Obrazy na stronie
PDF
ePub

pragmatyczną zeszłego wieku, łącząc się bezpośrednio z monarchą austryackim. Żądali oni osobnéj konstytucyi i narodowej administracyi, z odnoszeniem się prosto do tronu: słowem żądali zupełnego uchylenia zwierzchnictwa węgierskiego.

Niedaleko Zagrabia leży twierdza Karlstadt, w żyznéj i pięknie uprawnej równinie. Wysoka wieża kościoła, panuje po nad basztami i murami: podczas wojen Austryi z Turcyą, kroacka twierdza była głównym przedmurzem od najazdu Otomanów. Ztąd do Semlina na całéj linii widać dotąd szereg miejsc obronnych.

Jadąc z Zagrabia do Dalmacyi, wstąpiłem do Karlstadt, gdzie dowódzca fortecy baron Paumgarten, chciał mi służyć sam za przewodnika. Był to stary żołnierz, człowiek siedmdziesięcioletni, ale krzepki i pełen życia. Utrzy mywał on twierdzę w dobrym stanie, lubo minęło już pół wieku z górą, od ostatnich najazdów tureckich.

Idąc ulicą zabudowaną na niemiecki sposób, zbliżyliśmy się do bramy, zbudowanej nad rzeką Kulpą. Brama to z okrągłemi basztami, różni się zupełnie od nowoczesnych fortyfikacyj; komendant mówił mi, że to zabytek z XVI wieku. Wchodząc na szańce, spotkaliśmy prostego żołnierza: „Jak się ma twój pan?" zapytał komendant. ,,Trochę lepiej" odparł żołnierz, zdejmując kapelusz z gło wy.-Nie ma już nadziei, dla tego biednego człowieka, rzekł do mnie baron, pigułki Moryssona, doprowadziły go dó tak opłakanego stanu. Wasza angielska popularna metoda, wielkie wyrządza nam krzywdy mój przyjacielu. Gdyby kto położył na szali ofiary Attýli, Dzingishana, Napoleona i Moryssona, liczba ostatnich przeważyłaby niewątpliwie.

Widok z szańców rozciąga się na daleką i piękną okolicę. U stóp fortecy uważałem całe przedmieście zabudowane z drzewa; mówiono mi, że właściciele tych domów mają wyraźnie położony warunek, iż w razie nieprzyjacielskiéj napaści, muszą sami spalić je lub rozrzucić.

Doszliśmy wreszcie do bramy Fiume, zbudowanéj w nowym stylu: przez nią dostaliśmy się na zewnątrz fortecy, na obszerną łąkę, pełną wołów, koni i ludzi; był

to bowiem dzień targowy: pomiędzy Kroatami, cygan w szerokim kapeluszu, w bajowym kaftanie i sandałach, wyprawiał harce na chudym siwym koniu, wysławiając jego zalety, i pokrywając kalectwo, na którém jednak poznali się Kroatowie.

Zawróciliśmy potém na lewo, ku rzece Kulpie: cała pokryta była galarami ze zbożem, które tu przychodzą z Banatu, ztąd zaś idą lądem do Fiume. Od rzeki poszliś my na obszerny plac: cały bok zajmował gmach arsenału, pod którym stały budki dla szyldwachów, pomalowane w czarne i brunatne pasy. Zwiedziłem zbrojownią: w długiéj sali, ściany zawieszone były bronią rozmaitego rodzaju; oprócz tego znalazłem piękny zbiór starych tarcz, halabard, toporów i włóczni.

- Patrz pan--rzekł komendant-oto karabiny sławnych Pandurów Trenka-to mówiąc podał mi jeden do reki. Tą bronią owi straszni Pandury, rekrutowani w Kroacyii i Slawonii, głównie w okolicy Pakratz, wsławili się nad Renem i Mołdawą, a szczególniéj w Alzacyi, gdzie popełniali najsroższe rabunki i nadużycia, dopóki Trenk nie zaprowadził porządku między nimi. Kiedy Alzatczykowie uskarżali się, że Marya Teresa używa podczas wojny takiej dziczy, Trenk odpowiedział na to; „prawda, że to lud nieokrzesany, prowadzę ich téż do Francyi, aby nabrali ogłady i cywilizacyi."

