Obrazy na stronie
PDF
ePub
[ocr errors]

Że wam nie wiele braknie do stu latek;
Ot! chwalcie Boga na swych dni ostatek,
Że was do końca opatruje zdrowiem.

-Synowo moja, cóż ja ci odpowiem?
A takci pewno, że nim słońce wstanie,
Już ja na wieczne odejdę mieszkanie;
Tak mi coś prawi, więc słuchać potrzeba,
Boć to przestroga ze samego nieba.
Wczoraj i dzisiaj gdziekolwiek się ruszę,
Het mi coś prawi: pamiętaj na duszę;
Hej! Janku, Janku przypomnij swe grzechy,
Bo powędrujesz rychło z pod téj strzechy.
Kiedyć już trzeba, tedy żartów niéma,
Trzeba po księdza, gdy grób przed oczyma.
Myśląc o życiu nieraz się zapoce,
Chodzić nie mogę, jeno się dygocę,
I niemoc jakaś trzyma mię u ławy,
Lecz nie ze strachu, bo Jezus łaskawy,
I Matki Bożej Najświętsze Panieństwo,
Do której wielkie miałem nabożeństwo.
Chałupę zdałem oddawna na dzieci,
Na was téż reszta przypada rupieci,
Kożuch barani, dwoje białych świtek,
I trochę grosza, to i skarb mój wszytek.
Za co do ziemi sprawicie mi skrzynkę,
Księdzu za duszę też na wypominkę,
I za śmierć lekką na podziękowanie,
Na świecę z wosku z tego grosza stanie
Na święty Józef: jako wié świat wszelki,
Ze to jest patron od skonania wielki.

-Ha! kiedyć chcecie, toż i nic nie szkodzi,
Jeżeli człowiek z Bogiem się pogodzi;
Wszak-ć się zdarzało, że śmiertelnie chorzy,
Wyspowiadawszy się, wstawali z łoży,
I szli do pracy i dość mieli siły,
Gdy ich niemocy bole opuściły.
To cóż dopiéro wam, coście na sile,
Tylko że starzy to i jeno tyle.

[ocr errors]

Będziecie żyli, tatuś, jeszcze z nami,
Za roczek, za dwa, dziewczynę wydamy;
I Bóg Najświętszy raczy nam to sprawić,
Že nam będziecie i to błogosławić.
Jużci prawnucząt dwoje w pole biega
A ta ostatnia dziewucha u brzega.

Po licu dziadka uśmiech się przewinął,
Potém zadumał się i ręką skinął;

Popatrzał w pole gdzie orał, gdzie siewał,
Gdzie kosił, woził i wesoło śpiewał.
Ziemia ojcowa czarna, jak stół równa,
W jasnym od słońca blasku jak królówna;
Most na strumieniu i wierzby nad drogą,
I het! daleko choć pusto a błogo.
Przypomniał sobie, że onym gościeńcem,
Gdy ona panna, a on był młodzieńcem,
Chodzili razem czy to na jarmarki,
Czy na odpusty do Czerska, do Warki;
Ona już dawno u Boga na łonie,
Potém staremu zatętniało błonie
I stanął hułan z chorągiewką szytą,
Potém okrutne zboże, jęczmień, żyto,
Potém wesela, miodu pełne dzbanki,
Potém dożynki, potém pohulanki;
Potém jak szczęścił synowej dzieweczce,
Bas okruteczny i skrzypek na beczce.
I począł śmiać się do owych wspominek:
Aż go znów zaćmił wieczny odpoczynek;
Bo wraz posmutniał, łzą powiekę zrosił,
Jakby za grzechy odpuszczenia prosił.

Tymczasem proboszcz, także jak ów dziadek,
Janowéj pracy, poczciwości świadek,
Wiedząc z kim sprawa, że to człek coś warty,
Jako nie czynił w życiu nic na żarty,
Bo od chłopięcia miał szczególny statek,
W bitwach i w pracy, i około dziatek,
Którego duszę znał jak swoją własną,
I wiedział jako zawdy była jasną,
Tak jako wyszła z Przedwiecznego dłoni;
Wziąwszy ampułkę i chłopca co dzwoni,
Ruszył z kościoła modlitwy mówiący,
Głowę chylący, na świat niepatrzący;
I szedł do chaty, a dzwonek podzwaniał,
I jaki taki przed Bogiem się kłaniał.
Bo gdy ksiądz idzie, świat ogarnia skrucha,
I polne ptastwo zamilka i słucha;
Jaskółka nawet świegotna przysiada,
I zda się ziemia cała pacierz gada;
Zboże kłosami chyli się do ziemi,
I cisza między brzozy płaczącemi;
I nieme bydlę zuć przestawszy trawę,
Leżąc spogląda na tę dziwną sprawę.

Po przywitaniu w zwyczajnym sposobie,
Dwaj staruszkowie zasiedli przy sobie;

Chwilkę milczeli, a po małej chwili,
Chłopek się święcie u nóg księdza schyli.
I ośmielony słowami pociechy,

Pocznie wyliczać swego życia grzechy.
Każda mu w oczach staje sprawa płocha,
Nad każdą pustą myślą się zaszlocha.
A ksiądz go cieszy: miéj nadzieję w Panie,
Bądźcież spokojni przyjacielu Janie.

