Obrazy na stronie
PDF
ePub

polu rodzinném brojące opisuje namiętności i kwestye społeczne rozwiązuje. Kilku genialnych pisarzy we Francyi, powieść taką postawiło na szczycie literatury, i dotąd jeszcze ich zdolnościami podparta, tam stoi. Jednak, nie podsycana przez Hugonów, Sandów, Balzaków i Dumasów, ta biblioteka zmieni się wkrótce w muzeum staroży. tności. Dzisiaj romans francuzki stoczył się na najniższy szczebel mierności, i choć zawsze jeszcze pożądany i skwapliwie chwytany, nie może już zaspokoić najmniej wymagających, a rozsądniejszych ogłupia, od czasu, jak niektórzy pisarze, przypominający męczenników na hiszpańskich obrazach, skromnie uznali siebie za jednych reprezentantów artyzmu w literaturze. Wyrazić myśl jasno, to dla nich nie dosyć: trzeba koniecznie wyrazić ją jak nikt, chociażby jéj miał nikt nie zrozumieć. Szukanie słów, pędzenie przez mózgowy alembik spirytusu z dziewanny porastającej piaski umysłowe; podsłuchiwanie dźwięku dwóch tracających o się wyrazów: oto co stanowi teraz główne zajęcie piszących estetyków. Opowiedzieć trudno, trzeba czytać ich elukubracye, żeby pojąć ich wysilenia, wyobrazić sobie jak się wyłamują, jak się gną, kurczą i wyciągają ci tak zwani utalentowani styliści, alias literackie linołazy. W ich ręce atoli, wszystkiem przesycona, wykwintna część społeczności, złożyła dziś berło literatury. Jeżeli kto pisze tylko rozsądnie, wnet wołają nań zewsząd:,,Nieboraku! to ty jeszcze na nogach chodzisz! Toć od sześciu tysięcy lat tak chodzą... wielka sztuka! Patrz, my chodzimy na głowie, na rękach, na łokciach; to mi kunszt! ale na nogach... dajże pokój"! I tym, co się tak litują nad prostaczkami, wydaje się, że są oryginalni dlatego, że każdą rzecz podają na wy. wrót, niedomyślając się wcale, że najstarsza prawda jest jeszcze smaczniejszą od ich paradoksów, które jak potworne owady, przyszpilają na gumelastycznym gruncie swojéj moralności. Słuchajże cierpliwie, jeżeli możesz, jak te retory dowodzą, iż ciepléj w zimie niż wlecie, że wnocy jaśniej niż we dnie, że słońce jest odblaskiem księżyca a ziemia jego satelitą, i tym podobnych rzeczy, a wszystko to, stylem wymęczonym, bez nóg i bez skrzydeł, stylem, który do pisowni ojców tak się ma, jak choroba do zdrowia. Takich pisarzy, ludzie bezmyślni mają za myślicieli, a oni są tyl

ko perukarzami myśli, nie inaczej: jak uróżują wyrób cudzéj głowy, poprzypinają na nim kokardki, falbanki, świecidła, muszki i piórka, mniemają iż stworzyli Apolina belwederskiego albo Venus miło....

Złudzenie to nie potrwa. Za kilka, a najdalej za kil kanaście lat, wszystkie te powieści, studya, rozprawki, artykuły i artykuliki, będą wygladały jak w odwiecznych žurnalach modne niegdyś wymysły zepsutego smaku, jak pudrowane siedmiopiętrowe tupety, harcapy i robrony, na które dziś już nikt nie może spojrzeć bez śmiechu....

Ale czas wrócić do pisarzy, o których mówić warto. Michelet wydał nowy tom historyi francuzkiéj, pod napisem,,Louis XIV et la Duchesse de Bourgogne." Książka obejmuje część dziejów, od upadku ministerstwa Louvois, do regencyi. Bystry wzrok autora, odświeżany nieustannie w rozlicznych źródłach, zdołał dopatrzeć nieco szczegółów nowych, w tej tak doskonale już znanéj epoce historyi francuzkiéj. Pani Maintenon, Jakób II Louvois, Fenelon, sam nawet Wielki Ludwik, stali się przystępniejsi w obec autora, co z pomocą kronik zostawszy czarnoksiężnikiem, wie wszystko, i pyszną miną zdekoncertować się nie da....