Po zwycięztwie Sobieskiego pod Wiedniem i wyzwo leniu Węgier z przemocy tureckiéj, cesarz udarował Trenka pułkownika Pandurów, dobrami Pakratz, Pleternicza, Bristowacz, w r. 1684. Gdy umarł pułkownik, odziedziczył po nim syn jego baron Fryderyk Trenk, który opowiada w pamiętnikach swoich, jak był więziony przez Fryderyka Wielkiego. Te pamiętniki ogłoszone w Paryżu, przed pierwszą rewolucyą, ogromny miały rozgłos, i dziś jeszcze są czytane z upodobaniem. Trenk uwolniony z więzów, obsypany złotem, otoczony czcią, te słowa pisał w późnej starości: „Bezpiecznie zdążam do portu zmordowany, lecz doświadczony żeglarz; poznałem już wszystkie ławy piasczyste i skały; nie raz łódź moja wstrząsła się i zachwiała, przecież nie zatonęła nigdy. W przyszłości nie spodziewam się nowych szturmów.”

A jednak gdy to pisał, sroga burza zbierała się nad nim. Jakkolwiek całe życie Trenka, pełne było dziwnych przygód, rozwiązanie okazało się jeszcze dramatyczniejsze i najmniej spodziewane.

Dnia 7 Termidora roku Ilgo rzeczypospolitej, czło. wiek olbrzymiego wzrostu, stanął przed trybunałem rewolucyjnym, oskarżony jako tajemny ajent króla pruskiego. Był to Trenk, starzec przeszło siedmdziesięcioletni.

[ocr errors]

Jesteś obwiniony-rzekł prezydent Herman-jako należysz do spisku despotów europejskich, przeciw wolności francuzkiego narodu.

To fałsz-odrzekł Trenk-patrzcie - dodał podnosząc rękę w górę- oto blizny kajdan, które dźwigałem. Oddawna nie miałem stosunków z tym, który się ze mną obszedł tak haniebnie. Nie ważcie się powtarzać oskarżenia.

Te słowa sprawiły wrażenie na prezydencie; zamilkł na chwilę, potém rzekł: -Ale utrzymywałeś związki z cesarzem Józefem.?

Dawno-rzekł Trenk-minęły już te czasy. Pozwólcie niech się wytłumaczę.

Już blisko dwunasta -zawołał Fouguer Tinvillea do czwartej, mamy czternaście spraw do sądzenia.

- Nie mam czasu-rzekł szyderczo Trenk-słyszeliżeście kiedy, aby niewinny człowiek, nie miał czasu do obrony? Przez dziesięć lat dźwigałem kajdany, szczęśli wym wreszcie oswobodzony wypadkiem, poprzysięgłem sobie, że odtąd stanę się pożytecznym członkiem społeczeństwa. Pojąłem w małżeństwo córkę burmistrza z Akwisgranu, i poświęciłem się nauce sztuki wojennéj i literaturze. Podczas lat 1774 do 1777, podróżowałem po Francyi i Anglii; wówczas pozyskałem przyjaźń Franklina, męża cnoty spartańskiej, ale śmierć Wielkiej Maryi Teresy.....

[ocr errors]

Strzeż się zawołał Fouguer Tinville-wysławiać w ten sposób ukoronowaną głowę, w obec trybunału sprawiedliwości.

-Po śmierci Wielkiej Maryi Teresy-powtórzył Trenk-powróciłem nad Dunaj, i zbudowałem sobie skro

mną zagrodę wiejską. Tak jest, człowiek którego oskarżacie jako arystokratę, był przyjacielem Franklina, i wła sną ręką prowadził pług, po równinach Zwerbach. Od roku 1791, mieszkałem w Paryżu, zajmując się wydawnic twem dzieł pożytecznych. Jeżeli bywałem na politycz nych zebraniach, to dla tego, że jako cudzoziemiec, nie wywierałem na nich najmniejszego wpływu.

Fouguer Tinville oświadczył, że go uważa za arystokratę, a do tego wie jako miał udział w buntach, knowanych w więzieniu Sgo Łazarza. Daremnie Trenk tłumaczył, że więzień który chce wyłamać kratę, działa zgodnie z duchem rewolucyjnym. Wnet wybiła straszna godzina śmierci: tegoż samego wieczora gilotyna spadła na kark nieszczęśliwego.

