Obrazy na stronie
PDF
ePub

zdrowie Monitora. Ach Mości Dobrodzieju, gdybyś tam był, dopierobyś zobaczył jak w nas duch wstąpil; dyskursa się zaczęły; ci którzy się ledwo znali przed pierwszą koleją, po trzeciej poprzysięgli sobie wieczną przyjaźń, ja na to patrząc, ażem zapłakał z radości. Prawda, że dwóch z naszej kompanii zwadziło się ku wieczorowi i jeden drugiemu pysk wyciął, ale gdyby byli trzeźwi, zapewneby się byli pozabijali. Nazajutrz bolała mnie głowa niezmiernie, ale to podobno winien był temu dzień pochmurny, niech wreszcie tam będzie co chce, a W. M. Pan bądź na nas łaskaw.

[ocr errors]

Pamiętam niedawno i na kazaniu słyszałem, że vinum bonum laetificat cor hominis, ile możności ja staram się, żeby u mnie dobre bywało i tylko bym chciał sobie podweselić, a przypadkiem się chyba upiję. Zważ W. M. P. Dobr. i to jeszcze, iż jak zapamiętam w sąsiedztwie naszem żaden kompromis bez kielicha się nie skończył, znać że wino do zgody dobre. Byłem sekundantem na dwóch pojedynkach i tam wino moje lepiej od ładunków Ichmościów adwersarzów uspokoiło. Proszę zatem W. M. Pana Dobrodzieja pozwól nam się ucieszyć cokolwiek, przecież to i ojcowie nasi dobrze pijali, a poczciwie służyli Ojczyźnie. Jeżeli zaś łaska mego kochanego Dobrodzieja nastąpi, oddawca listu domek mój opowie, w którym otwartem sercem oczekuję bytności jego z wysokiem zostając poważaniem.

Antalewicz 1).

(R. 1766. Nr. XIX.).

Drugi list w tejże materyi.

M. Panie Monitor. Rozumiałem, że tak istotna między pijanym a pijakiem różnica, jaką pokazał w liście swoim do W. M. Pana pisanym Jmé. Pan Antalewicz, mój wielki przy

1) Następują uwagi Monitora.

jaciel, skłoni go do łaskawszych sentymentów na nas za przyczyną pijących, aliści położone na końcu uwagi jakby mnie z nóg ścięły, widząc W. M. Pana jednakowo przeciw wszelkiemu rodzajowi pijaństwa surowego.

Gdy mi równie jest ciężko tak z dobrem winem jak iz W. M. Pana szacownemi rozstać się naukami, przedsięwziąłem jeszcze tentować łaski jego, następującemi uwagami.

Żebyśmy się mogli zaszczycić cnotą wstrzemiężliwości, trzeba nam nieraz nie czasem ale zawsze zachować pomiarkowanie w napoju; żebyśmy też przyszli na obelgę pijanicy, malo jest czasem się upić, bo tak cnoty jako i występki wtenczas w rodzaju swoim doskonałe, kiedy nie trefunkowe, ale zwyczajne.

Od Noego Patryarchy do najpóźniejszej daty świeżego teraźniejszych czasów pijaka, wyliczyłbym W. M. Panu milion łudzi godnych, z których wysokiej sławy aż do wieku naszego zaniesionej bynajmniej nie ukrzywdziła ta (jak ją W. M. Pan zowiesz) przywara. Ale dosyć mi wspomnieć jednego Katona: narratur & prisci Catonis virtus aliquando caluisse mero; quare si quis Catoni ebrietatem obiecerit, facilius efficiet hoc crimen honestum, quam turpem Catonem. A za cóż my ludzie dobrzy, od surowości dawnych filozofów dalecy, mamy się kondemnować, że sobie czasem przyjaciel z przyjacielem podochoci, kiedy to i najgodniejszym osobom uchodziło. Nie przeczę W. M. Panu, że wstrzemiężliwość jest wysoką cnotą, tylko na to pozwolić nie mogę, żeby się bez niej nikt nie mógł zwać poczciwym człowiekiem.

