Obrazy na stronie
PDF
ePub

Pawluk, płynął po nim w dół biegu, ja zaś tymczasem z moim przewodnikiem atamanem poszliśmy pieszo w głąb pławni, spiesząc na jego spotkanie. Lugi tutaj były suche, siana skoszone i w stérty zebrane; spiesznie więc bez przeszkody pomijając samotne ługowe polany i lasowe zarośle, doszliśmy wreszcie po niejakim czasie do małego przecieku, przerzynającego pławnie w poprzek naszej drogi, za którym właśnie na przeciwnym brzegu, w pięknym zacieniu rozrosłych wierzb, stał rozłożony kosz, czyli obóz kosarzy. Pod jedną wierzbą stał tam duży wóz opleciony koszem i pod zamkiem z prowizyą; w lewo pod drugą nad brzegiem przecieku hoża mołodyczka i dziewczyna krzątały się koło ogniska, przy którém stały ogromne czahunne sagany i garnki; kocioł zaś był wkopany w ziemię z wydrążoném w niej pod spodem pieczyskiem; a za niemi zaraz siedząc na ziemi czerstwy starzec, miesił w niecce hreczane hałuszki. „Trzema koszami stali" na pławniach dla trzech osobnych oddziałów robotników, więc przed nami najprostszy wykład kosza, który na Zaporożu u ludu znaczy: skupienie, ognisko, obóz, a mój przewodnik gospodarz kosza, niby sam koszowy, nie od śmieci wcale wysypywanych mu z kosza na głowę w czasie koronacyi, co tylko było symbolicznym u Zaporożców dodatkiem, nie od innych subtelnych wywodów, ale znaczył po prostu: gospodarza, naczelnika rycerskiego obozu.

[ocr errors]

Przeciek błotny trzeba nam było przebyć w bród, pytam więc, kedy mniej głęboki? A usłużna mołodyczka zaraz wskazała ręką naprzeciw siebie, dodając, że tů będzie tylko po kolana i uśmiechnęła się.

[ocr errors]

Ha! jeżeli skłamiesz, to wybaczysz; u nas tu po kozacku: będzie figiel za figiel. Zaraz tedy buty, spodnie z siebie, w rękę i do góry, a drugą ogarnąwszy nieco resztę bielizny, wsunąłem się do wody. Ale przeciek błotny i dna nie widać, a od samego wstępu już było za kolana! Naprzód tedy! coraz głębiej i bieliznę wyżej, á dalej już i za pas podbierać się przyszło; stary w śmiech na całą gębę; mołodyczka z dziewczyną zarumienione skoczą między drzewa, a jam w kozackim tryumfie prze. był nakoniec szczęśliwie zaporozki bród!

Tutaj zaraz ataman odemknął kosz, nalał spory kielich wódki, potém kilka smakowitych i potężnych dal jabłek na zakąskę i wnet poszliśmy do brzegu Pawluka, żeby się nie rozminąć z naszą łodzią. Stanąwszy na brzegu, łodzi jeszcze nie było i z kwadrans na nią czekaliśmy, bo objazd daleki. Przeciek to szeroki, płynie cicho wychylając się z pomiędzy pławniczych lasów i ubiegłszy wiorst może parę całej swéj długości, łączy się pod Kapułówką ze stepowym Czertomłykiem, przekazując dalej wspólnie i złączone wody swe i imiona zrodzonej z nich rzece Podpolnéj, która lewym brzegiem omywając pławnie, a prawym nurtując wysokie nadbrzeżne obrywy stepowe, idzie ztąd na zachód do Pokrowska. Właśnie stojąc na skraju pławni z odsłaniającym się widokiem na step w punkcie tajemniczego ze tknięcia się trzech rzek ze stepem, wynurzał się przed nami w blizkiej perspektywie, posępny,buhor siczowy", owa groźna i swawolna dla Turków Butakła, dziś mała wysepka podłużna, wysokim stércząca garbem od wschodu, pochyła ku zachodowi, jakoby wielka mogiła zaporozkiego grobu!

[ocr errors]

Było to miejsce Staréj siczy", siczy sławnej i potężnéj, siczy: Ostafich, Bohdanów, Przecławów, Samuelów; siczy Konasewiczów, Chmielnickich i Sierków, którą idea wieku i rozterka podkopały, a pogromcza ręka Piotra pod Połtawą po raz pierwszy dosięgła i zburzyła!

