Obrazy na stronie
PDF
ePub

Oto profit: nudności, i guzy, i plastry.

-

Dobrze mówisz, podłej to zabawa halastry:
Brzydzi się niem człek prawy, jako rzeczą sprosną;
Z niego zwady, obmowy nieprzystojne rosną;
Pamięć się przez nie traci, rozumu użycie,
Zdrowie się nadweręża i utraca życie.

Patrz na człeka, którego ujęła moc trunku.
Człowiekiem jest z pozoru, lecz w zwierząt gatunku
Godzien się mieścić, kiedy rozsądek zaleje,

I w kontr naturze postać bydlęcą przywdzieje.
Jeźli niebios zdarzenie wino ludziom dało,
Na to, aby użyciem swojem orzeźwiało,
Użycie darów bożych powinno być w mierze.
Zawstydza pijanicę nierozumne zwierze;
Potępiają bydlęta niewstrzymałość naszą:
Trunkiem, według potrzeby, gdy pragnienie gaszą,
Nie biorą nad potrzebę. Człek, co niemi gardzi,
Gorszy od nich gdy działa, podlejszy tem bardziej.
Mniejsza guzy i plastry, to zapłata zbrodni.
Większej kary, obelgi, takowi są godni,

Co w dzikiem zaślepieniu występni i zdrożni,
Rozum, który człowieka od bydlęcia różni,
Śmią, za lada przyczyną, przytępiać lub tracić,
Jakiż zysk taką szkodę potrafi zapłacić?
Jaka korzyść tak wielką utratę nagrodzi?
Zła to radość, mój bracie! po której żal chodzi.
Ci, co się na takowe nie udają zbytki,
Patrz, jakie swej trzeźwości odnoszą pożytki:
Zdrowie czerstwe, myśl u nich wesoła i wolna,
Moc i raźność niezwykła i do pracy zdolna,
Majętność w dobrym stanie, gospodarstwo rządne,
Dostatek na wydatki potrzebne, rozsądne.
Te są wstrzemięźliwości zaszczyty, pobudki
Te są Bądź zdrów. Gdzie idziesz?

[ocr errors]
[ocr errors]
[ocr errors]

Napiję się wódki,

Żona modna.

A ponieważ dostałeś, coś tak drogo cenil,
Winszuję, panie Pietrze, żeś się już ożenił.

Bóg zapłać. Cóż to znaczy? ozięble dziękujesz, Alboż to szczęścia twego jeszcze nie pojmujesz? Czylić się już sprzykrzyły małżeńskie ogniwa?

Nie ze wszystkiem: luboć to zazwyczaj tak bywa, Pierwsze czasy cukrowe. Toś pewnie w goryczy? - Jeszczeć. Bracie trzymaj więc, coś dostał w zdobyczy, Trzymaj skromnie, cierpliwie: a milcz tak, jak drudzy, Coto swoich małżonek uniżeni słudzy,

Z tytułu ichmościowie, dla oka dobrani,

[ocr errors]

Tem gorzej.

A jejmość tylko w domu rządczyni i pani.
Pewnie może i twoja? Ma talenta śliczne,
Wziąłem po niej w posagu cztery wsie dziedziczne.
Piękna, grzeczna, rozumna. Tem lepiej.
Wszystko to na złe wyszło, i zgubi mnie sporzej.
Piękność, talent, wielkie są zaszczyty niewieście;
Cóż po tem, kiedy była wychowana w mieście.

Alboż to miasto psuje? A któż wątpić może! Bodaj, to żonka ze wsi! A z miasta? Broń Boże!

[ocr errors]

Źlem tuszył, skorom moją pierwszy raz obaczył;

Ale, żem to, com postrzegł, na dobre tłumaczył,
Wdawszy się już, a nie chcąc dla damy ohydy......
Wiejski Tyrsys wzdychałem do mojej Fillidy.
Dziwne były jej gesta i misterne wdzięki:

A nim przyszło do ślubu i dania mi ręki,
Szliśmy drogą romansów; a czym się uśmiechał,
Czym się skarżył, czy milczał, czy mówił, czy wzdychał;
Widziałem, żem niedobrze udawał aktora.

Modna Fillis gardziła sercem domatora.

I ja byłbym nią wzgardził; ale punkt honoru.
A czego mi najbardziej żal, ponęta zbioru;

Owe wioski, co z memi graniczą, dziedziczne,
Te mnie zwiodły, wprawiły w te okowy śliczne.

Przyszło do intercyzy. Punkt pierwszy, że w mieście
Jejmość przy doskonalej francuskiej niewieście.
Co lepiej, bo Francuzka, potrafi ratować,
Będzie mieszkać, ilekroć trafi się chorować.
Punkt drugi: chociaż zdrowa czas na wsi przesiedzi,
Co zima jednak miasto stołeczne odwiedzi.
Punkt trzeci: będzie miała swój ekwipaż własny.
Punkt czwarty: dom się najmie wygodny, nie ciasny.
To jest: apartamenta paradne dla gości,

Jeden z tyłu dla męża, z przodu dla jejmości.

Punkt piąty: a broń Boże! Zląkłem się.

A czego?

Trafia się, rzekli krewni, że z zdania spólnego,

Albo się węzeł przerwie, albo się rozłączy.

--

Jaki węzeł? Małżeński. Rzekłem: ten śmierć kończy. Rozśmieli się z wieśniackiej przytomni prostoty.