Skończył, niedługie było tam gadanie,
Bo żywot biedny pracowitéj kmieci,
W polu i w boju czyściuchno przeleci;
Wiatry i deszcze myją grzeszne ciało,
A anioł duszę, gdy w nią napadało.
Wszędzie są złości i kto grzechów niéma?
Ale ten najmniej kto się roli trzyma.
I pod tym krzyżem który pola strzeże,
Myśl o Jezusie w dobre serce bierze,
Krzyżem się w polu stojącym pociesza,
Na krzyżu wszystkie nędze swe zawiesza.

Po rozgrzeszeniu staruszkowie biali,
Jak przyjaciele dwaj się uściskali,

I proboszcz rzecze łzę ścierając w skrusze:
-Proścież tam, Janie i za moją duszę.
A przysposóbcie miejsce mnie grzesznemu.
I znowu z dłońmi pochylił się k' niemu.
Poczciwy starzec żałości zaniechał,
Jeno się na krzyż patrzący uśmiechał.
I coraz ręce podnosił tak święcie,
Jakby na tego baranka objęcie.

A wtém mu znowu przyszła myśl frasowna,
I jakaś dziwna troska niewymowna.
-Mój dobrodzieju, już mi nic nie trzeba,
Kiedyć mówicie że pójdę do nieba,
I że mieć będę nad sobą opiekę;
Jeno widzicie, cóż ja prostak rzekę,
Kiedy już stanę przed majestat Boży?
Co to człek powié, jak usta otworzy?
Wśród tylu świętych i ślicznych aniołów,
Ja taki prostak zwyczajny, od wołów;
Com jeno z ptaki i ze zwierzem gwarzył,
Jakżebym w niebie odzywać się ważył?
Otóż mnie teraz to największą troską,
Co ja tam powiem przed jasnością Boską?
A proboszcz rzecze:-co się mówić godzi,
Kiedy się między dobrych ludzi wchodzi.
Oto skłoniwszy się na wszystkie strony.
Mówi się: „Niechże będzie pochwalony.'

99

-Toć prawda! prawda! staruszek zawoła,
Z dziwną jasnością pogodnego czoła,
Z podniesionemi do góry ramiony,
Niech będzie Jezus Chrystus pochwalony!

Nazajutrz rano przed księżemi wroty,
Stały schylone po ojcu sieroty,
Pomiędzy brzozy i topole wonne,
Niosąc ofiarkę księdzu na podzwonne,
I o modlitwy za zmarłego prosząc;
A ksiądz oblicze łzy rzęsnemi rosząc,
Rzeczenie płaczcie, dola jego błoga,
Jako był w łasce szczególnéj u Boga.
Jużci on w niebie, już on tam szczęśliwy.
A gdy to mówił, z nad zielonéj niwy,
Do okna księdza pod schylony daszek,
Przyleciał śliczny w żółtych piórkach ptaszek,
I począł w okno pukać małym dziobem;
I ten sam ptaszek nad Jankowym grobem,
Kiedy ksiądz ciało do mogiły święcił,
Z drzewka na drzewko ustawnie się kręcił;
A gdy już trumnę ziemia przysypała,
Owa ptaszyna kędyś się podziała,
I tylko głosik dolatywał z góry,
Jak gdyby śpiewał ptaszek złotopióry.

KRÓLOWA ELŻBIETA

ŻONA ZYGMUNTA AUGUSTA, NA DWORZE POLSKIM, PO WYJEŹDZIE MARSUPINA.

PRZEZ

Alexandra Przezdzieckiego (*).

[ocr errors]

Dwór polski przeniósł się był do Wielowsi, majętności hetmana Tarnowskiego. Nie bez obawy była Bona o wrażenie, jakie zrobią w Wiedniu opowiadania Marsupina. Umyśliła więc dla usprawiedliwienia się, napisać do barona Herbersteina wysoko położonego u dworu króla Ferdynanda, a który przywiózł był królowę Elżbietę do Krakowa:

„Poddani i słudzy nasi, którzy z tego królestwa wyjeżdżają i wracają tu, przejechawszy Austryą i inne państwa N. króla Rzymskiego, opowiadają o szerzących się wszędzie wieściach, jakobyśmy My N. królowej małżonce N. króla, syna naszego najmilszego, nie tyle miłości okazywali, ileby się Jéj słusznie należało. Nie mogło Nas to nie zadziwić wielce, zwłaszcza gdyśmy zawsze Jéj K. M. miłowali jakby własną córkę".

Jestto drugi wyjątek ze Wstępu do korrespondencyi polskiej Zofii Jagiellonki, księżnej brunszwickiej. Ob. pierwszy pod tytułem Jan Marsupin, w Bibliotece Warszawskiej na wrzesień 1862 r. T. III, str. 405 429.

--

« PoprzedniaDalej »