Obrazy na stronie
PDF
ePub

podżyłéj damie, która wzdycha do wszystkich sekretarzy swojego męża. Maxym nie rozumiejąc spojrzeń pani, martwi się wzgardą, jaką mu okazuje panna Fernanda jéj pasierbica. Dowiedziawszy się, iż go posądza o rzeczy niegodne, żąda uwolnienia od służby. Marechalowi bardzo to nie na rękę, bo właśnie chciał, żeby Maxym przepisał mowę którą ma przeczytać w izbie. Sekretarz podejmuje się przepisać, ale niemniej przeto o dymissyą prosi.

Gdy się to dzieje, margrabia wprowadza do domu Marechalów niewinnego kuzyna, hrabię d'Outreville i prosi o rękę Fernandy dla niego. Rodzice przystają z ochotą; panna, której pilno rozstać się z macochą, zgadza się bez wielkiej niechęci.

Zakochany w Fernandzie Maxym, przepisuje smutnie przemowę patrona, tém smutniéj, iż znajduje perorę podstępną i straszliwie przewrotną... Wtém wchodzi Giboyer i rozpoczyna się najważniejsza scena. Maxym nie wie, że Giboyer jest jego ojcem, ale wie, iż mu winien wszystko, i ma dla niego najczulszą wdzięczność. Napojony przez niego zasadami demokratycznemi, które Giboyer bezpłatnie wyznaje, Maxym nie domyśla się, żę jego polityczny mentor jest redaktorem klerykalnego dziennika. Ujrzawszy go tedy, wyznaje, że ta mowa napisana tak zdolnie, a tak kręto, zachwiała jego zasady, że już nie wie czy jest w prawdzie czy w błędzie.... Zaczyna się dysputa polityczna: Giboyer zbija fałsze zawarte w mowie, w końcu woła: un tas de sophismes!

[ocr errors]

Alboś ją czytał? pyta Maxym.
Ja ją pisałem!

Ty! woła oburzony mlodzieniec.

Giboyer spuszcza głowę, pierwszy raz w życiu zawstydzony przez własnego syna. Maxym wyrzuca mu surowo niesumienność, frymarczenie piórem; oświadcza, że odtąd nie od niego nie przyjmie, bo nim gardzi.

"

Giboyer przyznaje, że jest podły, ale nie ty, powia da, możesz mnie potępić: sprzedałem się, ażeby ciebie odkupić: zlizywałem błoto z drogi, żeby go oszczędzić twéj nodze".. Maxym poznaje ojca i pada w jego objęcia.

Pomysł pokazania syna zachwianego w prawych pojęciach przez frymarczącego sofizmatami ojca, jest bardzo

moralny. Autor policzkuje tym sposobem zasady fałszywéj miłości rodzicielskiej, które włożył w usta Giboyer'a; ale trzeba dobrze uważać, żeby ten morał nie przeszedł nie postrzeżony, kiedy tymczasem błędne pojęcia ojcowskiego przywiązania zostają w pamięci.

Czwarty akt rozpoczyna się u baronowéj, religijnopolitycznym wieczorem. Wszyscy przywódzcy obrońców władzy doczesnej są tu przedstawieni mniej więcej trafnie; każdy portret poznać można, chociaż podpisany pseudonimem. W tej chodzącej galeryi portretów, intryga pełza i syczy....

Fernanda chce się pogodzić z Maxymem, co obudza zazdrość hrabiego d'Outreville; nieborak, idzie na skargę do baronowej, która postanowiła właśnie wziąć go sobie. Zręczna intrygantka dziwi się wręcz, że potomek krzyżowców zamierza się połączyć z dziewczyną bez herbu.

Sądzę, iż nie popełniam mezaliansu, zaślubiając córkę naszego mówcy, odpowiada młody. Oświecona tą odpowiedzią baronowa, pozbawia przemowy Marechala, przedstawiając komitetowi, że daleko większe sprawi w izbie wrażenie, jeżeli ich manifest odczyta vicehrabia Aigremont. Obrona władzy doczesnej w ustach protestanta, będzie miała dwa razy większe znaczenie." Członkowie z ukłonem poddają się mądréj radzie. Zbyteczna mówić, że tym protestantem jest Guizot, bo inny protestant za władzą doczesną nie przemawiał.

