Obrazy na stronie
PDF
ePub

Cieśle wszyscy, co ich będzie, niechaj ciesą tramy,
A mularze fundamenta i sklepiste domy,
Młynarze niech pobijają, malarze malują,

Tymczasem wszyscy kowale niech gwoździe gotują; Stolarze zaś stoły, ławy, a bednarze beczki,

Bo tu będą i szynkarki, nadobne dzieweczki. Będą i obżercy, co więc radzi dolewają,

Muzykowie, co ich będzie, wszyscy niechaj grają. Szewcy, kuśnierze, garbarze będą robić sobie,

Jeden drugiego niech w zadek leda sierpem skrobie. Krawców a szwacek musimy posadzać do klatki,

Bo ci nadobnie śpiewają gdy zszywają płatki. Bogaczów z wielkiemi brzuchy musim do obory,

Ledwieby ich czterech zawarł do jednej komory. Puszkarzów po basztach sadzać, niechaj robią prochy, Czarownice do piwnice, bo to towar płochy. Baby niech gorzałkę robią z pięć tysięcy kadzi,

Trzeba ich dla gospodarzów, ba i dla czeladzi, Wina nam tu nie potrzeba, ni miodu, ni piwa,

Kwas kuśnierski w gorące dni dobrze pić we żniwa, A serwatki nakwasiwszy i kapustnej juchy,

Upoimy i dyabła mać, i wszystkie złe duchy. Wapna w pomyje namieszać, piołunu, gorczyce,

A tym będziem częstować wszytkie pijanice. Dla żarłoków delikatów dobrego obiadu,

Wężów, jaszczurek nasmażyć i innego gadu. Co dla lepszych przełożonych, smoku do podlewy, Ubogim owsiane trzyny i jęczmienne plewy. Którzy się też radzi myją, jest łaźnia po temu,

A każę ich gracą drapać dyabłowi któremu.

Mam też swego cyrulika, który krwie upuści,

Ba i bańki kto rad stawia, zwłaszcza ludzie tłuści.

Ma i kleszcze rozpalone co wyjmuje zęby,

Abo kijcem da w paszczękę, aż wypadną z gęby.

KSIĘGI HUMORU POLSKIEGO. T. 1.

7

Mam też dla ludzi opasłych mosiądzowe łoże,

Szrubami go na niem przypiąć, gdy kto spać nie może, Węgla dobrze podsypywać podeń ognistego,

A spodkiem poddymywać, wziąwszy miechu kowalskiego; Może leżeć nie wstawając całe dwie niedzieli,

Tak, mniemam, że będzie kontent z piekielnej pościeli. Mamy też tu i dla zwadźców żelazne osęki,

Miecze i żelaza ostre na ich wielkie męki.

Heretycy zaś osobno będą mieć mieszkanie,

Bo to naszy kochankowie, trzeba mieć wzgląd na nie; Wprzód im nosy pourzynać i wyłupić oczy,

Bo w tych Nawyższy nie władnie i niema ich w mocy, Wolę naszą wypełniają, a swawolnie żyją,

Dobrzeby im ich języki w tył wywłóczyć szyją. Pisma im kazać pożywać wespół z pomyjami.

Wszystkie księgi nimi zkarmić, które robią sami; Trzeba przy nich ustawicznie mieć rzeźnicze jatki, Żaby, jaszczurki, niedźwiadki i inne dostatki. Przetoż was dziś upominam Mościwe Panięta.

Miejcie na te męki ludzkie dobre instrumenta:
Mięcze, noże i ośniki, i ostre rzezaki,

Rożny, rosty, grace, widły, szerokie tasaki.
Jednych rzezać, drugich skrobać, a z drugich drzeć pasy.
Srogie męki im zadawać, a na wieczne czasy.

Iżeby nigdy nie mieli namniej odpoczynku,

Gdyż się nam sami oddali w wiecznym upominku. Trzeba siarki, smoły, prochu, soli, szkła tartego,

Pieców dobrze upalonych, łuczywa smolnego. Zdrapawszy ich ośnikami, nacierać ich rany,

Potym ich kłaść do kąpieli, do żelaznej wanny, Tamże i trunki im zadawać smrodem zaraźliwe,

A bestyje kłaść w paszczęki i jaszczurki żywe. Potym w smrodliwych kominach wieszać na dół głową.

Tu będzie krzyk usłyszymy niejedną pieśń nową...

PEREGRINACYA MACKOWA.

Z Chodawki Kurpetowego syna, a Nawłokowego brata i którą opisał Korpera co d... łata wołową golenią, na kobylim Pargaminie ').

Ja Maciek, barzo cesto sobie ozwazaiąc y ozmyślaiąc o dziwarnych zecach, które mi powiadał Stasek Porzygalow, iako dziwarnych zecy się napatsył w dalekich stronach będąc, bo wie go subienica kędy tez nie bywał: a zwłasca w Węgrzech około Dukle, po same Jaśliska: w Podolu około Kańcugi: na Wołyniu pod samym Próchnikiem: w Mazosu okoo Opatowca: w Niemcech, okoo Bieca: na Sląsku, aze po samy Grybow. O tym tedy ia tez ozmyślaiąc sobie umysliłem tez y ia udać się do cudzych krain, do cego mi tez y sierce potęzney siły dodawało. I tak casu iednego iuz dobze sie na to namyśliwsy i nagotowawsy, klusięta y cielęta, którem pasal cas niemały, by ie psi poiedli, na polu zostawiwsy, psysedłem do domu, wziąłem sobie nanuskow kostur wielki, prawie doświadcony, ze mu go trzey chłopi nie mogli w karcmie złamać: tamzem wziął y pienięstwa do zabitości, cały wierdunk, y kukiołkę, co mi była mać upiekła, y dwie gomolce w kalatkę na strawę: a nic nie powiadaiąc nankowi, tylkom sie maciezy tego zwiezył, która płakała iakoby ią Walanty tzasł i dała mi iesce parę gomołek, y owsiaka pół chlebice na droge y tak pozegnawszy mać, y samech się psezegnal kzyzem świętym, y puściłem się w drogę nieznaiomą. Idąc tedy tak bardzo chutko, usedech tego dnia mao nie o putory

