Obrazy na stronie
PDF
ePub

Jeżeli z upływem czasu rwały się stosunki polityczne pomiędzy Polską a Węgrami, to utrzymywały je później stosunki ciągłe handlowe. Polska nie potrzebowała zboża, ni bydła od Węgier, ale hojnie płaciła złotem za wyborne ich wina. Żaden kraj nie potrzebował tyle wina węgierskiego, ile go rok rocznie zakupywała Polska. Nietylko, że co rok sprowadzano tysiącami beczek na zużycie bezzwłoczne, ściągano je nie raz w równej, a może w większéj ilości na zachowanie do piwnic panów, szlachty i kupców hurtownych. Ztąd urosła dobra przypowieść staropolska: ‚W Węgrzech się rodzi wino, a w Polsce wychowuje”.

To wychowanie piwniczne wpływało przeważnie na smak i wytrawność Madziara, jak zwano zwykle u nas wina węgierskie. Starzy Polacy nie pijali i nie lubili win francuzkich, hiszpańskich i włoskich; węgier wytrawny, to napój był wyborny, w którym szukali tych przymiotów, aby miał w sobie:

Odorem, colorem et saporem.

Przymioty te, młode, czyste wino węgierskie nabierało przez umiejętne hodowanie w piwnicy, przez co nabierało złocistego koloru, zapachu właściwego (że myszką trąci) i owéj oliwy, która się złotym pierścieniem w kieliszku od powierzchni odznaczała.

Rozpowszechnienie win węgierskich tak było przeważném, że zabijało zwolna wyrób sławnych polskich miodów. Wielu ze szlachty mniej gospodarnéj i pracowitej, wolało gotowe z Węgier wino sprowadzać i wychowywać je w piwnicy swojéj, aniżeli zajmować się kłopotliwém hodowaniem pszczół ogrodowych i lesnych i syceniem miodu.

Przywiązani do swéj narodowości Węgry, uszanowali ze świętą czcią zabytki wszystkie przeszłości swojéj. Zachowali zamki, przemieszkując w nich i podtrzymując starannie, nie tak jak panowie polscy, którzy gniazda rodzinne za cenę tylko marmurów, żelaztwa i ołowiu sprzedawali. Miasta dochowały jeszcze fizyognomie odległych wieków; nie zrzucili narodowego stroju jak szlachta polska, uwiedziona dziwnym szałem i niewytłumaczoną lekkością.

Przymioty te narodu węgierskiego, które tak wysoko cenimy, mialy jednak i ciemną stronę. Szlachta tak przywiązana do swobód i wolności, uciskała lud w srogiéj niewoli, zarówno pochodzenia madziarskiego jak Słowaków. Magnaci dłużej w tém zaślepieniu wytrwali, szlachta prędzej się spostrzegła. Błąd ten srogo i krwawo Węgry opłaciły. W chwilach obłędu, w uniesieniu

1

zbyt przesadzoném patryotyzmu, Węgrzy rozpoczęli ucisk Słowaków, chcąc ich wynarodowić, aby zapomnieli swéj mowy i zwyczajów, a przejęli język węgierski za rodzinny. Ta chęć przemadziarowania licznego plemienia Słowaków nie udała się, ják się nigdzie nie uda, gdzie lud czuje swą godność i ma przywiązanie do ojczystej mowy, religii i obyczajów. Żelazna wola siły i władzy, kruszy się o granitowy opór szlachetnéj wytrwałości narodu.

Magnaci węgierscy, kasta jak wszędzie spróchniała i znikczemniona, zniemczywszy się zupełnie, poszła na służbę dworską, a patrząc na skinienia panujących, gotowa była do ofiar nawet na zgnębienie własnego narodu, byle zarobić tytuł, order, albo marnotrawstwem zniszczone mienie przodków swoich podeprzeć i pomnożyć. Ale wśród niéj znalazł się zastęp szlachetnych patryotów, którzy trzymali z narodem i szli naprzód w imię postępu. I tu nad wielu innemi krajami mają przewagę Węgry, że w téj kaście znalazły się liczne wyjątki. Czechy, ani Polska nie były tak szczęśliwe! Szlachta pierwsza spostrzegła się w obłędzie i pomyślała o zniesieniu niewoli i ucisku ludowego. Jéj wola, zapał i poświęcenie przełamały upór zastarzałej w przesądach arystokracyi węgierskiej.

