Obrazy na stronie
PDF
ePub

ciu uczynił. Taki koniec żeniącym się nierównie i spierającym się z dostojniejszemi".

Zbytecznie natłoczylibyśmy nasz artykuł wypisami z Pamiętników Zawiszy, gdybyśmy chcieli uwydatnić wszystkie szczegóły nagromadzone w nich, a posługujące do rysunku epoki, jakiej są dziecięciem. Uważniejsze ich przewertowanie wyprowadza na jaw upadek moralny umysłowy, a nawet fizyczny narodu, który to upadek odbija z samego ich układu. Zawisza bowiem pozostawieniem Pamiętników dowodzący zarówno miłości okalającego go towarzystwa, jako téż wyższego ukształcenia nad wielu współczesnych, chłodem dla rzeczy publicznych przenikającéj z całości pism jego, wyraźnie wskazuje o wygaśnięciu poczucia, a nawet pojęcia obowiązków obywatelskich w ogóle ludności. Wejdźmy w grunt rzeczy.

Traktat naprzykład karłowicki kończy waśń pomiędzy podupadłą wprawdzie, ale zawsze groźną jeszcze Turcyą a rzecząpospolitą: przedstawia zatém wypadek ważny, a wszelako nie znajduje w Pamiętnikach nawet wzmianki. Wejście Szwedów w granice, fakt niesłychanie ważny dla każdego ludu czującego swą godność, a chociażby tylko interes; półsłówkiem po długiem ich już goszczeniu wtrącony. Natomiast jednak szereg polowań, imienin, pijatyk, kuligów bez liku po sobie następujących starannie jest notowany. Owo zaniedbanie rzeczy poważniejszych a utonięcie w drobnostkach jest już wymowną wskazówką grupowania się wyobrażeń w epoce Sasów. Jakkolwiek bowiem autor założył sobie przedewszystkiém spisywać sprawy życia osobistego codziennego, ogrom wszakże wypadków i stosunków owocześnie · cisnących barki narodu; niepodobna, aby nie wywołał w obywatelu czującym położenie ojczyzny, od czasu do czasu wspomnienia, sarkazmu a choćby jęku. Notatki Zawiszy pisane w chwili, gdy gorąco płynące z wrzenia wojny najazdu, rozdziału na stronnictwa, podniosło prawdopodobnie znakomicie temperaturę uczuć powszechnych, nie przedstawiają jednak nigdzie bólu, lub głębszego poczucia smutnéj doli kraju. Potyczka sprowadzająca śmierć kilkuset osób, zniszczenie kraju, tysiące ludzi o nędzę przyprawiające, lub zabicie zająca, na jedną modłę określone. Co najwięcej rzuca się autor z niekłamaném oburzeniem na parweniuszów chcących skoligacić się, a choćby odgrywać role magnatów. Na szyderstwo dla tego rodzaju usiłowań znajduje w sobie dość soli atyckiej. W jednym tylko ustępie swych Pamiętników utyskuje nad uciskiem kraju, przez wojska cudzoziemskie

przebywające w Polsce. To utyskiwanie wszakże płynie z czysto egoistycznych powodów, gdyż je wywołuje pobyt rotmistrza saskiego z 56 końmi kawaleryi w domu autora, a zatém osobiste jego kłopoty. Zasklepienie się owo w samolubnych widokach i brak miłości szerokiej jak naród, nietylko Zawisza uwydatnia. Wszyscy nasi i cudzoziemscy dziej opisarze zgodnym chórem wygłaszają pieśń smutną dla ucha naszego, o zupełnym upadku głębiej pojmowanego obywatelstwa w Polsce. Co więcej, następstwa wywiązujące się z tych czasów, w zupełności potwierdzają dokumenta historyczne. Rozbiór zatém przez nas dokonywany, jakkolwiek obraca się w granicach materyału pozostawionego przez jednego człowieka, niemniej jest jednak odbiciem usposobienia i wyobrażeń ogółu z téj doby czasu; ogółu przechowującego w piersi zacne porywy, ale nie umiejącego już ich zespolić w jeden silny strumień życia.

Porównanie Dyaryusza Chrapowickiego z Pamiętnikami, o jakich mowa, znakomitą przedstawia różnicę w opiniach i poczuciu obudwu pisarzy. Chrapowicki o 30 lat niespełna wcześniéj piszący kreśli, na podobieństwo Zawiszy, dzień po dzień dzieje swego żywota. Wspomnienia jego nie mają pretensyi do ogarnięcia spraw kraju, do ich analizowania, a jednak to tylko, co interesuje kraj obszerniéj, szczegółowiéj zbiera. Wprawdzie udolności pisarskiéj, a raczej daru uchwycenia rysów towarzystwa współczesnego brak mu w zupełności; przechowuje to co stanowi zwyczajność, powszedniość w życiu narodów, przedstawia jedynie formę a nie ducha; ale obok téj nieudolności autorskiej przenika w pozostawiającym Dyaryusz, charakter obywatelski. Wszystkie téż donośności politycznéj roboty i wypadki, w których bierze sam udział, lub o których wie, nie zaniedbuje notować. Dla czynności zaś swych osobistych pozostawia nader szczupłe ramki. Widać w nim wyraźnie, iż rzeczy publiczne nierównie mocniej go zajmują, jak indywidualne, że w nich właśnie tonie myśl i serce piszącego. U Zawiszy wprost odwrotnie, bogatszy wprawdzie dla historyka pozostawia materyał, tu i owdzie wmieszcza słowo rozświecające położenie rzeczypospolitej, w ogóle wszakże nasuwa domniemanie, iż brzuch, gardło, knieja i lustr klejnotu szlacheckiego zajmują go więcej, jak ogólne dobro. Lat 30 nie całe sprowadza odskok, wybijający się nietylko w pismach, ale w całém życiu narodu.

