmy po pół pięta franka na dobę. Właściciele koni szli przy nich; żywność ich samych i koni już była objęta w tém wyna

grodzeniu dzienném. Podobnie jak w podróży do Eginy, wieźliśmy z sobą potrzebne sprzęty, posłanie i żywność, upakowane w koszach, workach i baniach.

Nie wzięliśmy broni. Chciałem wziąć strzelbę, lecz odradzili mi nasi przewodnicy. Do polowania, rzekli do nas, nie będziecie mieli czasu; przeciw rozbójnikom nie potrzebna wam wcale. Jeżeli wam zastąpią na drodze, to bę dą w takiej liczbie, że opór na nicby się nie przydał i tylkoby was na śmierċ naraził. Oni zawsze uderzają w dziesięciu na jednego i wtedy ich postrzeżecie, kiedy trzydzieści strzelb przeciw wam wymierzą. W takim przypadku nie ma innego środka, tylko zsiąść z konia i oddać im wszystko, co kto ma; nie narażajcie się więc na utratę strzelby: przekonało mię to rozumowanie.

Przejechaliśmy przez Eleuzys, Megare, Korynt, miasta sławne w starożytności, a dziś nie mające żadnego śladu dawnych gmachów. Zwaliska Miceu lepiéj dochowały się; może dla tego, że już bardzo dawno opuszczono to miasto, a jego mury z ogromnych głazów stawiane, nie przydały się wieśniakom do budowy chatek. Między miastem Argos i Sparta, droga a raczej ścieszka, idzie przez pła szczyzny pokryte kwitnącemi krzakami lauru, czyli jak mówią po prostu, bobku i przez góry, gdzie jeszcze nie rozwinęły się dęby i morwy. Po kilka razy na dzień przechodziliśmy z zimnego do ciepłego klimatu. Eurotas, owa sławna rzeka spartańska, jest najpiękniejszym strumieniem w Morei. Koryto jéj ma około 25 łokci szerokości, woda bardzo czysta i bystra płynie po drobnym piasku, pośród wysokich drzew, za któremi wznoszą się piękne skały stromo ścięte, jużto czerwonego, jużto złotego koloru. Most z jednego łuku, śmiałej budowy, jest dziełem Wenetów. Obozowaliśmy pośród drzew figowych, oliwnych, dzikiego winogradu, dębów rozrastających się w krzaki, róż polnych, jasminów i olbrzymich trzcin na dziesięć łokci wysokich. Tam po raz pierwszy znalazłem tę woń leśną tak miłą i orzeźwiającą, której nie czułem od czasu mego wyjazdu z Francyi.

Płaszczyzna Sparty, żyzna i pięknemi drzewami pokryta, rozciąga się między rzędem wzgórzy i ogromném pasmem gór Tajgetu, najeżonych sosnami i pokrytych

f

śniegiem. Jest to przepyszny krajobraz. Dawna Sparta zginęła do szczętu. Trzeba szukać na zasianém polu szczątków teatru, grobu i kilku ułamków okolnego muru. Sparta średniowieczna czyli Mistra stoi na spadzistéj górze, pokrytéj meczetami, zamkami i rozwalonemi domami. Nowa Sparta jest dziełem króla Ottona, który chciał wskrzesić dawne nazwiska miast Grecyi; składa się ze sklepów, koszar i budynków, przeznaczonych na bióra.

1

Lakonia nie może uskarżać się na dolę swoją. Wprawdzie już nie rządzi się prawami Likurga, nie ma téj sztucznéj organizacyi, która lud cały zamieniła w korpus żołnierzy; ale jej pozostaje żyzna ziemia, łatwa do uprawy, mor. wowe i figowe gaje, czyste i chłodne wody i lud może najdorodniejszy na całym świecie. Wirgiliusz pragnął przed zgonem widzieć dziewice Lakonii, w tańcu świętym na cześć Bachusa na górze Tajgetu. Nie odrodziły się od nich teraźniejsze Lakonki, lecz raz tylko na rok tańczą, a cały czas pracują nad uprawą roli.

Arkadya opiewana przez tak wielu poetów, nie jest bardzo poetyczną krainą. Posępne krajobrazy, spadziste góry, głębokie wąwozy, bystre potoki, mało płaszczyzn, zupełny brak uprawy roli, oto są rysy Arkadyi, w kilku słowach zawarte. Styx, dziś zwany czarną wodą, jest rzeką tak bystrą i przerażającą, iż starożytni zrobili ją rzeką piekiel; woda nie tak groźna z początku, tworzy maleńkie kaskady, potém z hukiem wpada w ogromną przepaść, a przy ujściu jest drobnym strumykiem, który po mocnéj ulewie staje się szeroką i bystrą rzeką. Najpiękniejszą rzeką Arkadyi jest Ladon, znany z dawnych sielanek; nad jego brzegiem wypoczywaliśmy pod cieniem klonów i dębów w przybytku ciszy i chłodu.

III.

Teraźniejszy skład ludności.

Za moim powrotem do Aten, odwiedzili mię ci dwaj oficerowie, którzy z taką przyganą mówili mi o Grecyi; śmieli się z moich ogorzałych rąk i twarzy.

- I cóż?-rzekli do mnie czy Grecya jest piękna?

« PoprzedniaDalej »