Znamy wielu po pijanemu szczerych, miłosiernych, pobożnych, uniżonych, zgoła niezliczonych cnót pełnych, bo źródło tego wszystkiego nie z wina, ale z ich szczęśliwej natury płynie, będą zaś we wszystkiem przeciwni, jeżeli są z złych sklejeni namiętności, pijaństwo bowiem nie rodzi, ale zrodzone zewnątrz wyrzuca na wierzch defekta; może się zdać przynajmniej na sposób poznawania hypokrytów.

Że Mahomet będąc podległy epilepsyi, wina pić nie mógł dla tego podobno przez zazdrość zakazał go uczniom i naśladowcom swoim, lecz my mamy lepszego prawodawcę który napisał:

Vina bibant homines, animalia caetera fontes.

O zwierza pijanego dla tego trudno, bo wino nie leje się po strugach tak jak woda, będąc ku używaniu dla samego tylko człowieka sporządzone.

Miałem już kończyć, kiedy przyszedłszy do mnie stary pan winiarz, tak utyskiwał: Ah! Mci Panie cóż się to z nami ubogimi szynkarzami dziać będzie:'słyszę wyszła z Warszawy jakaś inhibicya, żeby wina i wszelkich gorących trunków nie pijano tylko pod miarą. Jam się w tem mieście pięknie wymurował, dziatkim przystojnie wychował, z córką dalem blisko na 50.000 zł. wszystko to się zebrało od Ichmciów, którzy pro honore gentis i sami się upijali i poili drugich, teraz przyjdzie mi i wielu ze mną szynkarzom chleba żebrać, jeżeli ten chwalebny narodu zwyczaj ustanie, miasta w ruinę pójdą, gdyż najwięcej na propinacyi stoją. I tam dalej rozwodził swoje żale. Jam na to odpowiedział: nie frasuj się mój panie winiarzu, nie znajdzie się łatwo taki w Polszcze Podwojewodzy, któryby miarę w gardle postanowil.

Proszę W. M. Pana, abyś łaskawie przyjął te moje uwagi, ja zaś za pozyskany fawor obiecuję W. M. Panu, iż co przedtem dzień tylko jeden w tydzień miałem poślubiony trzeźwości, to teraz odmienię votum i tylko się raz w tydzień za zdrowie jego upiję.

Łykaczewski.

(R. 1766. Nr. XXXI).

List do Monitora opisujący podróż z Warszawy do Lublina (o przesądach).

Stanąwszy na miejscu za rzecz słuszną poczytałem opisać W. M. Panu moją podróż z Warszawy do Lublina, po

nieważ w niej takie się znajdują przypadki, które i pióra i uwag W. M. P. potrzebują.