Nie zgryźliwość krytyczna podkłada nam pod pióro te wyrazy autorowi przed półtora wiekiem piszącemu: uwagi nasze są,

jakoby kadzidło dla umarłych; wypowiadamy zdanie dla rozświetlenia epoki, oraz wskazania, czém Zawisza właściwie bogaci wiedzę dziejową. Za wydanie rzeczonych Pamiętników winniśmy prawdziwą wdzięczność tak potomkowi wojewody podejmującemu nakład dzieła, jak i p. Bartoszewiczowi, który w umiejętny sposób przygotował je do druku; są one bowiem podług naszego przekonania jednym z najważniejszych materyałów, posługujących ku przeniknieniu na wskróś spółeczności polskiej w zejściu XVII z XVIII stuleciem.

A. Adamowicz.

Silva-Rerum. Staropolskie powieści przez K. Wt. Wojcickiego. Wilno 1861 r. 2 tomy.

W dawnej Polsce nietylko cały stan szlachecki, nietylko pojedyncze możne rodziny, ale i każdy szlachcic, nawet mierniejszego majątku sądził, że troska o dobro ogólne spoczywała na jego barkach, że był środkiem, około którego obracała się jedność i całość rzeczypospolitej. Aby odpowiedzieć temu obowiązkowi, tak rozlegle pojmowanemu, niósł chętnie swe prace, mienie a nawet życie, a starał się obejmować swym wzrokiem i sercem cały kraj; uważał bieg jego spraw, notował sobie ważniejsze z nich, osobliwie téż takie, w których sam przyjmował udział. Do takiej kontrolli spraw publicznych i ważniejszych sąsiedzkich, oprócz kalendarza utrzymywano po wielu domach, oddzielną księgę: w wielkim arkuszowym formacie, skórzanéj oprawie, na metalowe spięta klamry, była skarbcem dla wielu drogich pamiątek rodzinnych i publicznych. Razem z majątkiem i herbem czyli sławą dziedziczną, przechodził do następców obowiązek prowadzenia daléj téj księgi, czuwania, aby i ze swego życia mieli co do niéj wpisać. Ponieważ zdarzenia wpisywano jak je czas i wypadki krajowe nastręczały, bez obmyślonego naprzód systematu, bez pretensyi literackiej, lecz z żywością uczuć, jakie świeży obudzał wypadek: więc byłto prawdziwy wirydarz najrozmaitszych wiadomości. Zwano téż je lasem rzeczy, Silva-rerum. Historya opowiada tylko dokonane czyny i przytem w głównych ich rysach; zaś taka kronika domowa, Silva-rerum zapisuje szczegółowo wszystkie dalsze następstwa i drobniejsze okoliczności wypadku, co to jak fale i falki po rzuconym kamieniu w płynącą rzekę cza

