Obrazy na stronie
PDF
ePub

Jan. Już będę bezprzestannie gadał po francusku to, co umiem, bylebyś W. M. Pan na wypłacenie mego długu na karty zaciągniętego postarał się o pieniądze.

Figlacki. Będzie to wszystko.

Jan. Ale tylko żeby mię Jegomość rózgą nie ocial.

Figlacki. Nie otnie. Jeśli W. M. Pan tak postąpisz, jakem uczył. Pamiętaj W. M. Pan, żebyś zaraz za pierwszem obaczeniem się z Jegomością, zaraz zaczynał śmiało tę oracyą, którąm dał na przywitanie. Niech on co chce gada, niech przerywa, W. M. Pan na to nic nie uważając jak możesz najlepszą żywością mów swoje.

Jan. Co w tem to nie zawiodę.

Figlacki. Ale, ale. Będą dziś u nas goście; między któremi mają się znajdować i damy. Muszę W. M. Pana nauczyć jak się masz z niemi witać i przestawać. I to jest pożytek prywatnej przy dobrym guwernerze edukacyi! w szkolach zaś publicznych nietylko tego nie uczą, ale kiedy postrzegą takową konwersacyą, zaraz każą konwersować z kańczugiem. Słuchajże W. M. Pan: oto tak potrzeba.... ale bieda, że tu damy nie można wprowadzić, żebym mógł pokazać W. M. Panu, jak się z niemi masz witać. Ale mniejsza o to, imaginuj W. M. Pan sobie, że ja jestem dama: idź tedy W. M. Pan ztamtąd do mnie i pokłoń się raźno! (Jan kłania się niezgrabnie) nie tak... (sam się Figlacki kłania). Tak, tak. Mówże W. M. Pan ten komplement, któregom nauczył W. M. Pana.

Jan. Pomyślna to dla mnie awantura, że konwojowany od fortuny znajduję plesir widzenia persony, tak wielkiemi cnotami regalizowany, oraz sposobność do expressyi tych kilku słów. Comment vous portez vous?

Figlacki. Dobrze, tylko trzebaby z lepszą manierą i z wię

kszą...

Jun. Ach Jegomość podobno idzie...

Figlacki. Stawże się W. M. Pan śmiało i zaraz zaczynaj swoje przywitanie.

KSIĘGI HUMORU POLSKIEGO. T. II.

7

[blocks in formation]

Łakomski. (nie widząc Jana i Figlackiego mówi sam do siebie). Muszę go skarać! niech co chce serce ojcowskie mówi! ale się przelęknie dziecko kochane... może zachorować... prawda... Jednakże trzeba napomnieć. Męstwo moje gdzie jesteś? przybądź teraz na pomoc sercu ojcowskiemu.

Figlacki. (do syna mówi po cichu). Słyszysz W. M. Pan? będzie dobrze.

Łakomski. O moje mile dziecię, nie wiesz jak cię kocham! ale ktoby mógł nie kochać ciebie? chybaby kamienne miał kto serce! owa raźność... owa grzeczność. Ach pójdę go szukać. (Postrzegłszy syna mówi:) A tak to synu marnotrawny?

Figlacki. Upraszamy W. M. Pana Dobrodzieja o audyencya! Niech Imé Pan Jan przywita W. M. Pana i pokaże co umie.

Łakomski. Nie chcę, dam ja jemu.

Jun. (kłania się i zaczyna mówić oracyą, nie uważając na to, że mu ojciec przerywa i przeszkadza). Wybiegłszy śpiesznym galopem na Olimpiczne dziardyny trabeata sidera... Łakomski. Nie chcę, nie słucham.

Jan....śliczne choć nieliczne wydawały rezony. Phosphore redde diem.

Łakomski. W karty grać kostero!

Jan. ...alić stanąwszy in horoscopo pulvinarium caper in amphora niekapryzującym odezwał się tonem: sic vos non vobis fertis aratra boves.

Łakomski. (mówi do ludzi:) A on widzę coś nieźle mówi.

Posłucham.

Jan. ...I rozwinąwszy niebotyczne, bo zodyatyczne swoje vellus złotą influencyą świat awantażowal. Et ratio est, bo

tak napisal non longus Longinus: parve nec invideo sine me liher ibis in urbem...

Łakomski. (do ludzi mówi:) Co to za mile dziecię!

Jan. ...ibis in urbem do wozowni serca mego, miłościwy ojcze, skierowawszy kordyalne kółka karocy respektu twego i po olimpicznych wojażowawszy grandecach zasiądziesz krzesłem propensyi mojej regalizowany, a bagaże ojczystych klejnotów złożywszy pod daszkiem synowskiego afektu arma virumque canes. Canes nunquam canescens przez saturnowe wieki in auge meritorum. Czego synowską życząc addikcyą impet mego przywitania tą kotwicą utrzymuję: rumpitur invidiá rumpantur Ilia Codro.

