Obrazy na stronie
PDF
ePub

moralizacya ogarnęła umysły po odwrocie Dwernickiego i pobiciu Kołyski pod Daszowem. W Krasnopolu, dwaj Oskierkowie dziedzice i Kazimierz Żółkiewski byli z nami na śniadaniu. Dziedzice chowali się na lepsze czasy, Kazimierz tłumaczył się czyrakiem na bolesnéj części. Ze śniadania pospieszyli do obozu i zaraz wzięliśmy się do koni i oręża, bo Rożycki otrzymał wiadomość iż dwa bataliony piechoty, jeden z tyłu, drugi od Mołoczek z przodu idą na nas. Wzmocniony trochę Rożycki, chciał nam otworzyć drogę, a za sobą, jeśli się uda, rzucić postrach jaki taki i zwichnąć, to uporne ściganie. Droga do Mołoczek szła między rowami, nad któremi drzewa były sadzone. Tą drogą poszedł drugi szwadron; obok zaś potem szwadron pierwszy, oba plutonami z przyczyny iż wązkie przejście nie pozwalało całego szwadronu rozwinąć. Na sto kroków, rotowy ogień piechoty powitał nas; ale Dunin pędem wiódł swoje plutony, i w jednéj chwili, pierwszy pluton z Sewerynem Pilchowskim i wszystkiemi oficerami pierwszego szwadronu już był w środku piechoty. Z boku nadbiegł szwadron drugi, do którego przyłączyliśmy się oficerowie przyszłego trzeciego szwadronu, aby być w pierwszej bitwie czynnymi. Przesadziliśmy nas kilku rów, ale dla nas już nic nie było do czynienia, nad smutną powinność dokonania rzezi. Widzieliśmy walczących jak lwy pierwszy pluton i oficerów pierwszego szwadronu. Pamiętam jak dziś twarz zimną i spokojną Dunina, jako wyćwiczonego oficera, który w wielkich bywał bitwach, a obecną, uważał jakby małą igraszkę. Nie rzucał się sam naprzód między walącą się kolumnę piechoty i już prawie zbitą; ale żołnierzom pojedyńczym i zebranym w kupkę, wskazywał, gdzie i jak mają dokonywać dzieła. Pamiętam

na bryczce powiodłem ten zastęp. Siostry moje: Aleksandra i Klotylda i krewna Dorota Ilińska, dwie panny Bębnowskie bawiące przy siostrach moich, córki majora niegdyś wojsk rzeczypospolitej, wyprowadziły mnie do bramy. Łzy im cisnęły się z oczu, widziałem to wyraźnie. Ale płakać Polce nie wolno nad tym co idzie Polskę bronić. Więc łzy były połknięte, i tylko wypieczone rumieńce świeciły na twarzach, a ręce konwulsyjnie cisnęły mię do serca. Ja męztwo duszy zbierałem; bo przecież nie wstyd mi wyznać, że mimo powinności, ściśnięte miałem serce żegnając ojca i wszystkich, którzy dla mnie drodzy byli. Na wyjeździe ze wsi, zaszedł mi drogę pop ruski. Bóg wie co było w myśli jego; ale ledwie zeszli z wozów a on każdego żegnał krzyżem świętym, i nademną w powietrzu znak odkupienia położył. Przejechałem las Michałówki, drugiej wsi naszéj, Karpowce, Bejzymówkę i Babuszki. O jedenastéj w nocy stanąłem w Tytiunikach. Ludzi zostawiłem pod opieką Piotra, lokaja ojca mego, a sam na koniu pogalopowałem na dziedziniec domu wujostwa moich Trypolskich. Wybiegli do mnie zaraz', brat mój i krewny młody Antoni Trypolski, o rok młodszy ode mnie. Dowiedziałem się, że wujostwo moi poszli na spoczynek, i że my mieliśmy zabrać Stanisława Falińskiego, mieszkającego w téj saméj wsi, i jechać daléj gdzie nas poprowadzą. Za wejściem naszem do Stanisława Falińskiego, dwie jego córki, żona i matka staruszka, zaczęły żegnać ojca, męża i syna głośnym płaczem; i jemn biedakowi łzy obficie spływały. To było naturalne; ale mię zadziwiło, iż on pozwala w chwili tak uroczystej na te żale nie męzkie. Zbliżyłem się do brata jego młodszego, jednak już męża lat trzydziestu z górą.

Mały, krępy i czarno zarosły, wyglądał na jakiegoś odstawnego huzara albo ułana. Ta mina wojskowa dała mi wysokie wyobrażenie o jego talentach rycerskich, a ciekawy zawodu, do którego wstąpić miałem, wypytywałem go badawczo, jak to się zacznie nasze powstanie Czy uderzymy na jakie miasto, albo na jaki obóz nieprzyjacielski? „Niechno się pierwéj dobrze wzmocnimy, odpowiedział mi zimno pan Rafał Faliński, i ciągnął dalej z powagą znawcy: ,,Nie wiem jak to będzie, ale jeśli dowódzca zna się na rzeczy, to zapewne zaczniemy od palenia wszystkich wsi i miasteczek na jakie wpadniemy po drodze." A to na co? zapytałem strwożony. ,,Na to, odpowiedział mi pan Rafał, że chcąc pomnożyć się w liczbę, trzeba naprzód ludzi pozbawić schronienia. Nie mając gdzie się przytulić, radzi nie radzi, muszą się łączyć z nami.“

[ocr errors]

Nie zdały mi się zbawiennemi takie miary, ale jednak uderzyły mój umysł zuchwałym pomysłem; rozumiałem, żem napotkał jeden z tych geniuszów wojskowych co w małym człowieku wyrabiają się i dojrzewają na wielkich wodzów i zdobywców, i już wystawiałem sobie w myśli płonące wsie i miasta i ogromne siły naszego powstania. Od domu Stanisława Falińskiego jużeśmy wsiedli na konie, a wozy moje szły za nami i połączyły się z kilku wozami Falińskiego i Antoniego Trypolskiego.

na bryczce powiodłem ten zastęp. Siostry moje: Aleksandra i Klotylda i krewna Dorota Ilińska, dwie panny Bębnowskie bawiące przy siostrach moich, córki majora niegdyś wojsk rzeczypospolitej, wyprowadziły mnie do bramy. Łzy im cisnęły się z oczu, widziałem to wyraźnie. Ale płakać Polce nie wolno nad tym co idzie Polskę bronić. Więc łzy były połknięte, i tylko wypieczone rumieńce świeciły na twarzach, a ręce konwulsyjnie cisnęły mię do serca. Ja męztwo duszy zbierałem; bo przecież nie wstyd mi wyznać, że mimo powinności, ściśnięte miałem serce żegnając ojca i wszystkich, którzy dla mnie drodzy byli. Na wyjeździe ze wsi, zaszedł mi drogę pop ruski. Bóg wie co było w myśli jego; ale ledwie zeszli z wozów a on każdego żegnał krzyżem świętym, i nademną w powie trzu znak odkupienia położył. Przejechałem las M chałówki, drugiej wsi naszéj, Karpowce, Bejzymów i Babuszki. O jedenastéj w nocy stanąłem w Ty nikach. Ludzi zostawiłem pod opieką Piotra, lo ojca mego, a sam na koniu pogalopowałem na dziniec domu wujostwa moich Trypolskich. Wy do mnie zaraz, brat mój i k Trypolski, o rok młodszy ode

[graphic]
[ocr errors]
[graphic][subsumed][subsumed][subsumed][subsumed]
« PoprzedniaDalej »