Obrazy na stronie
PDF
ePub

Lecz co mnie także z nowin nie pomału cieszy.
Że się dobry porządek do Warszawy śpieszy;
Bo chłopca, co bił żydów przed czterema dniami,
Z powagi urzędowej obito rózgami.

[ocr errors]

Rzekł podstoli: To widzę nowiny pisane. „Ale ja mam gazety świeżo drukowane,

"

„Tysiąc rzeczy ciekawych. W ostatnią niedzielę.
„Na wielkiem nabożeństwie było ludzi wiele,
I żeby przyzwoitą wspaniałość zachował,

Msza pontificaliter biskup celebrował,

„Ksiądz N. N. miał kazanie, wielki kaznodzieja, „Mówią, że swą wymową nawrócił złodzieja, „I odtąd poznajemy tę prawdę dość jasną: „Nikomu nic nie wezmą, kto ma kieszeń ciasną. „Dnia ósmego Septembra wielki jest w Piotrkowie, „Bito z armat, i liczne dopełniano zdrowie, „Był obiad, podwieczorek, wieczerza, bal walny, „Pan starosta odprawił wjazd swój tryumfalny. „Za rzecz zaś osobliwszą piszą z tego miasta, „Umarł człowiek, który miał lat już półtorasta. To nowiny, lecz jakie uwagi są przytém, „Jak żartuje sposobem autor wyśmienitym, „Jak rozsądnie przyczyny każdych nowin szuka, Z gazet jego wiadomość razem i nauka.

To jest, co z doświadczenia wiem, a niezawodnie „Można się na nich czytać nauczyć wygodnie“. Chwalić zatem zaczęto gazety pospołu.

Tymczasem pan marszałek prosił ich do stołu,
Cała się zatem zgraja do stołu przeniesła,
Musiał siedzieć na stołku kto nie dopadł krzesła:
Lecz pani cześnikowa obiadu nie jadła,
Že od niej wyżej pani skarbnikowa siadła.
Ci, którzy głodni byli, zajadali smacznie,
I wielmożny podstoli uważał to bacznie,

Že ani mięsa, ani dość zostalo sosu,
Aby się mógł na wieczór spodziewać bigosu.
Powtórzone kieliszki jednak i butelki

Z podstolskiej duszy smutek wypędziły wszelki,
I żeby wesołości oddalić przeszkodę,
Na wieczór obiecaną odłożyli zgodę.

FRANCISZEK ZABŁOCKI

(ur. 17541821).

I.

ODDALENIE SIĘ Z WARSZAWY LITERATA.

Satyra.

Aryst, ów sławny autor, ów pisarz do wzoru,
Nienudny gotowalniom, chwalony u dworu,
Ale że się majątek na tem jego kończy:
Nie mieć futra na zimę, na lato opończy,
A z tą sławą, pod której upada ciężarem,
Często swój obiad kończył wodą i sucharem,
Sprzykrzywszy sobie wreszcie te smutne koleje,
Pracy, potrzeb istotnych, a płonnej nadzieje,
Zadłużony po uszy, z wszystkiego wyzuty,
Nieszczęściem, nieumyślnie wpadł między bankruty.
W takim razie co począć?... Gdyby był bogaty,
Miałby za sobą prawo, miałby magistraty,
Miałby za sobą panów... Ale że gołota,

Na czole nie miał miedzi, a w kieszeni złota,
Mógł się pewno spodziewać ostrej sądu grozy:
Poczciwy, lecz ubogi, poszedłby do kozy.

Zniósł Aryst biede: nie mógł znieść hańby i plamy.
Nim więc po niego pozwy przybito do bramy,
Nim go płatny od strony patron czarnym wpisem
Przed sądem i rozprawą zrobił infamisem,

W towarzystwie kostura, ubóstwa i sławy
Musiał chudy literat nocą wyjść z Warszawy.
Baczniejszy niż Dyogen nie chlubił się marnie:
Ów w dzień z światłem, ten nie miał i w nocy latarnie.
Za szczęściem idzie przyjaźń: Aryst bez intraty
Nie miał się z kim żegnać, nie było Achaty,
Ale była Warszawa. Znał dobrze tę panię
I takie też zostawił dla niej pożegnanie:

Kiedy to, co od wieków bywało zaletą,
Dziś znaczy wzgardę, skoro kogo zwą poetą;
Lubobym mógł, odpornej używając broni,
Tak nimi gardzić, jak też nami gardzą oni;
Ale wiem, chrześcijańskie są to sentymenta,
Wiem z Pisma, że zły duch gadał przez bydlęta.
Pójdę raczej do lasu szukać jakiej nory,
Skryć się przed burgrabiami i instygatory.
Nie hartowna w stoickiej szkole moja cnota.
Nauczyłem się myśleć: nie chcę skrobać błota.

Niechaj tu żyje Damon; urósł on z pośpiechem;
Znałem go. Był lokajem, dziś chodzi z felcechem;
Mial figurę, wpadł w oko, za czasem wszedł w modę;
Zaczął rosnąć przez stare, a dorósł przez młode.
Za to też nie ma cery, blady nakształt chusty,
Mnie podobien. Ale ja z biedy, on z rozpusty.

Niechaj tu żyje Chryzal; człek to znakomity,
Wchodził w traktat o sprzedaż rzeczypospolitej.
Przedał swoich współbraci; zresztą dobrze żyje,
Paraduje, gra, szumi, oszukuje, pije.

Byłem raz w jego domu; serce mi usycha:
Podano z kościelnego wino pić kielicha.
Zadziwił mię ten widok. Choć niedawno goly,

Nie słyszałem, żeby nasz Chryzal kradł kościoły.

Wtem mi się nawinęła cyfra w spodzie ryta,
Sekularyzowany był to Jezuita.

Niechaj tu żyją tacy, bo im się tu wiedzie,
Ale ja co w Warszawie w mojej pocznę biedzie?
Raz na zawsze poczciwą przedsięwziąłem drogę
I choćbym złym być umiał nie chcę, ani mogę.
Podłość nigdy nie będzie wadą mojej duszy;
Na co mam być pokornym, że pan fircyk puszy?
Niech on sobie szaleje. niech szumi, niech traci,
Wezmę, jeśli mi co da, lecz mnie nie zapłaci.

Kto umie, może mieć zysk ze wszystkiego w świecie. Kto uwierzy? zarobić można i poecie.

Pleban żyje z kolendy, mnicha żywi kwesta,

Jurystę kompromisy, pozwy, manifesta,

Lekarze z chorych, piękność z siebie, żyd z tandety:
Mają także obrywki swoje i poety.

Od czegóż urodziny, zaręczyny, gody,
Dytyramby, sonety, madrygaly, ody?
Od czego wieszcza sztuka? Pani podstolina
Pierwszy owoc miłości porodziła syna;
Wieść ta zaraz w najdalsze przeszła okolice,
Zjeżdżają się odwiedzać krewni położnicę,

Biorą dziecko na ręce. W niem ledwo znać człeka;
Ci patrzą, jakie czoło, nos, oko, powieka,

Patrzą potem na ojca: powoli, powoli

Staje na tem: że ten syn istny pan podstoli;
Nasz ojciec od radości nie omdlał bez mała:

Syn z lędźwi moich! Matka lepiej to wiedziała.
Ale to bagatela, natury to dzieło,

To dziecko miało ojca, bo się urodziło.
Podobne? niepodobne? kto o to dba wiele?
Chyba matki. Poetów wieszczy insze cele.
Badać duszę, skłonności, cnoty, charaktery,
Wywróżać złąd na przyszłość wielkie bohatery,

« PoprzedniaDalej »