Obrazy na stronie
PDF
ePub

góry do brzegów rzeki. Okrążywszy przylądek, leży wieś kollokacyjna, w jednej swéj części zwana Ilińska, należąca do właścicielki Słonowskiej, która urządziwszy dość zna. czny zakład rybołowczy, zapewniła lepszy byt swoim poddanym, dając miejsce zarobkom. Druga zaś połowa, pod nazwą Hoła-Kruszewka, w bardzo mizernym przezierając stanie, należy do kilku drobnych posiadaczy. Za tą nastę puje wioseczka właściciela Oczeretki, za którą ściele się wielka słoboda Czernyszewa, oficyalnie Krasnogrigoryewka nazwana. Lecz przed tą jeszcze wsią Dniepr oddala się na kilka wiorst od brzegu, a pod wsią zostaje tylko przeciek Rewun i Rzeczyszcze, czyli dawne zamulone łożysko Dniepru, gdzie w pozostałych jamach, po opadnięciu wiosennych wód, zbierają znaczną ilość rozmaitéj ryby. W północnej téż stronie wsi, znajduje się miejscowość zwana Horodyszcze, nad Rewunem, gdzie wedle podania, siedzieli Zaporozcy, i gdzie dotąd znajdują się ślady ich okopisk. Wieś Czernyszewa posiada liczne sady, a miesz kańcy trudniąc się rybołowstwem, mając przytém do użytku pławnie i pastwiska, żyją w dostatku. Za Czernyszewą leży wioseczka Borisohlebowka, właściciela Neczajewa, przewyższająca wszystkie swoją nędzą, w której blada, wynędzniała i w łachmanach dziatwa, wytrawiona głodem z rodowej swego plemienia dumy, biega za przejezdnym prosząc jałmużny.

Wieczór zbliżał się ku zachodowi, gdy znajdując się w tym punkcie, znowu poczęliśmy z pławniowych posẹpnych pejzaży, wychylać się na rozleglejsze przestworza wód, i przed nami wprawo, okazał się zdala obnażony i obrywisty brzeg Łyséj-Góry, a u spodu, na saméj by. strzynie rzeki, uczepionych do brzegu, stało pięć młynów łyżwowych, z wysokiemi podsobejnemi (podliwnemi) koła mi, które na całą głuchą krainę biły z ogromnym hurkotem i tarabanem sukno w foluszach; daléj zaś za tém, puszczając wzrok naprzód, słały się wyspy, gaje, rozlewy, przecieki, i w zagłębionéj perspektywie, na końcu pejzażu, wybiegły wieże Nikopola. Młyny te strasząc nas, storamiennym prawdziwie Bryryaszowym tarabanem, za zbliżeniem się płytu, same w omdlenie wpadają. Zdarza się bowiem często, że płyt uniesiony prądem rzeki, wpada na

młyn i na miejscu go druzgocze, lub wsadziwszy na siebie, unosi z kołami i z całym oniemiałym przyborem strachu, wiorst kilka, nim zdołają go zepchnąć na brzeg, lub do wody. W okolicznościach naszego młyna, przy niebaczności i niedoświadczeniu sterników, sceny téj mogliśmy łatwo doznać, i szczęściem to wielkiem było dla młynów, miały one wnet za sobą w końcu wsi, groźną dla płytów łysogórską zaborę, która niby najeżona baterya zdala je ostrzeliwała. Lecz natura stawiając tu wszystkich we wzajemném niebezpieczeństwie, dla bacznych i ostróżnie chodzących, zostawiła przecię drogę do wyjścia. Dniepr w tém miejscu wynurzając się z pławni, rozdziela się na dwa szerokie łożyska, okalające ramionami wielką wyspę Orłową: jedno z takowych ramion idące prosto, jest właściwém łożyskiem Dniepru; prawe zaś naginając się ku lądowi, zwane Oreł, uważa się za jego przeciek, na którym właśnie i zabory i młyny. Že zaś, mimo podrzędnej swéj przeciekowéj roli, na Oreł to idzie silniejszy i głębszy prąd rzeki, odciągający statek z prostéj drogi wielkiego koryta, doświadczeńsi więc i śmielai sternicy, licząc na swoją biegłość, idą nurtem Orła, koło młynów wprost szturmem na zaborę; lecz przeciwnie, nasza anarchiczna wataha, polegając więcej na swojej sile, jak przemyślności, wcześnie wzięła się do babajek, usiłując obejść niebezpieczeństwo korytem Dniepru: co ten miało skutek, iż chociaż uniknęliśmy zabory, unoszeni jednak silnym prądem, z całym naszym ciężarem zasiedliśmy w widłach wyspy na mieliźnie. Ciężka to była dosyć sprawa; nim wydobyliśmy się z miejsca, słońce już zachodziło, i zamiast nocowania naprzeciw Nikopola, trochę jeszcze odpłynąwszy, zatrzy maliśmy się na drugi nocleg, na pięknym piasczystym brzegu cienistéj wyspy Orła.