Łakomski. Ach, podporo starości mojej! serce mi się od radości z tych piersi wyrywa, kiedy widzę w tak krótkim czasie, taki twój postępek w naukach. Już się nie gniewam. Daruję. Zdarzyło ci się pobłądzić, ludzka to rzecz jest, a najbardziej młodym przyzwoita. A po francusku słyszę dobrze już umiesz?

Jan. Oui, apres diner Monsieur. Je vous souhait la bonne nuit.

Łakomski. Ach Bóg ci zapłać Mci Panie guwerner za tak piękną edukacyę! Ja nie miałem tego szczęścia i tyle jak syn mój nie umiem.

Figlacki. Albo to tak wiele umie? Ja to powiadam Mci Dobrodzieju, że równego dowcipu Europa nie ma, jako u syna W. M. Pana. Pod poczciwością mówię, że za kwartał jeden i drugi będzie Imé Pan Jan umiał dziewięćdziesiąt dziewięć języków.

Łakomski. (całując syna mówi:) Ach pociecho moja

jedyna.

Jan. Voulez vous dormir? oui Monsieur, sans doute. Bonjour. Je voudrois manger vous menez Monsieur.

Łakomski. Chodźże ze mną Jasiu, niech się z tobą po długiem niewidzeniu nacieszę.

Jan. Notre Pere, qui étes aux Cieux: vôtre nom soit sanctifié, vôtre regne nous advienne...

Łakomski. O jakże gładko mówi po francusku. Cale dobry ma akcent. Jak się zda W. M. Panu Mci Panie guwerner?

Figlacki. Akcent? Rodowity Francuz lepiej mówić nie potrafi, jak Jegomość.

Łakomski. I mnie tak się zda. Będę obligowany W. M. Panu za jego fatygę. Idźmy Jasiu (odchodzą).

[merged small][merged small][merged small][merged small][merged small][merged small][ocr errors]

Pijakiewicz. Dzień dobry Mci Panowie. Oj, oj, oj (stęka).
Rostropski. Cóż to? W. Pan chorujesz?

Pijakiewicz. Głowa mię okrutnie boli.

Rostropski. Jest to pożytek wczorajszej ochoty. Wszakem ostrzegał, żebyś W. M. Pan nie pił.

Pijakiewicz. Nie pil, nie pil! Jak to nie pil, mając gości u siebie? Oj, oj.

Sorbecki. Mnie się zda, że żaden z gości nie może tego wyciągać, co jest z uszczerbkiem zdrowia W. Pana dobrodzieja. Pijakiewicz. Nie jestem grubijaninem, zwykłem zawsze

gości dobrze przyjmować u siebie.

Sorbecki. Alboż na tem zawisło dobre gościa przyjęcie, ażeby się z nim upić? Czyż nie można innych dla niego znaleść rozrywek, któreby go uczciwie bawiły i nie czyniły tych nieszczęśliwych skutków, które pijaństwo przynosi.

Pijakiewicz. Mospanie! Jest dawny staropolski zwyczaj: chcąc dobrze gościa przyjąć, trzeba się z nim upić.

Rostropski. Jest to zwyczaj grubijański i rozumowi przeciwny, który nie czyni nam honoru.

Pijakiewicz. Oj głowa! Oj! oj! mało mi nie pęknie.
Sorbecki. Każ W. Pan sobie dać herbaty.

Pijakiewicz. Herbaty? Ja wody nie pijam. I tak mi źle, a byłoby jeszcze gorzej. Oj źle! oj! Ale kontent jestem z tego, żem tamtych Ich Meiów tak spoil, iż ich bez pamięci zaniesiono do gościnnej izby. Będą i oni stękali, tak jako i ja. Rostropski. I W. M. Panże się z tego cieszysz? wszakci to przyjaciele W. M. Pana.

Pijakiewicz. Prawda: kocham ich, poczciwi ludzie. Rostropski. I jestże to rzecz chwalebna, przyjacielska, do tego przyprowadzić, żeby oni chorowali?

Pijakiewicz. Wszakże i ja równo z nimi piłem i równo dla kompanii choruję. Gdybym ja sobie folgował, to wtenczas nie byłaby polityka... Oj głowa! ledwie żyję.

Rostropski. Lepiej byłoby, gdybyś W. M. Pan i im i sobie folgowal.

Pijakiewicz. Ale bo W. M. Pan, że sam nie pijasz, to i drugim nie radzisz, a u nas bez tego żyć nie można. Chcę naprzykład przyjaźń z kim zabrać, trzeba się upić, chcę sprawę jaką wykierować, trzeba się upić. Inaczej, zginąłby człowiek na tym świecie.

Rostropski. Na to W. M. Panu powszechnie odpowia

« PoprzedniaDalej »