Obrazy na stronie
PDF
ePub

Wojowniki, statysły, ojczyzny obrońce,

Te są, moi współbracia, waszej wieszczby końce. „Orzeł pochodzi z orła: czysty ród sokoli,

"

„I twój syn pan podstolic, boś ty pan podstoli. „Zacność jego, zacności twych przodków nie wstyda,

Ciesz się Polsko! masz teraz swojego Alcyda.

Nagotuj dlań buławę, z której się przed laty „Przez skromność wymawiały jego antenaty.

On zachwianej wolności umocni zasadę,

„Sławny w polu przez męstwo, w pokoju przez radę. „Ustraszy okoliczne mocarstwa i króle,

Ujrzy hardy bisurman nasz sztandar w Stambule.
„A potem, żeby jego sławę wspominali,
Dźwignie słupy żelazne na Dnieprze i Sali".
Taka była Cheryla oda co do joty.
Wspomniany pan podstoli dał mu za nią złoty,
Druk go dziesięć kosztował, dziewięć poszło z dymem.
Odtąd Cheryl brzydzi się podstolim i rymem.
Mnieżby tak ladajakie uwiodły ponęty,

Żeby z pod mego pióra lotr wychodził święty?
Jabym miał być tak lichym, tak nikezemnym płazem,
Bym klękał przed zrobionym od siebie obrazem?
Nie wyda się to na mnie. Styl mój na to twardy.
Mówię prawdę. I przeto mię sądzą, żem hardy.
Prostota jest właściwym moim pismom gustem;
Krętacz mówią polityk; ja go zwę oszustem!
Klemens zawsze z różańcem, nigdy bez szkaplerza,
Ja się przecież w Klemensie domyślam szalbierza.
Myśl moja zgodna z sercem, a serce z językiem
Filuta zwę filutem, Marka fanatykiem.

Ni do wierszy miłosnych mam siła zręczności.
Fireyk prosił mię o wiersz do swojej jejmości:
Kat mi nadał zasłyszeć, że ta jejmość pewna
Była w pewnym sposobie blizka jego krewna.

Chciałem mu jednak służyć: już się wziąłem szczerze;
Rzecz dziwna zbrykało się pióro na papierze.

Tylko co ją porównać miałem z Erycyną
Potknęła mi się ręka, napisałem: z Fryną.
Tyle to dokazują nad nami nałogi:

Ludzie u mnie są ludźmi; u pogan są bogi.

Ale, rzecze kto, po co tak myśleć zuchwale
Prozelitów szczerości pełne są szpitale;
Można puszyć, kiedy jest majątek potemu;
Pokornym być, pokornym trzeba ubogiemu!
Pokora mury lamie, dawne to przysłowie:
Przez ten mur, dobrze wielcy znaczą się panowie.
I Arystyp, filozof, choć tak wielkiej duszy,
Kłaniał się, Dyonizy miał przy nogach uszy.
Kłaniaj się, klaniaj bracie! taki dziś ton świata
Wyszydzono szczerością tchnącego Sokrata,
Za wzgardę potem bogów pojono cykutą;
Gardził on pono ludźmi, za to go otruto.

Niedość to dobrze pisać. Kto ma twarde krzyże,
Kto się kłaniać nie umie, głodny łapę liże.
Nadstawiaj się, pochlebuj, żyj, przekładaj modły:
Byleś dolę poprawił, bądź choć na czas podły.
Jeśli cię nie wspomogą te środki, nie zgubią,
Wielcy, choć się zrażają, jednak podłość lubią.
Aliż w skórasz, aliż się w dobrej skłonisz porze,
Jużeś pan: już w dostatku, już jesteś w honorze,
Już i sam patrzysz z góry. Aryście powoli!
Nie mień się, żebym twojej nie złorzeczył doli;
Szanuj swoich współbraci, miej dla nich wzgląd winny;
Szlachetny ptak nie kala swój kątek rodzinny.
Choć ci łaskawsza niż nam przyświeciła gwiazda,
Z tegoś ty wzleciał, w którem my siedzimy gniazda.
W równych byliśmy losach, w równym oba stanie.
Żebym o nich zapomniał. sam pamiętaj na nie.

Minęły wieki złote, zaszedł czas żelazem;
Dziś zasługa z fortuną rzadko chodzi razem.
Los wszystko dokazuje. Jakiemi zalety

Ten jegomość przesiadł się z kozła do karety?
Czy mu rozum, czy cnota te zjednały względy?
Sekret w tem: w jakieś ważne wchodzi facyendy
Pewny minister, mając rzecz z obcymi dwory,
Bierał go do konsulty, jadąc na Fawory.
Gdzie oba pozdrowiwszy kuflem los Europy,
Na jednej spoczywali łonie Penelopy.