Słowacy znosili z pokorą i ufnością w Bogu nieludzki ucisk magnatów i szlachty; łagodności charakteru ich Węgry powinni zawdzięczyć, że w r. 1848 i 1849 pomimo podszeptów rządowych nie porwali się do krwawego odwetu, jak to, miało miejsce dwa lata przedtém w Galicyi pod dowództwem Szeli.

Dziś naprawili dawne błędy i ciemną stronę dziejów spółecznych oczyścili: a szanując święcie narodowość własną, utrzymując z przeszłości to, co się zgodziło z potrzebami obecnemi i postępem czasu, Węgry stanęły wzorem dla innych narodów. Przez uszanowanie narodowości, mają większą siłę, niż inne sąsiednie kraje, które wiele z niéj utraciwszy, muszą się o nią dobijać w rozwoju nowego życia.

I teraz rozpatrują sami, jak ciężką stratę każdy naród ponosi, gdy z fanatyzmem nie broni swéj narodowości, godząc ją z postępem. Bo narodowość nie stoi trzymaniem się zasad spleśniałych, niewoli i ucisku ludowego, wad i błędów przeszłości, ale na uszanowaniu charakteru własnego, nie małpowaniu obcych, nie stawianiu wyżej zwyczaju i obyczaju cudzoziemskiego nad własne i ojczyste, zachowaniu mowy rodzinnéj i ubioru narodowego, do którego przywykł i wyrósł, a zawsze z właściwéj po

trzeby i obyczajów każdego narodu. Szlachta węgierska wszystko to zachowała, nie dała się przeniemczyć, ani innym przeważnie nie uległa wpływom. Dawszy swobodę ludowi, zrównawszy go z sobą pod względem praw i przywilejów, przy uszanowaniu narodowych cech przeszłości, ma dziś siłę potężną, co daje jéj niewątpliwą otuchę świetnej przyszłości dla narodu węgierskiego (1)".

W przypisach tych znajdujemy konieczne objaśnienia do tekstu; zebrane podania o Kindze, czyli św. Kunegundzie, szczegółowy opis walki pod Warną, który w oryginale francuzkim zbyty jest kilku wierszami; pojawienie się dwóch samozwańców po zgonie króla Władysława Jagiellończyka i w. i. Leon Rogalski w kilku rozdziałach (VII-XI) skreślił stan Węgier od upadku w r. 1849 powstania aż do dni naszych.

Część drugą zaczyna opis ziemi i ludzi, czyli etnograficzny, z wyliczeniem szczegółowém plemion różnych narodowości zamieszkujących królestwo węgierskie, jak oprócz Madziarów i Szeklerów, Rumonów, Saksonów, Wołochów, Kroatów, Serbów, Słowaków i Cyganów. Z przekładu pieśni Słowaków podamy tu kilka próbek.

Kiedy wiczą umarłego na cmentarz, matka, córka, żona lub siostra, albo pokrewna, siedząc na wozie, opierają na głowie trumnę i zawodzą głośno, układając w pieśń żałobną boleść serca. Posłuchajmy narzekania matki:

Pójdziesz Janku mój głęboko,
Gdzie nie sięgnie matki oko,
Kędy stonko nie dogrzeje,

Ani wietrzyk nie powieje

Cóż ja, synu, ci przyniosę
Na mogiłę? plug czy kosę?
Już twa ręka siec nie może,
Ani roli nie zaorze.

Pieśń wojenna Słowaków.

Już pod Tatry zastęp wiodą, król nasz idzie w boje,
Za nim, kto z nas prawy Słowak, niech oblecze zbroje!
Hej! pasterzu! daléj z holi!

Hej rolniku spiesz od roli!
Król woła, twój woła kraj!

Do obrony rękę daj!

Gdy padniemy, wnet krew ziemia słowiańska wypije.
Gdzie wypije, tam kwiat nowy cudem się rozwije,
Hej! za świętą matki cześć,
Miło życie w darze nieść.

(1) Część I, str. 247-249.