[ocr errors]

Marechal wściekły, że mu odbierają perorę, której się już na pamięć wyuczył, nie tai swojego gniewu przed Giboyerem: Straszliwie zemściłbyś się pan, odpowiada tenże, gdybyś przeczytał w izbie inną mowę, zbijającą tę którą ci odbierają.'

[ocr errors]

Prawda! Ale zkądże jej wziąć?

Mój siostrzeniec napisze ją panu dziś w nocy.

Idźmy czemprędzej do niego! Jeszcze nie wszystko stracone! woła Marechal.

Nazajutrz podczas posiedzenia Ciała prawodawczego, Fernanda trwoży się o ojca, małżonka zaś się cieszy, że mąż broni tronu i ołtarza. Wtém wchodzi baronowa, i w imieniu hrabiego d'Outreville prosi o zwrócenie danego słowa, albowiem nie może się żenić z córką człowieka,

który w izbie rewolucyjną filipiką odpowiedział na legitymistyczno-klerykalny manifest. Wprawdzie odniósł świetne zwycięztwo, ale ze szlachtą pokrewnić się już nie może.

Na to wpada Marechal zwycięzki. Giestem Mirabeauta odsyła protestującą żonę do babińca, a córce opowiada szczegóły wygranej bitwy.

Poufne zwierzenia przerywa Giboyer przychodzący z pożegnaniem, mając wyjechać do Ameryki wraz z sio. strzeńcem. Maxym odjechać nie może! Któż będzie odpowiadał na zaczepki? woła z rozpaczą Marechal, i ofiaruje genialnemu sekretarzowi 20,000 pensyi.

stary.

Maxym ucieka od miłości bez nadziei, wtrąca lis

Dlaczego bez nadziei? Nie można być bez nadziei z dwudziestu tysiącami dochodu! Czyż kocha jaką Montmorency?

Kocha panne Fernandę, odpowiada Giboyer.

Merechal tak niespodzianie przyciśnięty do muru, kładzic veto; ale rozważywszy, że piękna rzecz i rzadka, postępować zgodnie ze swemi mowami, ponieważ jest demokratą, przyjmuje Maxyma za zięcia, chociaż nic niema, a prócz tego takiego ojca jak Giboyer.

Taką jest ta komedya, rodzaj Świętoszka, podobnie jak on wpuszczona na scenę przez samego monarchę. Wykonanie jej przedziwne, przyjęcie zawsze tryumfalne. Tylko literaccy kazuiści sarkają na stronniczą przesadę, niesłusznie, bo tu pociski padają na przeciwników mocnych, mających rozwiązane ręce i usta, nie tak jak w Ganaszach, gdzie autor kopie niemych nieprzyjaciół. Przyjaciele tegoczesnych Świętoszków, jak de Mars, wołają: precz z duchem partyi! sprawiedliwość i moralność przede wszystkiem! Zgoda. Ale czyż sprawiedliwość i moralność nie zasadza się na demaskowaniu obłudy? Ci właśnie którzy najwięcej nadużyli komedyi politycznej, najmocniej dziś powstają przeciw komedyi Augiego: odarłszy tylu ludzi ze skóry w 1848 r., powinniby w 1862 mniej głośno wrzeszczeć, skoro ich podrapano.

Przedmowa którą pan Augier poprzedził pierwsze wydanie „Syna Giboyera," odpowiada na wszystkie zarzu

ty, czynione téj sztuce. Z tego powodu przytaczamy ją tu całkowicie:

„Cóżkolwiekbądź o niej powiedziano, ta komedya nie jest sztuką polityczną, ale socyalną. Atakuje i broni tylko idee, nie tykając bynajmniej żadnej formy rządu. Rzeczywisty jej tytuł byłby,,Les Cléricaux," gdyby nazwa taka mogła ujść w teatrze. Wytknięte stronnictwo liczy w swoich szeregach ludzi wszelkich zasad: stronników cesarstwa, równie jak stronników linii starszej i młodszéj Burbonów. Deputat Marechal, margrabia d'Auberive, Cou turier były członek parlamentu, wyobrażają w mojej ko medyi trzy odłamy stronnictwa klerykalnego połączone nienawiścią lub obawą demokracyi; a jeżeli Giboyer ogarnia wszystkie trzy nazwą ogólną legitymistów, to dla tego, że w istocie sami legitymiści są logiczni i nie abdykują pobijając ducha 1789 r.

