Obrazy na stronie
PDF
ePub

Jest on téż jedynym klassykiem z wielkich poetów tegoczesnych. Oddając hołd należny geniuszowi Schillera, naganiał namiętne jego porywy. Chciał, żeby dramat był uidealizowaną historyą, jak „,Persowie", lub „Siedmiu przed Tebami". Utrzymywał, że nikt nie postawi już bohaterów wyższych, a nawet równych Achillesowi lub Ulissesowi. Dwa te typy tak skomplikowane a tak ludzkie, wydawały mu się streszczeniem całéj ludzkiej natury. Zapewne, natury starożytnéj; ale co pozostawało do powiedzenia o naturze jeszcze skomplikowańszej ludzi nowożytnych, nieskończonych, niekształtnych, nienasyconych i niezadowolonych, to wypowiedział w swoim czasie Hamlet, później Manfred i Konrad, a nawet Werther, którego Goethe lekceważył, jak wszystkie swoje romantyczne utwory.

Klassyk temperamentem i geniuszem, Goethe bywał romantykiem przypadkiem, nigdy przez to nie ubliżając sztuce, której był mistrzem i kapłanem. Autor Goetz'a

Berlichingen nie mógł odepchnąć natchnień wiejących ze wszystkich zamczysk, w których zasnęły wieki średnie, i z pałaców, w których usnęło odrodzenie. Zresztą, chociażby żadnej nie był złożył daniny romantyzmowi, musiał go rozumieć, jako rodzaj sztuki; umysł rozległy jak natura, musiał wszystko przypuścić: burzliwe chmury, czy lazur niebios, krwawą zorzę borealną, czy złote słońce całujące czoło Parthenonu.

Goethe szukał przede wszystkiém piękna; ale skoro w nowéj sztuce napotkał życie bujnie i szeroko rozwinięte, zachwycał się niém. Dlatego pokochał Szekspira. Orygi nalności wymagał koniecznie; ganił więc tych, co wyła mawszy się z pod formuły Eurypidesa i Sofokla, przyjęli jarzmo Kalderona lub Szekspira. W tej zmianie wzoru widział tylko przemianę naśladownictwa. Nie lubił naśla dowców, ale oddawał sprawiedliwość mistrzom. Nie znał owéj zawiści pozioméj, która zbroiła Voltaira przeciw wszystkim poprzednikom; spółczesnym także nie zazdrościł niczego: dowodem jasnowidząca i wylana przyjaźń, jaką otaczał Schillera; dowodem cześć, jaką miał dla Bajrona. Nie mienił on go, jak wielu krytyków ówczesnych, samozwańcem, wichrzycielem parnasu: przeciwnie,

twierdził, że śpiewa pełnym głosem w świętym chórze geniuszów. Wielbił mianowicie bogatą wyobraźnię angielskiego poety, siłę potężną, z jaką umiał wskrzeszać pamiątki. Nie podobała mu się tylko jednostajność jego bohaterów, oraz zbyt gorzka ironia, którą wszystkie swe dzieła zaprawiał. Stawiał wyżej Bajrona, niż Tassa; ale obok genialnego poety widział drugiego człowieka, kalającego zwątpieniem natchnienie pierwszego.

Skoro przyszła wiadomość o skonie lorda Bajrona, zmarłego w walce o niepodległość grecką, Goethe obsypując go pochwałami,, zawołał: „Człowiek ten pióra i czynu stanął tak wysoko, że wszelki postęp już był dlań niepodobny"!

Takąż bezstronność zachował dla innych geniuszów, podczas najdrażliwszych okoliczności.

Kiedy Niemcy miotane nienawiścią ku podbójczéj Francyi, w patryotycznej przesadzie, pomieszały Davousta z Racinem, a Molièra z Masseną, Goethe sam jeden z Germanów nie pozrzucał z piedestałów cudzoziemskich bogów, bronił ich nawet przeciwko napaściom Schlegla.