Wieczór ten mniej dzikie od wczorajszego, lecz niemniéj malownicze w panoramie swojéj, przesuwał sceny i widoki. Rozłożywszy wielkie ognisko na brzegu wyspy, pod wieńcem cienistego gaju, mieliśmy przed sobą za szerokiemi nurtami, dzikie lasy pławniowe, zarysowane czarnym nizkim brzegiem ponurych obrywów, niby żelazną ujętych obręczą. Tymczasem w przezroczu światłego

zmroku, kiedy z zagłębień lasów na horyzont nocy, wydobywała się krwawa łuna księżyca, liczne łodzie napełnione ludem, poczęły przeżynać Dniepr w rozmaitych kierun kach, roznosząc melodyjne śpiewy po jego akustycznych przezroczach. Lud ten wracał z Łyséj-Góry po dniu świątecznym, nocować na pławniach, ku rannej jutrzejszéj pracy. Nieopodal od nas spora łódź unosiła zgromadzony chór dziewcząt i parobków, śpiewających rozległym gło sem ukraińskie melodye. Była to prawdziwie wielka serenada, godna dnieprowych wód i lasów, godna letniego wieczora i téj malowniczéj dekoracyi, pierwobytnéj przyrody, której żaden wysiłek płatnéj sztuki, na teatralnych deskach sprostać nie zdoła. Wkrótce wszystko ucichło, jako czary: umilkły śpiewy, zagasło ognisko, tylko cichy plusk wody potrącał o płyt, a z głębi pławniowego lasu, dochodziło rozległe echo dziko ujadającego psa, unosząc wyobraźnię w fantastyczną krainę gminnych baśni o pustelniczej chatce, lub tajemniczym dziadku czarodzieju; i często wśród wielkiej nocnej ciszy, z głuchym łoskotem opadające w wodę brzegowe obrywy, budziły ze snu zatrwożone ucho, jakoby dochodzącym głosem wołającego ratunku topielca. Niezmordowana natura ciągle odbywa tu swoje przeobrażenia: obrywając jedne brzegi, zmieniając ich kształt i objętość, drugie tymczasem zwiększa, tworzy, mocuje i zasiewa.

Nazajutrz rano bardzo opuściwszy Orzeł, wpłynęliśmy w zwężone koryto Dniepru między dwoma brzegami lądowemi, niby w środku przepasującemi tu ogromną dolinę pławniową, dzieląc ją na dwie niejako połowy: północną, którąśmy przebyli, i południową, która do przebycia nam jeszcze zostawała. W tém miejscu u „Nikitina-Rogu" była, wedle tradycyi, jedna z dawniejszych, Zaporozka Sicz, poprzedzająca Sicz starą" niżej nieco założoną, i zkąd jeszcze najprawdopodobniej, Bohdan Chmielnicki ruszył ze swoją drużyną pod Żółte - wody. O tém ślady w historyi dość niewyraźne. Głównie zaś Nikitin-Róg znany tém, iż była tam zawsze zaporozka przeprawa na tatarską stronę, zwana „Nikitin-perewoz", czyli „Nikitino" kędy przeprawiały się mianowicie czumackie watahy, idące z Ukrainy polskiej i innych okolic

prze

stepowych, po sól do Krymu. W lewo ztąd, przy ujściu Konki, jak nadmieniliśmy, rozpostrzeniała się na brzegu, ogromna wieś Mała Znamienka; w prawo zaś, naprzeciw niéj, na wzniesionym przylądku, właśnie na dawnym rogu, stało dość porządne i dogodną miejscowością swoją zapomożone miasteczko Nikopol. Przed laty ośmdziesię ciu, było tu zaledwo kilkanaście zamieszkałych chat i mała cerkiewka zbudowana przez kozaka Nikitę, dla skrócenia drogi chodzącym na nabożeństwo mieszkańcom i wozowym kozakom, do jedynéj w tych okolicach siczowej cerkwi, o dwadzieścia kilka wiorst odległej. Pomieszczał się też tutaj wydziałowy zarząd zaporozki nad przepra wą, złożony z szafarza, podszafarza, pisarza i podpisarza, zbierających za przewóz pieniądze i prowadzących rachunki; tudzież niekiedy, w porze silniejszych wpływów rossyjskich na Zaporoże, przebywał ze strony tamtéj osobny pristaw, dla wydawania przechodzącym czumakom jarłyków i poświadczania świadectw.