Rzut oka na Dalmacyą.

Alpy i Apeniny włoskie, równie jak Parnas grecki, są jednym, nierozerwalnym łańcuchem. Łańcuch ten zaczyna się w Kalabryi, następnie zbliża w stronę Adryatyku; w San Marino przerzuca ku zatoce Genueńskiej, a okrążając Piemont. przybiera nazwisko Alp; poczém posuwając się na wschód, drugą stroną Adryatyku, wchodzi do Al-. banii i Grecyi, gdzie nad morzem Egejskiem kończy się pysznym przylądkiem Sunium.

Słowianie nadali nazwisko Vellebicz Illyryjskim Alpom, które się ciągną na wschód Adryatyku, to się zbliżając, to znów oddalając od brzegu: te góry tworzą zachodnią granicę Kroacyi i Bośnii.

Wąski a długi pas ziemi, zawarty pomiędzy górami Vellebicz a Adryatykiem, stanowi Dalmacyą, o której mówić będziemy: kraj to południowy, zaalpejski, klimat jego łagodny jak we Włoszech. Z przeciwnej strony gór Kroacyi, mieszka toż samo plemię słowiańskie, jednakże klimat tam zupełnie odmienny: roślinność północna, a jeografia fizyczna obu krajów, nie ma z sobą nic wspólnego.

W Karlstadt wsiadłem na dyliżans, przechodzący z Wiednia do Zara, stolicy Dalmacyi. Zbliżając się do

Adryatyku, czujemy mimowolnie powiew południowy. Wieśniacy noszą starożytne sandały na nogach; w pośród rysów słowiańskich, spostrzegamy częste wyjątki, nacechowane klasyczném piętnem włoskiem.

Nakoniec przed świtem, trzeciego poranku po opuszczeniu miasta Karlstad, obudziłem się w dyliżansie, który się zatrzymał dla przemienienia koni, przed domem pocztowym, na najwyższym szczycie gór Wellebicz; pomimo ciepłego płaszcza, czułem się przeziębnięty aż do kości, wyjrzałem oknem i spostrzegłem śnieg rozpostarty grubo na skałach. Przy blasku gwiazd, świecących na pogodném niebie, mogłem się dobrze przypatrzyć okolicy, zarosłéj ciemną i gęstą jedliną. Słup kamienny na lewo zwrócił uwagę moją: po jednéj stronie nosił napis Kroacya, po drugiéj Dalmacya: czułem, że jestem na progu nowéj sfery. Widząc światło połyskujące w domu strażnika, wszedłem tam, aby rozgrzać skrzepłe od zimna członki, konduktor bowiem oznajmił mi, że o świcie dopiéro puścimy się w dalszą drogę, aby bezpiecznie zjechać z góry.

Gdym wsiadł napowrót do powozu, noc poczęła ustępować, a w miarę jak zorza rozjaśniała niebo, szron coraz jaśniej połyskiwał srebrem, na ciemno zielonych gałęziach świerków. Wjechaliśmy wreszcie na wierzchołek Wellebicza, zwrócony w stronę Adryatyku; wtedy i cała Dalmacya rostoczyła się malowniczo przed nami. Dziwnie tu nagłe przejście z świata północnego w południowy. Jednym rzutem oka objąłem kraj, od gór aż do morskich wybrzeży i wysp rozrzuconych po brzegach. Długi smug na lạdzie, położony równolegle od gór, dał mi poznać kanał Morlaków, ową zatokę morską, podobną do szerokiej rzeki. Zara, Benkowacz, Rona, płaszczyzny i góry, miasta i morze, wszystko to było u stóp moich. Słońce co zeszło na widnokrąg, mgła pierzchała ze skalistych nadbrzeży, śnieg znikał w miarę, jakeśmy się spuszczali ze grzbietu gór w atmosferę Adryatyku, a wiatr niedawno tak ostry powiewał ciepłém tchnieniem. Zeszłego ranku gdym się obudził, słyszałem jak koła powozu toczyły się z chrzę stem po szronie, widziałem śpiczaste dzwonnice kościołów kroackich, na różowém tle rannéj zorzy; teraz przeciwnie małe miasteczko Obrovazzo, do któregośmy właśnie wjeż

Tom I. Styczeń 1863,

6

« PoprzedniaDalej »