Obrazy na stronie
PDF
ePub

Leopold. W. M. Pan bardziej świec, niż zdrowia mego żałujesz. Służywszy więcej jak lat dwadzieścia W. M. Panu, doczekałem się nakoniec pięknej wygody.

Starski. Ja to sam znam, że masz słuszną uskarżania się przyczyną. Twoje zdrowie jest mi miłe i potrzebne, ale przyłem i świec szkoda.

Leopold. Kiedy tak długo będzie, to ja nie wytrzymam.
Starski. Ale cóż on u kata tak późno w noc robi!

Leopold. Robi le grand monde.

Starski. Co? co?

Leopold. Le grand monde.

Starski. Cóż to u kata jest ta gra modna?
Leopold. Nie gra modna, ale grand monde.
Starski. Ale cóż to jest przecie?

Leopold. Le grande monde, jest to świat wielki.
Starski. Ale cóż to jest przecie?

Leopold. Le grande monde, jest to świat wielki.

Starski. Więc jak mówisz, on robi świat wielki?

Leopold. Tak jest.

Starski. Albo mu ten świat mały? Powiedz mi co to za robota?

Leopold. Jest to robota, której się pan Robert w Paryżu nauczył. Ja sam nie mogłem tego długo pojąć, na koniec pytałem się Monsieur de Martinière...

Starski. De Martinière? Któż to taki?

Leopold. Lokaj pana Roberta.

Starski. Lokaj? wszak on Marcin.

Leopold. Ach nie mów W. M. Pan: Marcin.

Starski. Czemu nie mam mówić?

Leopold. Bo się on o to strasznie gniewa. Mnie, żem go po dawnemu nazwał Marcinem, złajał jak psa starego i na pistolety wyzwał.

Starski. Jakże? albo on nie Marcin? wszak wiesz, że jest

mój poddany, wziąłem go z wioski mojej do usług synów i z Robertem wysłałem go potem do cudzych krajów.

Leopold. Wszystko to prawda, że on jest Marcin, że poddany W. M. Pana, ale się w Paryżu nobilitował i został Imcią Panem Monsiurem de Martinière.

Starski. Co za bieda! Ja nie wiem co ten Paryż ma w sobie, że tak ludzi naszych odmienia! Cóż czynić? trzeba cierpliwości! ale wrócimy się do syna, chciałbym poznać tę robotę, którą się mój syn bawi.

Leopold. Imé Pan Monsiur de Martinière, który był przedtem Marcinem, mówił mi, iż to słowo grand monde, które ustawicznie ma w uściech Imé Pan Graff de Starsenfeld, ma znaczyć...

Starski. Jaki to Graff de Starsenfeld?

Leopold. Albo go W. M. Pan nie znasz?
Starski. Pierwszy raz o nim słyszę.

Leopold. A przecież to jest syn W. M. Pana.

Starski. Syn mój Graff de Starsenfeld?

Leopold. Nie inaczej. Jest to Imé Pan Robert.

Starski. Jak to? nie nazywa się on Starski?

Leopold. Fe! uchowaj Panie! on mówi, że Starski jest to słowo grube, nie polityczne, przełoż go cierpieć nie może, i dla tego odmienił je na Starsenfeld.

Starski. To Starsenfeld ma być coś polityczniejszego niż Starski? co za płochość! co za głupstwo! cóż robić? Ale miałeś mnie nauczyć, co to jest ten grande monde......

Leopold. Imé Pan de Martinière mówił mi, że podług ich, le grande monde nazywają się ludzie osobliwszego extraktu, ludzie wielcy, umiejący żyć uczciwie i politycznie. Tego życia jest wiele regul, ale kat się ich upamięta. Między innemi i ta jest, że podług le grand monde, nie wolno pierwej wieczerzać, aż po północy, a spać nie godzi się przed trzecią

z rana...

Starski. Bodajby kat wziął tę modę, która wywraca

czasu porządek od natury rozłożony. Ale czemże się przecie on bawi w nocy..

Leopold. Chodzi po izbie, gwiżdże, śpiewa, fektuje ręką sam z sobą, nogi co raz inaczej stawia, w zwierciedle się przegląda, co raz się inaczej uśmiecha. Wczora wieczór sen go ukrutnie morzył; radziłem mu aby się układł, a on mi na to: albo to masz mię za prostaka, żebym tak wcześnie miał iść do łóżka? I nie poszedł póty, aż przyszła godzina trzecia od le grand monde jemu przepisana.

jestem.

Starski. Nie wiem, co się z nim dzieje. Nieszczęśliwy

Leopold. Wczora dowiedziawszy się, że W. M. Pan o dziesiątej spać poszedłeś, tak się gniewał, jak gdyby go największa jaka zelżywość potkała. „Ach Leopoldzie, rzecze do mnie. Broń Panie, żeby się o tem w Paryżu dowiedziano, że mój ojciec tak wcześnie spać idzie! Panie broń, Panie broń!".

Starski. Bodajby go... albo to występek jaki? ma być to co złego, żem poszedł spać wtenczas, kiedy się mi chciało?