Straszliwyż to historyk z tego Micheleta! Zanim weźmie pióro, wszelkiego szelestu słucha... bierze dokumenta od każdego, radzi się wszelkiej opinii, stuka do każdych drzwi... i dopiéro przeczytawszy wszystko, obaczywszy wszystko i wszystko usłyszawszy, idzie śmiało naprzód, z siekierą w jednéj, a widłami w drugiej ręce; podcinając jedno a podnosząc drugie, często stawiając co zdeptane było, a obalając co stało, buduje gmach zupełnie nowy, na nowych fundamentach, gmach często dziwny ludzkiemu oku przywykłemu do innéj architektury historycznej, ale na prawdzie oparty, więc mocny i malowniczy.

O stylu Micheleta mówić, rzecz zbyteczna. Któż nie zna tego pióra, co silne i ogniste, porze przestrzeń jak orle skrzydło, któż nie zna tego milionera, co tak skromnym w wydatkach być umie, który jednym pociągiem, portret lub krajobraz kreśli. Tą razą namalował nie mało wizerunków i scen z natury, ubolewając wciąż nad optymizmem filozofów zbyt pobłażliwych dla wrogów swoich, pro

Tom II. Kwiecień 1862.

16

stując wciąż, powykrzywiany stronniczo wątek dziejowy. Sprostowawszy to lub owo fałszywe mniema nie, woła: Musiałem gwałtem ciągnąć, żeby wyrwać historyą z tego wyboju: gdybym nie przekonał datami, faktami, legenda byłaby uwieczniła fałsz i bałwochwalstwo."

[ocr errors]

Ciekawy jest w tym tomie opis szczegółowy spisku uknutego w Wersalu na życie Wilhelma III króla angielskiego, roku 1691. Za ministerstwa Louvois rząd najął na ten cel kapitana Grandval. Zamach miał miejsce i nie udał się: winowajca wyznał wszystko. Zeznanie istnieje drukowane: Makulay, powiada Michelet, tak umiarkowany i sprawiedliwy, mówi, że nie ma cienia wątpliwości."

[ocr errors]

Do malowideł mniej czarnych policzyć należy obrazek rodzajowy, na którym Michelet przedstawił nowicyat żeński w Saint-Cyr.,,Wszystko tam, powiada, było na efekt obrachowane, w tej królewskiej pensyi. Damy wykwintnie czarno ubrane, włosy trefiły wedle mody; twarze ich romansowo-smętne, okalała pod brodą związana szarfa pomięta i fruwająca zalotnie; z téj szarfy umiały te panie wydobywać czarujące efekta: była to niby zasłona światowa, którą później miał zakonny welon zastąpić... ale król nie koniecznie wymagał téj ofiary; utrzymywał nawet, iż,,zbyt wiele jest klasztorów." Żądano więc od panien tylko ślubów czasowych. Ubiór każdej klassy odróżniały obszlegi i bielizna. Koronka u gorsu, dowodziła szlachectwa. Krój czepka szlachcianek nie podobał się na dworze, bo zbyt zasłaniał twarzyczkę; kazano go przyciąć, tak żeby z podspodu wyglądały włosy-król kazał nawet dorzucić wstążkę."

Podobnie motylkowych szczegółów w poważnym opisie Micheleta pełno. Czy one są na swojém miejscu w historyi?. To pytanie dotąd nie rozwiązane stanowczo. Może jej powagę przesadzono? może Klio na niższym piedestale byłaby powabniejsza? wszystko to być może, jednak wydaje nam się, że dziejopis od hymnu do prostéj piosenki rzadko schodzić powinien, bo historya na koleżeństwie z romansem nie zyskuje.

Członek Instytutu Lélut napisał w dwóch tomach „Fizyologią myśli, czyli badania stosunków ducha z ciałem."

Wyświecenie warunków organicznych władzy myślenia, wykazanie udziału, jaki bierze ciało w czynnościach ducha, jest przedmiotem tego zajmującego dzieła.

Autor dawszy najprzód jasne pojęcie natury ludzkiéj i zdolności stanowiących myśl, w najobszerniejszém znaczeniu tego słowa, przedstawia kolejno fenomena będące jéj produktem i warunki organiczne, odpowiadające rozmaitym rodzajom myśli, jak myśl wyłącznie zajęta swojem ja, myśl pożądająca, myśl pełzająca, myśl skrzydlata, niewolnicza, buntowniczą, wszechstronna, twórcza, specyalna i t. d. Wszystkie te rodzaje władz umysłowych p. Lélut przechodzi i fizycznych źródeł im upatruje. Ogólny rzut oka na system nerwowy, jego stosunek z prądem magnetycznym, kończy tom pierwszy.