W pośpiechu siadając na łódkę, całą połową pogrą żyłem się w wodę, omało nie przewróciwszy moich towa rzyszy. Przypłynęliśmy wreszcie do wysepki: brzegi jéj od północno-wschodniego stoku rzek oberwane i strome; posypały je i wierzchnie warstwy złożyły i przemieszały czarne popioły, żużle, smoła szewska i węgle kowalskie, skromne zabytki prostego żywota i rzemiosła wolnych stepowych rycerzy. A z pomiędzy popiołów osypują się sprzążki mosiężne i żelazne, małe podkówki, kamienne lulki, czasami moneta turecka, której nie ceniono, a najwięcej stérczy białych kości z rozerwanych szkieletów: leżą piszczele, żebra i całe głowy. Na pagórku z końca wyższego przerzyna w poprzek stary rów i wał opasujący niby święte akropolu miejsce, gdzie była cer

kiew,o pięciu kopułach", skarbnica wojskowa i insygnie, sklepy prochowe i składy orężne, a po których pozostały dotąd porosłe burzanami: jamy, rówczaki, doły, reszty gruzów i rozwianych wiatrami popiołów, jedynych pamiątek w znacznej części z całym placem wodą już uniesionych. W dolnéj części wysepki rosły zasadzone kartofle, kapusta i inne ogrodowiny, a naprzeciw za prze ciekiem Czertomłyku w zachodniej stronie słały się rozrzucone zrzadka ubogie chaty wsi Kapułówki, gdzie na odsłonionym środkowym placu stérczały stożkowate mogiły, tu i owdzie rozrzucone białe krzyże kamienne na starém cmentarzysku koszowych atamanów, kurennych bat'ków i pobożnych rycerzy bezpotomnych, uwieczniających pamięć swoją, ziemią i kamieniem!

Nie wiele miałem czasu. Szybko wszędy rzucając okiem, przebiegłszy pagórek w poprzek, zsunąłem się ze stromego brzegu na dół, pospieszając do rozrzuconych u spodu kości i cała moja mokra połowa powlekła się kozackim popiołem i błotem! Na zachodnim brzegu od przecieku Czertomłyka najwięcej znajduje się pamiątek, szczególnie po wiosennéj powodzi. Widziałem u spodu czaszkę z przestrzeloną na wylot we łbie dziurą, może surowo skazanego przestępcy, może bohatéra broniącego kozackiej wolnicy, może nieszczęśliwego jeńca, którego dzika zaciętość i mściwość na śmierć skazały! Daléj leżały rozproszone kostki i podjąłem z wody potężnej ręki prawicę, która może krymskie płoszyła Tatary; może paliła Synopę i Carogrodu przedmieścia; może wstrzymywała Turki pod Chocimem; gromiła Lachy pod Korsuniem, Pilawcami i Batowem.

I w cóż się obracają nasze popioły, nasze życie, igraszka niepojętego losu! Wody groby rozmyją, wiatry popioły rozniosą, a potomni z urągowiskiem nogami potrącać je będą!

Obejrzawszy sicz naprędce pospieszaliśmy z powrotem do kosza. Nakaźny nasz koszowy, który w zimie pełnił razem obowiązek pisarza gorzelnianego w Pokrowsku, zatrzymawszy nas na ucztę, kazał nalać misę hału szek sadłem zatłuczonych i misę kaszy ze słoniną, do

Tom I. Marzec 1863.