Autor Fausta zwał zawsze Francyą przybraną ojczyzną swojego ducha. Z téj ziemi niespodzianek, jak ją nazywał, czerpał ogień, na którym mu zbywało. Ruch romantyczny, który tu najpierw przeszedł od poezyi do historyi, zaciekawiał niezmiernie Goethego; sorbońskiemi romantykami nazwał Cousin'a, Villemain'a i Guizota, ponieważ odnowili z gruntu filozofią, krytykę i historyą. Berangera także nazywał romantykiem dlatego, że powiększył drobny rodzaj i starożytnym wierszem opiewał rzeczy spółczesne. Beranger dziś potępiany przez półmędrków, był ulubieńcem Goethego; w talencie jego widział on zalety pierszworzędne; niektóre wady drobne wytykał z surową łagodnością wielbiciela pragnącego doskonałości.

Mériméc także do ulubieńców Goethego należy; wybornie on zdefiniował tę mieszaninę sceptycyzmu i przesądu, światowego szyderstwa i naiwnej dzikości, które tak dziwnie się stapiają w dziele Mérimego, dziele dosiegającém Kalderona przez „Klarę Gazul", a Eschylesa przez Colombo".

"

Jeden tylko Wiktor Hugo nie został oceniony spra wiedliwie w Wejmarze. Z początku chwalił go Goethe, ale wkrótce potępil. Autor Hernaniego, z powodu swéj jaskrawości, kontrastów i pozornego nieładu, raził umysł czciciela harmonii i jasności.

Wyjąwszy Wiktora Hugo, którego nie zrozumiał, Goethe nawet w Rozmowach z Eckermannem ukazuje się jako nieomylny sędzia.

Czemu zawdzięczał tę moc sądzenia potężniejszą w nim jeszcze od siły twórczéj? Silnéj woli. Do równowagi natury swojej dodał zbawienny obyczaj niepowodowania się imaginacyą, Wyobrażnia jego pozostawała zawsze pod opieką rozsądku: podobnie jak piękność małoletnia, wolną była tylko do pewnego stopnia. Naj. większą sztuką jest umieć się ograniczyć", powiedział Eckermanowi. Rzec można, iż całe życie teoryą tę praktykował. Ztąd może pewna niższość Goethego poety wobec spółczesnych wieszczów, ale ztąd także wyższość Goethego-człowieka, objawiająca się w jego literackich doktrynach i nieomylności jego wyroków. Wiek XIX miał geniuszów więcej natchnionych, więcej ludzkich niż Goethe, ale rozleglejszéj intelligencyi nie posiadał.

Serdeczny przyjaciel Balzaka Euzebiusz de Salles, dorzucił kilka prawd do biografii sławnego romanso-pisarza, skreślonych przez Gozlana, Gautiego, Caro, Poitou, Pontmartin'a i wiele innych piór mniej więcej sławnych, które w powiązaniu swego nazwiska z pamięcią wielkiego nieboszczyka, upatrywały powiększenie własnej chwały. Odpowiadając téj ukrytéj myśli, którą prawie zawsze znaleźć można na dnie pobudki pchającej do rozgrzebywania świeżych mogił wielkich mężów, naturalnie chwalić tylko wypadało.

Salles opowiadając poprostu, jak było, i chwali i gani. Opisuje najprzód czasy, w których Balzak dopiero zaczynał się wsławiać. W roku 1831 pierwszy raz zawieszono jego portret pomiędzy znakomitościami literackiemi. Wydał był wtedy świeżo Fizyologią małżeństwa i zaczęto go poszukiwać po salonach. Odznaczał się już wtedy nad

5

zwyczajną przenikliwością i dowcipem. Pod koniec wieczora, kiedy już wyczerpano rozmowy ogólne, a grono gości ograniczyło się do kilkunastu zażyłych, Balzak zakończał posiedzenie świetną improwizacyą, obfitującą w anegdoty, naszpikowaną paradoksami, pełną dowcipu i zuchwałości: improwizacyą taką znajomi jego nazywali bukietem. Była ona owocem studyów wieczornych.

Balzak już wtedy niezmiernie zajęty książkami i dziennikami, nawet w godzinach pozornie poświęconych zabawie, myślał o pracy i do niej zbierał materyaly. W towarzystwa wchodził nie dla rozrywki, ale dla studyowania ludzi. Osoby znane i uklassyfikowane w świecie wedle rangi, wad, dziwactw lub przymiotów swoich, bystry pisarz obserwował przez cały wieczór; około północy udzielał spostrzeżeń pozostałym w salonie przyjaciołom. Pochodziwszy czas jakiś z rękami w kieszeniach, stawał zwykle na środku sali, albo przed kominem i jako rewolwer o stu lufach, strzelał dowcipem.