Wiadomo W. M. Panu, żem się z Warszawy w tę drogę pocztą wybrał, abym jak najprędzej mógł stanąć w Lublinie dla przypadającej tam za trzy dni sprawy mojej. J. P. Staruszkiewicz, znajomy W. M. Panu, ofiarował mi się za towarzysza kosztu i drogi, chcący także pospieszyć jak najprędzej na Trybunal tameczny dla swojej sprawy. Zezwoliłem na to chętnie i posłałem po konie pocztarskie; upakowano karetę, postylion zatrąbił, czas nam już siadać było. Wtem J. P. Staruszkiewicz porwie mnie za rękę i rzecze: „ach co my czynimy? wszak to dziś poniedziałek, nieszczęsny dzień do wyjazdu. Będziemy mieli w drodze jakiś zły przypadek, odłóżmy wyjazd do jutra". Możesz się W. M. Pan domyśleć w jakie mię podziwienie i gniew wprawiło to zabobonne zdanie, - sprawa za trzy dni ma przypaść w Lublinie, a ja wyjazd mam odkładać do jutra! Przekładam tedy jemu, że jeżeli się opóźniemy, przegramy sprawy nasze i będziemy mieli większą szkodę, niż z tego przypadku mniemanego. J. P. Staruszkiewicz głuchy na to. Fatalność poniedziałkowa tak mu głowę zaprzątnęła, że i mówić sobie nie dał o wyjeździe. Było pod ten czas tam kilku przyjaciół moich; mówią mu wszyscy, że to są proste zabobony, że oni sami nieraz w poniedziałek wyjeżdżali, a przecież nic się im złego w drodze nie przytrafiało. Ale daremne te wszystkie były namowy, nakoniec z tem się do niego odezwałem: „Mospanie, wiedz W. M. Pan żeśmy już kilkadziesiąt tynfów zapłacili poczcie za konie, stracimy marnie te pieniądze. Jutro znowu tyleż będziemy musieli zapłacić do stacyi“. Poruszyło to dziada bardziej, niż wszystkie inne uwagi, któreśmy mu w tej mierze czynili. Pokazał się nieco łatwiejszym do wyjazdu, zaprowadziliśmy go tedy niemal gwałtem i wsadziliśmy do karety. Co za ucieszny to by widok z taką miną szedł staruszek do karety, z jaką na śmierć pospolicie wychodzą.

Ruszyliśmy tedy z Warszawy. Mój kompan przez długi czas wzdychał, nie chcąc i jednego do mnie słowa przemówić. Nakoniec dobył kalendarza swego i ledwo weń zajrzał zawołał: „Patrz, W. M. Pan, patrz! wyprowadziłeś mię dzisiaj z Warszawy na pewne nieszczęście. Oto i w kalendarzu pisze, że dzień dzisiejszy jest fatalny do wyjazdu. Złość mię znów brać poczęła, że ten dziad zabobonnemi z kalendarza obserwacyami zaczął mi dokuczać. A jako pierwej długo milczał, tak potem mając po sobie świadectwo z kalendarza, ustawicznie mi gryzł głowę. Wytrzymałem jednak jak mogłem ten czyściec aż do noclegu. Tam znowu mój dziaduś zaczyna rokować, iż po takim wyjeździe trzeba się na noclegu obawiać pewnych rozbójników, albo przynajmniej złodziejów. Ja niechcąc dłużej tych przymówek słuchać, zabrałem się co prędzej do spoczynku. Staruszkiewicz zaś, jak mi potem mówiono, całą noc na trwodze i lamentach strawił. Nazajutrz drogę przedsięwziętą czemprędzej kończyć zaczęliśmy. Staruszkiewicz znowu stęka w karecie. Pytam się go, coby się z nim działo. Tak to, odpowie mi w poniedziałek wyjeżdżać, słusznie tego czynić nie chciałem. Teraz z łaski W. M. Pana już jestem chory: może jeszcze i co gorszego mię czeka“. „Ach mój Dobrodzieju, rzeknę mu na to: jak W. M. Pan nie masz chorować? przez cały dzień wczorajszy niepotrzebnie alterowałeś się; potem noc dzisiejszą, nic nie śpiąc, w tejże trwodze i troskliwości przepędziłeś! Jabym umarł gdybym takie strachy i nieszczęścia himeryczne na umyśle stawil". Chciałem mu więcej jeszcze o tem mówić, alić on niespodzianie krzyknie do pocztyliona: stój zmiłuj się! stój! poczekaj! Zadrżałem i rozumiałem, że mu się w głowie przez tę alteracyę pomieszało, on potem do mnie: „czym nie mówił że nas pewne nieszczęście czeka. Tak to w poniedziałek wyjeżdżać!" - Cóż tam, rzekę, nowego? „Oto prawi, zając nam drogę przebiegł. Wszystko nam pokazuje, że my dobrowolnie na-i szej zguby szukamy". Odżyłem to usłyszawszy i rozśmiałem

[ocr errors]
[ocr errors]
« PoprzedniaDalej »