65

których szczerześmy się przyłożyli. Lecz w tej chwili jakiś chłopiec przybyły od brzegu Dniepru, zawiadomił, że płyt po ustaniu wiatru dawno już ruszył z miejsca. Skoczyliśmy więc do łodzi, lecz wracać Pawlukiem było dalej i przeciw wody, zaś mały przeciek, na którym byliśmy, wyprowadzał na przełaj do Dniepru, chociaż pły nąć po nim trzeba było wiorst około pięciu. Zie obliczywszy, tę atoli ostatnią obraliśmy drogę. Zdjąwszy tedy buty, bo łódź nabierała wody i zakasawszy rękawy po rybacku, wzięliśmy się do roboty i wspólnemi wspierając się siłami, podpędzając wiosłem i żerdką, szybko skryliśmy się między powisłe wierzb i łóz gałęzie i między geste sploty dzikich traw, wodnych krzewów i osoki, których rodzaju klassyfikować tą razą nie mieliśmy ani ochoty, ani możności. Po niejakim czasie przeciek rozdzielił się na dwa ramiona; szczęściem, że żołnierz dobrym wiedzion instynktem, zostawiwszy w prawo większy i czystszy, w lasy na obłęd prowadzący, trzymał się mniejszego i w końcu szczęśliwie, choć z wielkim mozołem i bacznością a strachem, wyparliśmy się trafem na szerokie Dniepru przestworza. Lecz płytu ani przed nami, ani z tyłu za sobą, jak okiem zasięgnąć, nigdzie nie widać. Miarkując po czasie odejścia, wedle zapowiedzenia naszego zwiastuna, widocznie musiał już minąć i jest na przodzie. Więc dalej w pogoń za wodą, bo już i słońce skłaniało się ku zachodowi. Po drugiej stronie na bystrym skręcie rzeki stał młyn uczepiony pławniowego brzegu, jedyny świadek w tej głuchéj okolicy, który mógł nas objaśnić. Przerznęliśmy w poprzek rzekę dla wzięcia języka, ale ten tak okropnie bełkotal, harmiderował, a kułakami tarabanił, iż nie dowoławszy się ze środka młynarza, który zapewne i głuchy tam i ślepy, puściliśmy się dalej bez wieści. Długo tak płynęliśmy: mijaliśmy wody, lasy, przecieki, zatoki, wyspy, lecz nigdzie żywego stworzenia: ptastwa nawet tu nie było, tylko czasami kuliki i parę czapli przeciągnęło w poprzek, a oto już i wieczór długie przeciągnął po wodach cienie wysp i drzew. Wtém płynie nurtem zdala jakaś potwora, niby baba zdechła biała; podjeżdżamy bliżej, wyraźnie człowiek topielec-jeszcze bliżej, aż to ogromny wzdęty

sum, który okrutném na nas wionął powietrzem zagniłém, ażeśmy się zaledwo cofnęli. Była to zapewne ofiara zatrucia, lub tych rozstawianych „sznurów", które najczęściej raniąc tylko rybę, bezużytecznie ją wyniszczają. Tak upłynęliśmy wiorst przynajmniej piętnaście, gdy wreszcie Dniepr przerznąwszy w poprzek pławnie, odsłonił przed nami w prostym kierunku wysokie brzegi tauryckie. Tu przecie kres naszej niepewności. Na brzegu stała jedna i zaraz druga rzędem wioseczka, a w kolanie nagłego załomu rzeki zdala wrzeszczący młyn, który bystro pominąwszy, zatrzymaliśmy się niebawem przy promie, na przeprawie z wioseczki na pławnie. Lecz o płycie i tutaj żadnej wieści; naturalnie, żeśmy wyprzedzili, bo płyt fizycznie nie mógł tak pospieszyć, ale żołnierz-żydek tak był nastraszony jego utratą, iż koniecznie chciał pędzić jeszcze dalej. Może przewoźnik promu zasnął i nie dojrzał, może ludzie nie widzieli, może wszyscy wtenczas spali i nie postrzegli: słowem, cały bezsens trwożliwych dowodzeń człowieka, który instynktem dobrze kierował, a rozumem głupio dowodził. Więc basta! nocujem tutaj. Wyciągnąwszy łódź na brzeg, zdaliśmy na opiekę przewoźnika, który na swej łodzi już przewiózł na brzeg przeciwny, szukać noclegu we wsi Uszkołce. Tutaj na brzegu stał nowy, nie wielki krzyż postawiony na grobie utonionéj przed kilka dniami młodej dziewczyny. Była długi czas smutną i milczącą; poszła wśród dnia i utonęła, a nikt nie wié i nie bada przyczyny. Ach! gdyby rozumiano świeżość uczuć prostego ludu, lacnoby odgadli, że to tylko była uwiedziona dziewczyna, która sromem swoim nie umiała owładnąć! Brzegom panowała wysoka góra; w połowie jej wysokości na płaskim ustępie, niby. szerokim tarasie rozściełała się wioseczka ze swojemi ogrodami i sadami przypierając do podnóża drugiego piętra góry. Przewodnik zaprowadził nas do Tychona Czarnego. W dziedzińcu dwie porządne chaty gospodarskie: w jednéj mieściła się rodzina, synowie żonaci, drugą zdawał się zajmować wygodnie sam tylko gospodarz z babą. Na stole u niego stały butelki i czarki; pachniała wszędzie rozlana okowita, leżały porozkrajane pyszne, ponsowę kawony, aromatyczne pomarańczowe melony,

« PoprzedniaDalej »