Z pieśni sławnego pułku Franciszka Rakoczego, którego imię równie drogie Słowakom, jak Madziarom:

Lataly dwa orly pomiędzy chmurami:
Miły, mocny Boże! co to będzie z nami!
Gołębie, sokoły wkoło rozpłoszyli.
Krogulcom, jastrzębiom, skrzeczeć pozwolili.
Póki te sokoly zbiegały kraj cały,
Póty i gołębie śmiało gruchotały:
Teraz ptacy skrzeczą i bukają sowy.
Gołąbki z kryjówek nie wychylą głowy.
Hej! mile sokoly! trzymajcież się sami
I białe gołąbki zasłońcie skrzydłami.
Boli chłopcy, boli, aleć i to minie,
A po małej chwili ślad po nas zaginie,
A gdy my miniemy, minie ta kraina,
Jak spadły odrostek z rószczki rozmaryna,
A gdy my miniemy, minie cały świat,
Jak z róży czerwonej oderwany kwiat!

Przywiedziem w ostatku, w dosłownym przekładzie pieśń Słowaków, w której zachowali pamięć naszego króla Jana IIIgo, gdy spieszył w r. 1683 na odsięcz Wiedniowi.

Poczekajmy chłopcy,
Niech przyjdzie Sobieski,
Niech przyjdzie Sobieski.
Przez tę górę Szłązką,
Z po za Babiej góry,
Na bułanym konia,

Ze złotą uzdeczką,
Na pomoc Huzarom,
Wiedniu, cesarzowi.
Ten będzie bojowal,
Naprzeciw Turkowi.

Dział literatury madziarskiéj, daleko zupełniejszy i dokładniejszy od oryginału francuzkiego, a rozdział cały p. n. Aleksander Pötöfi jest dodanym z innych źródeł. Kilkanaście pieśni tego narodowego poety mamy tu w pięknym przekładzie: dajemy kilka z nich tak dla treści, jako i ocenienia samego tłumaczenia.

Do rodzinnych stepów.

Pyszne Karpaty w koronie świerkowej,
Wasze uroki serca mi nie wzruszą,
W strome urwiska, w cieniste parowy
Nigdy marzącą nie zbłąkam się duszą.
Milsza mi stepu przestrzeń niezmierzona;
Step mi ojczyzną, nie oddam go za nic:
Jak orzeł z gniazda, serce rwie się z łona,
-Patrząc w widnokrąg bez brzegu, bez granic!

Duch mój na skrzydłach leci ztąd w obłoki,
Obszar mu ziemski już starczyć nie może,
A step się do mnie uśmiecha szeroki,
Od brzegów Cissy po Dunaju łoże.
Tu Delibaba w rąbek tęcz spowita
Przepływa górą, tu na bujnéj trawie,
Olbrzymie woły pasą się do syta,

A nad studniami wkrąg sterczą żurawie.
Z pogwizdem wiatru, grzmią kopyt odgłosy,
Zda się, że niebo ryknęło piorunem,
Gdy palną z bicza wesołe czikosy,
Oklep na zrebsach pędząc za tabunem,
A tam do wiosek przytulone lona,
Kłonią się płowe na zagonach kłosy,
I świeża łąka jak stepu korona,
Na tle szmaragdu lśni perłami rosy.
Tu gdy wieczorem mrok ciemny zapada,
Gdy wiatr sitowiem głucho zaszeleśnie,
W lot się zrywają dzikie kaczek stada,
Z gniazd na jeziorze spłoszone nie wcześnie.
Tam stara czarda opodal od sioła,
Gościnne progi otwiera' drużynie,
Wizbie gromada pasterzy wesoła,
Spiesząc na kiermasz gwarzy przy kominie.
Wkoło ją wieńcem oplotły topole,
A dalej dzięcioł kuje gniazdo w ziemi,
Biednym pisklętom, by psotne pachole,
Próżno się pastwić nie mogło nad niemi.
Jak step szeroki, niebo z ziemią społem,
Wdzięcznie się styka, tam nic ich nie dzieli,
Gdzieniegdzie tylko z pochmurzonem czołem,
Odwieczna baszta w obłoki wystrzeli.
Stepie rodzinny! o jakżeś uroczy,
Tyś mnie kołysal, tyś krzepił twą siłą,
Kiedy mi całun zapadnie na oczy,
Przyjmij me kości, ach! bądź mi mogiłą.

Cztery woły.

To nie było w starej Budzie,
Tam nie jawią się te dziwy;
Na wsi inni jakoś ludzie:
Tu człek wesół i szczęśliwy.
Wóz kowany uprzężono,
I ochocze wsiadło grono,
Cztery woły środkiem drogi,
Zwolna ciągły wóz ubogi.

« PoprzedniaDalej »