,,Antagonizm dawnej i tegoczesnej zasady, jest przedmiotem mojéj sztuki; nikt nie znajdzie w niej jednego słowa wychodzącego po za tę kwestyą; nadto, mam zwyczaj wypowiadać rzeczy tak otwarcie, że nikt także nie może mi zarzucić dwuznaczników. Zkądze więc pochodzą wrzaski przeciw mojej komedyi? Przez jakąż zręczność klerykalną, roznamiętniły się przeciw komedyi stronnictwa których ona nie tyka? Przez jakież sfałszowanie słów moich, potrafiono wmówić, iż atakuję upadłe rządy? Zaprawdę, zręczna to taktyka podburzać przeciwko mnie uczu cia rycerskie, znajdujące echo we wszystkich uczciwych sercach; ale gdzież są ci nieprzyjaciele, których uderzam powalonych na ziemi? Widzę ich stojących na wszystkich mównicach, wdzierających się właśnie na wóz tryumfalny, a kiedy ja słaby, ośmielam się ich ciągnąć za nogi, odwracają się oburzeni, wołając: Szanuj zwyciężonych! W istocie, to zbyt śmieszne!"

„Poważniejszym zarzutem jest, iż dotknąłem osobistości. Dotknąłem jednéj tylko: to jest Déodata (Veuillota który już odciął się po swojemu jadowitym listem w Figarze). Ale czyż odwet niesłuszny przeciwko temu lżycielowi? z resztą on tak dobrze ku obronie uzbrojony! Co do męża stanu słusznie szanowanego, którego oskarżają mnie żem na scenie wystawił, protestuję energicznie! Zadna

z moich figur do niego nie podobna, ani zbliska ani zdaleka. Znam prawa i obowiązki komedyi, równie dobrze jak moich przeciwników: winna uszanowanie osobom, ale ma prawo do rzeczy."

Wziąłem fakt z historyi spółczesnéj, który mi się wydawał uderzającym i dziwnym symptomatem zaniepokojenia naszych umysłów; wziąłem zeń to tylko, co należy wprost do mego przedmiotu; zmieniłem starannie okoliczności, żeby mu odjąć wszelką cechę osobistą. Cóż można odemnie więcej żądać?"

„Mamże odpowiadać i tym, którzy wyrzucają mojej komedyi to, że została upoważnioną, czyli, że istnieje? Delikatna materya! Gdyby można było małe rzeczy porównywać do wielkich, zapytałbym się tych purytanów, czy przyszło kiedy na myśl komu, zarzucać Świętoszkowi pobłażanie Ludwika XIV?

[ocr errors]

Emil Augier."

Wśród rozhovoru kwestyj bieżących, które drażnią lub głaszczą aktorów odgrywających role na wielkim teatrze ludzkiej komedyi, pojawił się cień odwiecznych dziejów świata, krwawe widmo okrutnéj ludzkości w pomroce lat przepadłéj bez śladu: na imię mu Salammbo.

Podobnie jak Bulwer zadziwił spółczesnych odtwarzając przed ich oczyma straszny kataklizm natury, który pochłonął Pompeję, tak dzisiaj Flaubert, jaskrawemi barwy odmalował kataklizmy ludzkiego okrucieństwa uplastyczniając swą wizyą Kartaginy. Mówimy, wizyą, inaczéj bowiem nie można nazwać historycznego obrazu, do którego historya zaledwie kilka danych, a farb żadnych nie dostarczyła.

Do wojen najemników z Kartaginą, które są przedmiotem książki pana Flaubert, nie ma innego komentarza prócz krótkiej opowieści Polibiusza, dającej się streścić w tych kilku wierszach:

Po pierwszej wojnie punickiéj, Kartagina ściągnęła najemne wojsko, które za nią walczyło w Sycylii, i zaczęła targować się z niém o zapłatę. Wojsko stojące garnizonem w Sicca, zbuntowało się pod przywództwem Greka

Tom I. Luty 1863.

36

« PoprzedniaDalej »