Z takich to często dola ludzka głupstw zawisła!
Widział kto, jak jest drobna w źródle nasza Wisła?
Tego paneczka można porównać z jej nurty:
Mały i on niedawno nosił na szwach burty.
Rok tysiąc siedmsetny siedmdziesiąt piąty.
Płodny w mitry książęce, margrabie i conty.
Pasował go rycerzem, znać też w nim panicza,
Misternie sam się wozi, zręcznie trzaska z bicza.
Za cóż on, nie kto inny, wpadł fortunie w oko?
Krates pisze tak gładko, myśli tak głęboko:
Tyle pism pożytecznych w licznych wydał tomach,
Jakiż ma los? Obiadu szuka w cudzych domach.
Nie ma nic, ani nawet nadziei majątku;
Wart pokojów, a nie ma Krates swego kątku.
To prawda, że nareszcie Stanisław łaskawy.
Ile mu czasu na to własne dają sprawy,
Znając dobrze frasunek krajowych pisarzy,
Wchodzi w ich stan, zachęca, chwali, wspiera, darzy.
Nie można się na jego Muzom żalić czasy;
Jest August: ale jeszcze rzadkie mecenasy.
Niewielu nawet księgi polskie czytać raczy;
Jakże to ma zachęcać, co pogardę znaczy?
Darmo! darmo! nikezemna literatów rola!
Mamże się przeto zrzec jej i chwalić Bartola?

Mamże na wykrętnego stan zmienić patrona,
I z ucznia Apollina być uczniem Iwona?
Przebóg! czy mi się zdaje? puls mój mocniej bije;
Zamyslać o tem trzeba, mieć w głowie manije,
Jażbym miał być patronem? a to znowu na co?
Czy dlatego, że kontusz łzy sieroce płacą?
Że zgnębiona niewinność? zbrodnia ocalona?
Ach! na samo wspomnienie wzdrygam się patrona!
Z natury do litości skłonna moja dusza:

Od moru, głodu, ognia, wojny i ratusza

Niechaj mnie mój Apollo broni i zachowa!

Czas się wybierać w drogę: Warszawo bądź zdrowa!

[ocr errors]

II.

Z KOMEDYI: „FIRCYK W ZALOTACH“ 1).

Scena V.

Aryst (w szlafroku). Gość, gość luby! Mojego witam do

[brodzieja.

Fircyk (ściskając go mocno). A! jak się masz, poczciwy

[wieśniaku?

Aryst (wyrywając się wrzeszczy). Stój dla Boga

[bisz starościcu?

(wydarłszy mu się).

A mój panie, jak widzę, mógłbyś dusić smoki.

co ro boki!

1) Musimy poprzestać na drobnych wyjątkach z komedyj Zabłockiego, bo chociaż w utworach jego dramatycznych jest wiele dowcipu, ale rozrzuconego, nieskoncentrowanego w scenach pojedyńczych.

Fireyk. U nas w Warszawie takie jest przyjaźni hasło.

Aryst. A niech cię licho weźmie; aż mi w karku trzasło.
Fireyk. Tylkobyś się nie pieścił. Cóż tu u was na wsi?

Zdrowsi, bogatsi od nas; lecz my za to żwawsi.

Aryst. A w Warszawie co słychać?

Fireyk. Źle bardzo; pomorek.

Aryst (ulaklszy się odskakuje). Na ludzi?

Fireyk. Jeszcze gorzej.

Aryst. Przebóg!

Fireyk. Na mój worek. Zgrałem się jak ostatni

szeląga przy duszy.

Ci nasi kartownicy gorsi od Kartuszy:
Złapawszy mię onegdaj, nie puścili póty,
Aż z ostatniego grosza zostałem wyzuty.
W sześciu taliach trójka, banku faworyta,
Tak mu była przyjazna, a mnie nieużyta,
Żem na nią przegrał razy dwadzieścia i cztery...

Aryst. To być nie może, chybaś wpadł między szulery.
Fireyk. Tak dalece, że w jednej godzinie, gotowem
Holenderskiem, ważącem złotem obrączkowem,
Przegrałem tysiąc dusiów; a co mi w szkatule
Brakło, musiałem wydać weksel na Trzy Króle,
Na kontrakty do Lwowa. ale będę w Dubnie.

Zje kata, kto mię złapie, a tem bardziej skubnie.
Lecz wreszcie martwi mię to... straciłem tak wiele.

Aryst. Oj trzebaby, trzebaby waści w kuratele...
Czy można, przy tak zacnem młodzieniec imieniu,
Pięknych przymiotach, sercu dobrem, znacznem mieniu,
Czy można się zapuszczać w nałóg tak fatalny,
Nałóg tem żałośniejszy, że nienaturalny?

Małoż człowiek wrodzonych ma w sobie zdrożności?
Zmysły z duchem walczące, z enotą namiętności,
Ból, tęsknotę, zgryzoty, niepokój, choroby,
By jeszcze nowych szukać przez obce sposoby?

-

« PoprzedniaDalej »