su, rozchodzą się po życia powierzchni, przesiąkają w obyczaje i przygotowują serca pod nowy zasiew ducha. Historya nie może ich śledzić w takiej drobiazgowości, a tymczasem to właśnie jéj najżywotniejsze dopełnienie, pokazujące jak wypadki przyjęły się i działały w życiu, jak wywoływały nowe, to skutki i pobudki do nowych czynów. Kronika domowa, ten zielony las przeszłości, uzupełniając historyą ze strony jéj najdostępniejszéj, wyrobiłaby dla niéj interes, bo ogół łatwiej przejąłby się jej pożytkami. Leżące przed nami dzieło, ma za cel wskrzesić historyą w jej bezpośredniości, zbudzić stare postacie przodków, ożywić ich i zachęcić, aby nam şami opowiedzieli czyny i czasy swoje. Autor chociaż nie posiada jeszcze Nestorowego wieku, ale jest jednym z najstarszych u nas na polu literackiém; od wczesnej młodości przyjmuje czynny udział w życiu, najprzód jako słuchacz starych, co jeszcze starsze pamiętali rzeczy, potém jako naoczny świadek i uczestnik ma wprost ze źródła lub z bezpośredniego podania tyle wiadomości, jak może żaden z literatów naszych. Od tak dawna zajmuje się rzeczami wyłącznie krajowemi; Polskę Piastowską schodził wzdłuż i wszerz, zbierając pilnie pieśni ludu, przysłowia i opowieści, podejmując luźne karty ze staréj księgi naszego życia; zaczerpniętemi w niej wiadomościami zaprawia każde swe dzieło, co im nadaje wiele szczerego interesu, bo zdrój z którego je orzeźwia wciąż świeży i niewyczerpany. Jak bogatą jest pamięć i teka p. K. Wł. W. dowiódł osobliwie w swoim Cmentarzu Powązkowskim. Tyle tam zebrał ludzi, myśli i czynu, tyle nagromadził szacownych wspomnień ze świeżej, tylko co minionéj przeszłości naszéj, że historya krajowa będzie dlań miała obowiązek do wielkiej za to wdzięczności. W Cmentarzu jednak dany tylko materyał, w Silva-rerum usuuta estetyczna opowieść, opowieść jakby naocznego świadka wypadków historycznych. Pomysł to bardzo dobry, dać pogląd z pod strzechy na dzieje nasze; powinien on być żywszy i bardziej interesujący niż poważny, zimny pogląd z gabinetu. W istocie opowieść to bardzo zajmująca, jako żywe słowo ludzi, co w wypadkach bezpośredni przyjmowali udział; podamy ją tu w treści:

W głuchym ostępie ostrołęckiej puszczy, niedawno jeszcze stał obszerny dwór szlachecki, głębokim okopany rowem, umocniony wysokim wałem, na którym gęsto rosnące drzewa, stanowiły jakby żywy ostrokół i razem z działami, jakie tu niegdyś zataczano, stanowiły silną warownię. We dworze na początku bieżącego wieku żyło dwóch starców: blizko stuletni stolnik Mateusz

Jarzyna i również sędziwy syn jego Bartłomiéj, rotmistrz z pułku Mirowskich. Obadwaj wdowcy, mieszkali samotnie jak pustelnicy śród cichéj puszczy, gdzie jednego z nich trzymała starość, drugi ranny, z odjętemi przez romatyzm nogami, był także przykuty do odwiecznej ojców siedziby. Rzadkie mieli stosunki ze światem, osobliwie modniejszym, młodszym, ale za to tém szerzéj otwarli serce dla przeszłości, w której żyli i działali. Tyle się już zmieniło za ich pamięci, że świat wydawał się im tylko cmentarzem, na którym pogrzebali najdroższe swoje nadzieje. Na tym cmentarzu jeden tylko wyrastał im kwiatek, szesnastoletnia teraz Hanna, jednemu wnuczka, drugiemu prawnuka, która pociągała ich w przyszłość i nie pozwalała za żywa zamknąć się w grobie. Bo zresztą przyjaciele domu, rezydenci i rezydentki, wszystko już weterani, podobnież jak dziedzice chętniej patrzyli w przeszłość. Życie w żagajborskim dworze schodziło jednostajnie, cicho wśród barci i bartników, co niekiedy w dzień święta kościelnego lub familijnego przychodzili z kobzą, aby muzyką i odwieczną pieśnią wywołać łzy starcom. Wtedy razem z dobrymi Kurpiami uderzali w czarki starego miodu, odświeżali wspomnienia z wojen szwedzkich, a razem ze wspomnieniami wstawała w nich młodzieńcza dzielność. Lecz to były tylko wyjątki, zazwyczaj zaś płynęło im życie jednostajnie.

Ten jednostajny spokój przerwało starcom, przybycie znajomego z Warszawy. Byłto młody Tadeusz Nekanda, syn półkownika z regimentu Mirowskich, który walcząc obok rotmistrza Jarzyny, poległ przy szturmie Saragossy i umierając, zlecił przyjacielowi swego jedynaka. Rotmistrz troskliwie czuwał nad małym Tadeuszem i jego matką: dziś młodzieniec przybył uczcić dobrego opiekuna, w jego rodzinném gnieździe. Na wstępie do dworu zaleciała gościa nuta znanéj piosenki wojennéj, którą mu tylekroć powtarzała matka, a gdy wszedł do komnaty, przyjęła go Hanna i zaprowadziła do dziadka. Rotmistrz cierpiał na nogi i dlatego siedząc powitał swego wychowanka, a że właśnie zbliżała się dwunasta, więc nadszedł i stolnik, i na obiad zebrał się dwór cały. Gość a przytem potomek blizkiego przyjaciela i dzielnego wojownika, dał powód do odnowienia wspomnień; stolnik się ożywił, sięgnął aż czasów pierwszej wojny szwedzkiej, o któréj wiedział od swego rodzica; daléj epoki króla Sobka, téj bardzo popularnej wśród szlachty postaci; potém przyszły na pamięć, chwile własnego już dzieciństwa i klęski drugiej wojny szwedzkiej. Tę znał bliżéj, bo tuż w puszczy wśród błot Omulwi, Kurpie nie

« PoprzedniaDalej »