W porównaniu z temi monologami niezrównanéj werwy, powiada Salles, wszystkie książki jego są niczém. Nie sadząc się, nie gubiąc w subtelnościach, jak to często zdarza mu się na piśmie, rozwijał wtedy same zalety swego umysłu. Czuł to dobrze sam. Dlatego te improwizacye natchnione wonią salonów, blaskiem strojów nicwieścich, odgłosem muzyki, zapachem kwiatów i szumem wina, zwykł był notować skwapliwie powróciwszy do domu. Te téż tylko karty, zdaniem pana Salles, są prawdziwie genialne, notabene, jeżeli unikły poprawek, które Balzak dokonywał bez końca na rękopiśmie.

Fizyognomia dodawała wyrazistości opowiadaniu. „Balzak otyły jak Stendhal, był od niego wyższy i brzydszy; miał płeć grubą i grube usta Rabelai'go. Murzyńskie wargi zasłaniały zżółkłe i wypsute zęby, które później usiłował zasłonić rzadkim wąsem. Nos tłusty i chropo waty sterczał mu, jak ryj zwierza łakomego na trufle. Koloryt był nieco lepszy od obrysów: jagody miał różowości kanonikalnéj; oko małe, ale niezrównanego blasku: oko Balzaka można porównać do nabitéj armaty, przy której zawsze lont się pali.

„Ubiór jego nie był gustowny. Umiał wybornie opisywać stroje, ale ubierać się nie umiał, chociaż miał pretensye do dawania mody. Można było widzieć na nim surduty najdziwniejszego kroju, najoryginalniejsze kamizelki; nikt ich atoli nie naśladował, a wszyscy się z nich śmiali.

„Nauki Balzak miał bardzo mało. Nie miał na to czasu. Wyszedłszy ze szkół został drukarzem; następnie uczniem u notaryusza. Potém już nieustannie pisał. Kiedyż miał czytać klassyków i chodzić na kursa chemii, fizyki, zoologii i medycyny, któremi dzieła swoje szpikował, w których zdaje się tak biegłym ograniczonym czytelnikom, a tak ograniczonym naucznym".

Ażeby się o tém przekonać, mówi Salles, dość przeczytać z ludźmi specyalnemi naradę doktorów u „Peau de Chagrin", w której Balzak mniemał, iż streścił wszystkie panujące wówczas systemata medyczne; dość zgłębić jego znajomość teologii, fizyki i elektryczności, którą uczynił ostatniém słowem wszech tajemnic.

Z tego, co mówi Salles, pokazuje się, Balzak całą wiedzę swoją czerpał z dzienników. Jestto sposób tani i wygodny, ale nie pożywny: zżute mięso łatwo się połyka, ale nie karmi. Nadto, czerpanie wiedzy wyłącznie z dzienników, zaciera indywidualność. Dzienniki dają opinie gotowe o wszystkiem; ale każdy dziennik jest zamkniętém kołem, w którém wszystko powinno być solidarne: polityczne pojęcia muszą kwadrować z religijnemi, naukowe nawet muszą się do nich naginać. Kto jeden tylko dziennik czyta, uważając go za echo pojęć swoich, ten mimowiednie przestaje myśléć sam i ogranicza się na powtarzaniu zdań cudzych. Kto czyta wszystkie dzienniki, mnogość sprzecznych a logicznych wywodów, doprowadza go koniecznie do sceptycyzmu, albo obojętności zupełnéj.

Szczęściem, Balzak miał tak żywą wyobraźnię, że wpływy dziennikarskie zdołała zniweczyć: na wszystkie fakta i obrazy patrzył zawsze przez pryzmat" swojéj fantazyi. Mówią, że Neron oglądał rzymską Kampanią przez wielki rubin, który przy sobie nosil; dlatego wszystko wydawało mu się czerwone. Wszyscy poeci podobnie

« PoprzedniaDalej »