1) Z broszury: Peregrinacya Dziadowska, zwłaszcza owych Jarmaczników trzebigłowów: w który sposób zwykli bywać na miejscach świętych" i t. d. Roku Pańskiego 1614. Język naśladuje gwarę ludową, treść zaś przypomina późniejsze opowiadania facecjonistów, jak książe Panie-kochanku. Pisownię oryginału zachowaliśmy.

mile, jazem sie zmordował, iuzem tez nie mógł daley uść, bo noc zachodziła, ledwie byo do wiecora zseść godzin: a też tam daley nie byo gdzie nocować dla wielkiey puscey, którey było z mile, albo iesce mniey: tak zem trafil do dobrego cłowieka na noc iakiegoś Kostogryza: tozemci sie tam miał, dayze go Walantemu, toć mię cęstował: Dal mi iakieysi chlipawki rozmaitościami przyprawioney, był w niey Chrzan, Rzezucha, Piołyn, Pokrzywy, Scaw, awo prawie dostatkiem kozenia wselakiego: Potym tygiel iaieśnice, y misę maślanki z pęcakiem, tom wćiornastko poiadł. Potym dał mi pić dyngusu pełen przetak, ledwiem go na pięć razów wypił: eytom ci sie był obzgał niepomału, zem miał brzuch iak nawietsy wantuch, a głowech miał jak pudło. Potym mi posłał grochowianki na piecu, y odział mie starym kozuchem usnąłem iakby mie zarzezał, bom był sobie podiad y podpil. Obudze się, ano mie pluskwy kąsaią, y wsy z onego kozucha obiadły mi boki, ledwiem zyw został. To pierwsy nocleg.

Nazaiutrz wstawsy, chcę iśdź w drogę, ano mi głowa sumna, w koło chodzi, nogi mi drżą, a opusyo mie było coś, izem miał bzuch iak desckę, y musiałem iesce godzinę psespać, iazem się dobze wysumau. Potymech wstał trzeźwo, y podziękowałem temu gospodazykowi ucliwemu za nocleg.

Wysedsy z noclegu, trafili mi się styzey towazyse, ieden głuchy, drugi ślepy, trzeci nagi, czwarty chromy, tedym był barzo rad towarzystwu, bo byli chłopi męzni y urodziwi, wzwyż na połtora łokcia, a wsez na dwa łokcia. A idąc z nimi przez one pusczą ozmawialiśmy z sobą o wielkich zecach. A w tym rzekł do mnie głuchy: (bo mie starsem miedzy sobą uczynili) Panie coś tu seleści po tey chrześlinie nie daleko nas, a słychałem ze tu na tey puscy są zboycy. Potym rzekł ślepy: Panie moy, y mnie sie cośi mignęło przed oczyma; alić nagi pocznie mówić: a niestociesz, by nas ieno nie odarto. W tym chromy krzyknął: Uciekaimy, y tak por

wawszy sie wszyscy, uciekli ode mnie, a ia sam na poły umarły został od wielkiego strachu.

Potym psysedsy ku sobie z onego psestrachu, obezrę się wkoło, alić obacę dwóch zbóyców, takie iakoby Zaiące, ale ze w karaconach z oscepami, a oni sie ku mnie skradaią, -ia też niewiele myśląc, widząc na sie takowe niebezpieczeń stwo, zatknąwszy nogi za pas, udałem sie w pław pses wysoką górę którą ledwiem psepłynął, bo fala była poceła powstawać która mię nie pomału utlukla po borowych syskach: więc iakom na drugą stronę psepłynął wytchnąwszy sobie y nie iako strach on opuściwszy, pożre y obacę psed sobą miasto Głodów, wielkie i murowne, do którego psysedłem na noc. Psysedsy do brony 1), obacę straz psybraną, iedennoście śledzi wymacanych z rohatynami, a pan Starosta nad nimi siedział na faierce, w kozusysku starym, a zawoy miał na głowie z płótna zgrzebnego, a w letniku paceśnym, młodziusieńki, nie miał nic na gębie, choć iuż miał lat do ośmdziesiąt, któremu ia pokłon uczyniwszy posedłech w miasto. Nocleg drugi.

Trafiłem do dobrego cłowieka a na koniec rogu, co go zwano Pan Dowtor, cłowiek ucony i dostatecny w medycynie, barzo psewazny cłowiek: bo widzę z cyny iadał zelazną łyską, a ze skła piiał: tamzem u niego nocował, bom byl uziąbł uciekaiąc, az kosula była na mnie mokra. Powiedziałem panu Dowtorowi tę swoię psygodę, co się ze mną działo, który mię barzo załował, iaze głową kiwał y uczynił o mnie pilne staranie, miał niemale pudełko maści owey, co nią ptaki łowią na rogalu: i miał tez kęs Wielkonocny rarości w skorupce, tym mię nasmarował, w rynstoku: Potym nawiercial Chrzanu w donicy, Rzodkwie. Cebule, y rozpuścił to maślanką, y dał mi wypić, y tak mi się byo odzygnęo, aze w bzuchu mao zostao. Potym mi kazał wleść pod funda

') Bramy.

« PoprzedniaDalej »