Leopold. Słuchaj W. M. Pan dalej. „Gdyby rzecze, wiedziano to w Paryżu, powiedzianoby, że ja jestem synem jakiego podłego grubiana. Co za hańba! co za hańba!"

Starski. Grubiana? albo to grubiaństwo, pójść spać o dziesiątej? Jaki mi polityk! Ale powiedz mu, że lubo tak wcześnie wczora układłem się, przecież dla jego postępków całą noc i oka zmrużyć nie mogłem.

Leopold. Albo co?

Starski. Czy znasz Matackiego?

Leopold. Matackiego? owego to kupca młodego, co gada po francusku do każdego i z grymasami...

Starski. Tak jest.

Leopold. Co to z żydami ustawicznie szachruje, a młodych naszych kawalerów oszukiwa.

Starski. Tego samego.

Leopold. Jakże nie znam. Jest to człowiek, który i za grosz nie ma poczciwości.

Starski. Ten tedy przychodzi do mnie wczoraj i mówi, że synowi memu Robertowi wielką przysługę uczynił, dostarczając mu pieniędzy i różnych towarów, co wszystko wynosi na 300 czerw. zł. i na tę sumę dał mu kartę. Co rozumiesz, jak mię ta nowinka przeraziła?

Leopold. Piękna nowina! ale będzie i więcej takich. Nie oddawaj mu W. M. Pan tych pieniędzy, aż się dowiesz, na co są wydane. Ten człowiek niejednego z panów młodych tak pięknie ogolił, że nie mogą dotąd nieboracy przyjść do siebie.

Starski. Posłuchaj dalej. Po nim przychodzi do mnie Robert. Łzy mi się rzuciły. „Synu mój, rzekę do niego, czemu i swoją młodość hańbisz i moją starość zasmucasz? wiesz, że nasz dom jest podupadły, przecież dałem ci co mogłem pieniędzy. Ty nie kontent z tego, jeszcze długi zaciągasz. Jeżeli chcesz mnie przed czasem w grób wprawić, to przynajmniej takiego szukaj sposobu, któryby tobie samemu mniej szkodził. Gubisz przez to i siebie samego"...

Leopold. Prawdziwie ta mowa i mnie łzy wyciska. Ale cóż na to Imé Pan Robert?

Starski. Robert na to: tout cavalierment, mon Père, tout cavalierment. „Jam rzecze nie chciał, żebyś W. M. Pan wiedział o tem długu, ale ponieważ ten kupiec nie umiał trzymać języka za zębami, wiedz W. M. Pan, że te pieniądze są dobrze łożone. Oto i regestrzyk rzeczy za nie kupionych. Z niego można poznać, żem ich nie przemarnował". To rzekłszy ukłonił się i poszedł. Jam całą noc te rejestra przewracał, ale bodajbym tak nie znał choroby, jak nie znam żadnej rzeczy z tych, które on pokupował.

Leopold. Pokaż mi W. M. Pan. Ja poznam, bom je

widział.

Starski. Czytajże.

Leopold (czyta). Za Tonko czerw. zł. 6.

Starski. Co to za Tonko u kata? całą noc nad nim astrologowałem.

Leopold. I W. M. Panże tego nie znasz?

Starski. Ale zkąd mam znać do stu katów?

Leopold. To nic innego nie jest, jako tabaka.

Starski. Tabaka zaś? Za tabakę 6 czerw. zł.? chyba, że on caly sklep zakupił?

Leopold. Przepraszam, nie było jej więcej, jak tylko dwa funty. W. M. Pan rozumiesz, że ta tabaka jest z naszego świata? jako żywo. Jest to tabaka wielkiego świata, du grand monde. J. Pan Robert winszuje sobie, że tak tanio jej dostal. On mówi, że ma wielkie szczęście do kupienia i że go żaden nie oszuka.

Starski. Co za bieda! za tabakę tyle! czytaj dalej...
Leopold. Parfait amour czerw. zł. 5.

Starski. Cóż to za towar? To musi być coś o miłości. Leopold. To jest, za pozwoleniem W. M. Pana, mówiąc po staropolsku, gorzałka zaprawna, a po teraźniejszemu likier.

Starski. Za gorzałkę 5 czerw. zł.? musiał on beczkę kupić? Leopold. Nie ma jej więcej, jak kilka butelek, ale co smaczna to smaczna, dawał mi J. P. Robert kosztować.

Starski. Taka to moja bieda! ale cóż tam dalej.

Leopold (czyta) Un petit miroir czerw. zł. 30. Upewniam W. M. Pana, że ten petit miroir cale jest piękny.

Starski. Ale mówże mi po polsku, co to jest?

Leopold. Boję się, bo już mię za to połajal serdecznie J. Pan Robert. żem go po polsku nazwał. Jest to male, ale cale piękne zwierciadełko. Ja go widząc rzekłem: „o jakie to ładne zwierciadełko!" a Jmé Pan Robert, jak fuknie na mnie: „i stary rzecze i głupi jesteś! albobym ja kupowal, gdyby to było zwierciadełko? Zwierciadełka dostaniesz za kilka złotych, a to jest petit miroir".

[ocr errors]
« PoprzedniaDalej »