Obrazy na stronie
PDF
ePub

Ty mu drzwi ukazujesz i niezwykłe progi
Przez poszycie: że się mknie nieborak ubogi

Po ścianach i po murzech, w czasie nie przestrzega,
Gdy go chuć do cudzego zebrania podżega.

Radby jako on Janus miał i w tyle oczy

Kiedy na znaczną korzyść cichuczeńko kroczy:
Żeby przed się i za się patrzał na wsze strony.
Żeby on pierwej postrzegł, niż był postrzeżony.
Życzy sobie Gygesa onego pierścienia

Żeby sam nie widomy, wszystkich widział z cienia.
Dybie pawim sposobem, na palcach się wiesza,
Traci ślad i stopy swe tak i owak miesza.
Radby był Polipusem, który jako w larwy.
Odmienia się w przygodzie w rozmaite barwy,
Gdzie się jedno obróci ostrożniuchno wszędzie:
Jaką chce taką sobie postawę uprzędzie.
Jeśli w jakim popłochu podle skały pływa,
Wnetże farby jak skala kamienej nabywa;
Podle ziółka zielony, a czarny przy błocie,
Biały przy białej ziemi, gdy bywa w kłopocie.
Takby się rad przewierzgnął w rzeczy te i owe
Zmyślny złodziej i dziecie Merkuryuszowe.
Radby między ścianami uczynił się ścianą,
Żeby się wymiśkował oną swą odmianą.
Rusza krzywym rozumem, kłama, bredzi, mata,
Sprawy swe uwikłane balamuctwem lata:
Jako Sepia z siebie wypuszcza czernidło,
Kiedy na nią zastawią wielowęzłe sidło,
Zakrywa się w męcinach i w wodzie farbownej
A w swoim własnym brudzie w potrzebie gwałtownej.
Tak się złodziej w swe kłamstwo jak w czernidło kryje,
Jak Sepia w swój inkaust i w czarne pomyje.
Trzęś się, tyś wziął nieboże: gdy mu mówią oczy,
Wnet się dziwnym obłokiem, dziwną mgłą otoczy.

Pierwsza sztuka: zaprzeć się pod przysięgą Bożą;
Kiedy mu z prędka w głowie koncepty potrwożą
Wierci się, rzeczą mieni, twarz jako u kura
Indyjskiego podgarłek, już sina, już bura.
Affekty się mięszają, bojaźń i sromota,

Ach gdyby gdzie do chrósta, rusza go ochota.

Od wstydu twarz czerwona; potym bywa blada,
Gdy krew w takiej przygodzie od strachu się zsiada.
Powieści niezgodliwe, słowa zająkawe,.

Ręce drżą jak osika i nogi ciekawe,

Oczy prędko biegają, a serce zajęcze:
Wymówki bardzo słabe, jak sieci pajęcze;

Radby wyszedł przez fortel, przez krzywoprzysięstwo
Abo by też mogło być i przez czarnoksięstwo.

Następnie przechodząc różne rodzaje złodziejów i złodziejstwa, czego się na sądach miejskich lubelskich napatrzył i nasłuchał, mówi o tych co krzywo granice prowadzą, miedze odrywają, kopią narożniki, stawami cudze zatapiają łąki, wgradzają się w cudze; o świętokradzcach, świętokupcach, o tych co kupują urzędy, skarb łupią, poddanych odzierają; o Tatarach, których pędzikostami i nocnymi rozbójnikami nazywa; o tych co odzierają własny kraj i przedają ojczyznę, o oszustach pokrywających się płaszczykiem nabożeństwa.

Ciekawy jest następujący opis burmistrza w małem miasteczku i skradzionego konia, co się na wygonie pasał:

Ale w takowych mieściech, gdzie lichota wieczna,
Tam twoja ambicya jest niepożyteczna.

A zwłaszcza gdzie podwoda, gdzie burmistrz furmanem,
Już będzie kłopotarzem, nieborakiem panem.
Zawsze kwili, sąsiady ustawnie wydziera,
Chude szkapy nosate z obory wywiera.
Czasem sobie z przystojną powagą zasiędzie
Na ratuszu, na sprawach, na swoim urzędzie:

A przed nim cudzoziemcy stoją Lubeczanie
Włosi, Prusowie, Niemcy i Noremberczanie:
Gdy się strony o wielkie summy rozpierają
Sędziowie się z powagą swą rozpościerają.
Burmistrz dekret feruje, strony się uciszą:
Bo im idzie o wielką; drudzy w akta piszą.
A wtym wnidzie podwodnik: „Burmistrzu daj koni
Na podwodę!" Lękną się cudzoziemcy oni;
Patrzą co się to dzieje: a Pan się porywa;
Czasem nieborak burmistrz i szwanki obrywa,
Wstydzi się obcych ludzi, jakoby go z stołu
Zrzucił, albo z kobierca z Radzkimi pospołu.
Cóż mawa bracie czynić, już dalej nie wiewa:
Podobno tu przyjdzie iść od sądów do chlewa.
Szukać koni po stajniach, odbieżawszy onych
Gdańszczanów i Wrocławianów bardzo potrwożonych.
Na drugie burmistrzowstwa włożono szarwarki:
Miasto Rządów i sądów pilnują grabarki;
Kiedy ondzie na wiosnę poczną się rwać stawy,
Już tu panie Burmistrzu połóż insze sprawy:
Już tu bracie z barłogiem i gnojem najpierwej
Mykaj, niźli się zejdzie pospólstwo, do przerwy;
Jeśli po czasie przyjdziesz (niestety na świecie)
Odniesiesz od starosty korbaczem po grzbiecie.
Czasem poczczą Burmistrza, iż pług jego przodkiem
Wyjeżdża na pańszczyznę, a radzieckie środkiem.
Prostacy na ostatku; Burmistrz naprzód śpiewa,
Onę piosnkę oracką pospólstwo opiewa,
A Panu miło słuchać onego nieszporu.