I tak płacąc wolnością niewczesne zaloty,

Po zwyczajnych obrządkach, rzecz poprzedzających,
Jestem wpisany w bractwo braci żałujących.

Wyjeżdżamy do domu. Jejmość w złych humorach.
Czem pojedziem? - Karetą. A nie na resorach?
Dalejż ja po resory. Szczęściem kasztelanic,

Co karetę angielską sprowadził z zagranic,
Zgrał się co do szelaga. Kupiłem. Czas siadać.
Jejmość słaba. Więc podróż musimy odkładać.
Zdrowsza jejmość, zajeżdża angielska karéta,
Siada jejmość, a przy niej suczka faworyta;
Kładą skrzynki, skrzyneczki, woreczki i paczki,
Te od wódek pachnących, tamte od tabaczki,
Niosą pudło kornetów, jakiś kosz na fanty,
W jednej klatce kanarek, co śpiewa kuranty,
W drugiej sroka, dla ptaków jedzenie w garnuszku,
Dalej kotka z kocięty, i mysz na łańcuszku.

Chcę siadać, nie masz miejsca; żeby nie zwlec drogi,
Wziąłem klatkę pod pachę, a suczkę na nogi.
Wyjeżdżamy szczęśliwie, jejmość siedzi smutna.
Ja milczę, sroka tylko wrzeszczy rezolutna.

Przerwała jejmość myśli:

[ocr errors]

Masz waćpan kucharza? - Mam moje serce. A pfe; koncept z kalendarza: Moje serce! proszę się tych prostactw oduczyć. Zamilklem, trudno mówić, a dopieroż mruczyć.

Więc milczę. Jejmość znowu o kucharza pyta:

Mam mościa dobrodziejko. Masz wacpan stangryta? Wszak nas wiezie. To furman. Trzeba od parady Mieć inszego. Kucharza dla jakiej sąsiady

[ocr errors]

Możesz wacpan ustąpić.

Dobry. Zkąd?

To musi być zapewne nieoszacowany.
Musi dobrze przypiekać recuszki, łazanki,
Do gustu pani wojskiej, panny podstolanki.
Ustap go wacpan, przyjmą pana Matyasza,
Może go i ksiądz pleban użyć do kiermasza.
A pasztetnik? - Umiałci i pasztety robić.

Wierz mi wacpan, jeżeli mamy się sposobić
Do uczciwego życia, weźże ludzi zgodnych,
Kucharzy cudzoziemców, pasztetników modnych;
Trzeba i cukiernika. Serwis zwierciadlany,

Masz wacpan i figurki piękne z porcelany?

[ocr errors]

Nie mam.

Poddaný.

Jak to być może? ale już rozumiem,

I lubo jeszcze trybu wiejskiego nie umiem,

Domyślam się. Na wety zastawiają pułki,

Tam w pięknych piramidach krajanki, gomółki,
Tatarskie ziele w cukrze, imbier chiński w miodzie:
Zaś ku większej pociesze razem i wygodzie,
W ladunkach bibułowych kmin kandyzowany,
A na wierzchu toruński piernik pozłacany.
Szkoda mówić, to pięknie, wybornie i grzecznie,
Ale wybacz mi wacpan, że się stawię sprzecznie:

KSIĘGI HUMORU POLSKIEGO. T. 11.

15

Jam niegodna tych parad, takiej wspaniałości.
Zmilczałem, wolno było żartować jejmości.
Wjeżdżamy już we wrota, spojrzała z karety:

[ocr errors]

A pfe mospanie! parkan, czemu nie sztachety? Wysiadła, a z nią suczka, i kotka i myszka; Odepchnęła starego szafarza Franciszka.

-

Łzy mu w oczach stanęły, jam westchnął. W drzwi wchodzi. To nasz ksiądz pleban.

Klaniam.

Zmarszczył się do

[brodziej.

Gdzie sala? Tu jadamy. Kto widział tak jadać!

Mała izba, czterdziestu nie może tu siadać.

Aż się wzdrygnął Franciszek, skoro to wyrzekła,
A klucznica natychmiast ze strachu uciekła.

Jam został. Idziem dalej; tu pokój sypialny.

-

A pokój do bawienia? Tam gdzie i jadalny.
To być nigdy nie może.... gabinet?

Ten będzie dla wacpani, a tu będziem spali.

-

Dalej,

Spali? proszę, mospanie, do swoich pokojów.
Ja muszę mieć osobne od spania, od strojów,
Od książek, od muzyki, od zabaw prywatnych,
Dla panien pokojowych, dla służebnic płatnych.
A ogród? - Są kwatery z bukszpanu, ligustru.
Wyrzucić; nie potrzeba przydatniego lustru.
To niemczyzna. Niech będą z cyprysów gaiki,
Mruczące po kamykach gdzieniegdzie strumyki,
Tu kiosk, a tu meczecik, holenderskie wanny,
Tu domek pustelnika, tam kościół Dyanny;
Wszystko jak od niechcenia, jakby od igraszki,
Belwederek maleńki, klateczki na ptaszki.
A tu słowik miłośnie szczebioce do ucha,
Synogarlica jęczy, a gołąbek grucha;
A ja sobie rozmyślam pomiędzy cyprysy,
Nad nieszczęściem Pameli albo Heloisy...

« PoprzedniaDalej »