Drugi zawiera studya specyalne, będące niejako dokumentami usprawiedliwiającemi w tomie pierwszym zawarte twierdzenia. Zauważaliśmy między innemi obserwacye czaszkowe; rozdział o wpływie kształtu czaszki i ilości mózgu na rozwój umysłowy, mianowicie starannie opracowany. Drugie także znakomite studyum jest o śnie.

Możnaby tu i owdzie prosić szanownego akademika o wyjaśnienie niektórych sprzeczności. I tak naprzykład, utrzymuje on, że każda istota czująca ma osobistość, czyli swoje ja, a nie przyznaje jej zwierzętom, chociaż one do czujących istot należą. Czy można również, tylko materyą wytłumaczyć życie roślin, ich organizacyą, czułość, ich ku światłu dążenie, i zapachy będące wyraźną kwiatu ofiarą? Tych subtelnych zagadnień autor nie tyka. Jako Francuz, zatém człowiek praktyczny, wolał zapewne nie zapędzać. się zbyt daleko, nie mając mocy rozjaśnienia wszystkich tajemnic stwórcy. Dowodzi to rozsądkų budzącego w czytelniku zaufanie, którego nie wzbudzają ci, co to niby wszyst ko wiedzą i na wszystko mają odpowiedź gotową, zwykle patentowaną.,,Fizyologia myśli" pana Lélut ograniczona rozumnie, jest niezawodnie najzdrowszém studyum z wszystkich, jakie uczeni napisali w zawiłym przedmiocie stosunków ducha z ciałem.

Trzech aktowa komedya Voltaira:,,Comte de Boursoufle," przedstawiana teraz w Odeonie, nie całkowicie od

powiada sławie swojego autora. Znać, że to jest krotochwila zaimprowizowana w ciągu jednego wieczora dla zabawienia gości. Pisząc dla własnego teatrzyku pałacowego, Voltaire nie zadał sobie, wiele pracy: kilką pociągami pióra nakreślił karykaturę ordynata.

Jestto historya młodszego syna wydziedziczonego prawem majoratu na korzyść starszego brata hrabi Boursoufla. Bogaty ordynat chcąc mieć jeszcze więcej, zamierza poślubić milionową dziedziczkę pannę la Cochonnière. Młodszy brat dowiedziawszy się o tém, jedzie ze swatami do domu rodziców panny. Przedstawiony jako hrabia, w zamku de la Cochonnière, podoba się i żeni z dziedziczką; a kiedy ordynat z paziami przybywa po weselu, teść pana młodego każe go wiązać jako oszusta i zamknąć w stajni. Stary baron może byłby go kazał i powiesić, gdyby na szczęście rzecz się nie wydała. Ale już nie czas złe naprawiać.,,Starostę gdzieś koń zrzucił, kasztelan sam powrócił. I już nie wiem co dalej."

Taka jest osnowa komedyi. Trudno w niej poznać Voltaira i zrozumieć ciężko, jak jego wązkie szydercze usta, mogły śmiać się tak głośnym i grubym śmiechem?... Nie ulega jednak wątpliwości, że to dzieło Voltaira: znaleziono manuskrypt jego własną ręką pisany. Brak wykwintnego dowcipu, nie zadziwia tu bardzo, wiadomo bowiem, że utwory sceniczne są słabą stroną fernejskiego filozofa: ilekroć do teatru wchodzi, oryginalność opuszcza go na progui zostawia na równi z tłumem belletrystów spółczesnych.

Żadne pióro nie jest tak mieniące, jak pióro Voltaira: geniusz jego amfibiczny, że tak powiem, przedstawia się oku wedle żywiołu, w którym przebywa. W prozie lekkiej i jasnéj, gdzie rozsądek z dowcipem krążą jak powietrze i światło, on jak kos, fruwa poświstując; w wierszach, jako żółw po piasku się wlecze, ciągnąc za sobą niby wodnego zielska zwoje, poplątane frazesy. Wyjąwszy wierszyków ulotnych, gdzie naratorski talent został, wszystkie tragedye Voltaira i poemata, strasznie niesmaczne! Wszystko to parodie greckich świątyń, pałace z kartonu i allegoryczne pomniki pływające w nudzie, gorzej niszczącéj niż powódź. Najopustoszalsze tragedye Corneilla zachowały jeszcze pozór historycznéj ruiny; najgorsze Racinow

« PoprzedniaDalej »