Z całej skromnéj przeszłości tego miejsca, ważne je dnak zajmującego stanowisko w okolicznościach owoczesnego handlu z Krymem, obecnie dochowało się tylko w Nikopolu kilka nic nieznaczących pamiątek cerkiewnych, kilka dawnych belek w chatach z napisami pierwotnych właścicieli, i kilka, tu owdzie kamiennych krzy żów zaporozkich, stojących nad grobami wiernych synów Czarnomorców, którzy wracając dawniej z nowego wygna. nia do swéj rodzinnéj Palestyny, prochy swoje tu składali. Prócz tego, na urwistym brzegu przylądka, podmywanym wodą, sterczą w górze z ziemi, na pół poodrywane trumny, bieleją kości i osuwają się w wodę próżne czaszki, pływając jako konchy, z dawnéj przeszłości zaniedbanego cmentarzyska.

Nikopol teraźniejszy, miasteczko ekaterynosławskie. go powiatu, stale zasiedlony pierwotnie przez rozproszo nych z ostatniej siczy Zaporozców, ma obecnie więcej 6,800 mieszkańców obojej płci, po większej części mało. ruskiego plemienia. Stojąc w punkcie główniejszej zawsze przez Dniepr przeprawy i zostając bezpośrednio pod wiedzą krymskiego solnego zarządu, tudzież nad wielkim i głębokim przeciekiem rzeki, był zawsze składem miej

scowych płodów, zapewniających mu, w miarę swojego handlowego rozwoju, większy ruch i pomyślność. Te same okoliczności rozwijały tu zawsze biegłych żeglarzy, a statki i łodzie robione w Nikopolu, uważane za najlepsze, okoliczną zyskały sławę. Statki te pospolicie nazywane łodki i duby, tém się różnią od siebie, iż łodzie, jako statki morskie, mają wysokie burty i z buszpritem; dub zaś płaski, bez tych dodatków. Zwykle miewają po dwa maszty i podejmują od 500-8,000 pudów ciężaru, na których handlarze rozwożą do rozmaitych czarnomorskich, a nawet azowskich portów: zboże w ziarnie, a czasem drzewo, łój, lub inne przedmioty. Głównymi pośrednikami w obecnym czasie tego handlu, czy to na własnych statkach, lub jako najemnicy na cudzych, są tak nazwani "wolni żeglarze" (wolnyje matrosy), których główna gmina, czyli obszczyna, znajduje się w Nikopolu, licząca do 1537 dusz męzkich.

Konieczność prowadzenia handlu przewozowego, podała przed dwudziestu laty pierwszą myśl ks. Worońcowi założenia „Obszczyny wolnych matrosów" w całym noworossyjskim kraju, włączając w to i obwód bessarabski. Warunkami tego towarzystwa były: uwolnienie rodziny zapisanego ochotnika od wszelkich podatków, rekruta, postojowej i furmankowéj powinności; lecz natomiast wszyscy młodzi ludzie wpisanych siemii (familij), obowiązani byli służyć pięć lat na statkach czarnomorskiej floty, dla wyuczenia się żeglarstwa; poczem otrzymawszy patent wracali do domów, dla swobodnego zajmowania się żeglugą. Matrosy nie brali nadziału ziemnego, mogli otrzymywać go od rządu, z opłatą przywiązanego podatku. Po ogłoszeniu warunków, mnóstwo z ludzi wolnych, lub z włościan rządowych zgłosiło się na nie, z których téż w rozmaitych miejscach prowincyi, powstały gminy pod zarządem obieralnego głowy i starostów, a pod szczególném zawiadowaniem osobnego urzędnika z kancelaryi wojennego gubernatora, zostających. Wszystko, póki nowe, szło należytym porządkiem: młodzież postępowała na flotę; wysłużywszy przepisane lata na flocie, z zaszczytnemi patentami wracała do do

Tom I. Marzec 1863.

64

« PoprzedniaDalej »