I tak się wlecze codzień k' samemu wieczoru.

[blocks in formation]

Nie wymówisz się: szkapa była niepoczesna,
Nosata, niepoczwórna, ani też poszesna

Chuda, gardzielowata, kły sobie przyjadła.
Nie znać na którą pasie, na nogi upadła.
Przetom lekce rozumiał o wzgardzonym koniu.
Co go pasą dziewanną i piaskiem na błoniu;
Co koło Bożej męki, na pustym przyłogu,
Blisko domu bem kiwa, a ledwo nie w progu;
Bielunem i piołunem leczył się za gumnem,
Podróżnikiem, kobylim szczawiem i psim rumnem.
Pojąłem nieboraka w polu, nie w oborze,
Na lace popyskanej, na świnim ugorze.

Ledwo mię marcha zaniósł na ten sławny jarmark:
I na ten niespodziany około mnie szarwark:
Przetoż nie foldruj na mnie, proszę panie bracie,
Nie nazbytem cię przywiózł ku znacznej utracie“.

Oto znów opis leniwego pieczeniarza i zalotnisia:

Bowiem człowiek leniwy leży, siedzi, stoi,

Ni się ludzi nie wstydzi, ni się Boga boi.

Zimie przy piecu drzymie, a lecie na słoniu
Przeciąga się, poziewa, iszcze wszy na błoniu.
Wstawszy przechadzki stroi, bawi się wieściami,
Niepożytecznemi się para powieściami.

Jemu być na weselu, jemu na pogrzebie,
Jemu pierwej niż komu, sieść na cudzym chlebie.
On idzie za trębaczem, on idzie za dudą,
On się dziwować idzie leda za obłudą.
On 'wie gdzie komedya, na czyim obiedzie,
Gdzie trąbią niedźwiednicy, tańcują niedźwiedzie;
On wie kto w miasto wjechał, jako wiele koni
W jakiej barwie, co za strój, co mają za broni;
Jako zową, gdzie jadą, gdzie mają gospodę.
Jako pan urodziwy, jako strzyże brodę;
On napierwej na wieże, on lezie na mury,
Patrząc na nowe rzeczy, w dachu czyni dziury.

Onze lotrom przyświeca, on kosterom świadczy To kartę kradnie, jaką kto ma maść, on baczy; On idzie na wesele, chocia go nie proszą,

A jakoby na psie raz choć go też przepłoszą.
Częsty gość a niewdzięczny, nawiedza sąsiady,
Nie dba na uraganie, zastawa obiady.

A gdy niema diety, wlezie gdzie do brogu,
Leży trzy dni, trzy nocy, jakoby w połogu.
Więc w onym próżnowaniu zachce się rozkoszy;
Wstawszy idzie do karczmy, jeśli co ma groszy.
Tam każe piwo nosić, z zadzbania wygląda.
A na przyszłe się czasy namniej nie oszcząda.
Często się przypatrując w karcięta się wprawi:
O szczudłki, o orzechy: potem grosze stawi.
Jeśli raz wygra, mniema, by zawsze wygrawać,
Imie się za wygrane hultajstwa napawać;
Wodzi za sobą lotry, wszetecznice, franty:
Pierwej pieniądze trawi, potem też i fanty.
Więc przyjdzie za tym hańba, nędza, niedostatek,
Odstąpienie przyjaciół i wszytek niestatek,
Przyjdzie wszywe ubóstwo, ubóstwo leniwe,
Przyjdzie ubóstwo łżywe, ubóstwo ruchliwe.
Mizerya nieczysta, wiotchy niedostatek,
Na podsieniu gospoda, w gnoju naostatek.
Z barłogu wstanie: tam już myśli nieochotne,
Włoży w zanadra ręce, ręce nierobotne.
Tu się już do kradzieży otwierają wrota,
Gdyż zebrać u kościoła młodemu sromota.

[merged small][merged small][ocr errors]

Tegoć uczy Parasit pyszny i ubogi:

Chocia doma niemasz gdzie postawić i nogi. Niemasz czem z kąta myszy wywabić, i wszytka Majętność, nie ma gdzieby rozsiodłać podjezdka.

« PoprzedniaDalej »