Obrazy na stronie
PDF
ePub

....

dopiero . ...." i na tem zakończył lekcyą a te słowa: ,,cóż dopiero" brzmiały długo w uszach młodzieży, i niejeden z tem brzmieniem przyszedł na pola Grochowa. Jakaż więc szkoła tyle na ducha młodzieży wpłynęła? A pod względem zarzutu, że specyalnych nie tworzyła ludzi, to powiem: że czy to między inżynierami, czy między ludźmi poświęcającemi się innemu fachowi, przodkował zawsze uczeń krzemieniecki. Wielostronne wiadomości jakie tam odebrał, rozwinęły jego umysł, i w specyalnych pracach, pozwoliły mu lepiéj ją objąć; wynalazkami nawet i pomysłami genialnemi przodkował przed tymi, którzy specyalnéj tylko poświęcili się nauce. Nie raz patrzałem na to będąc w uniwersytecie wileńskim, jak uczniowie krzemienieccy celowali, czy to na wydziałach matematycznym i medycznym, czy to innych. Nie raz przekonałem się o tem za granicą, gdzie Polacy z Krzemieńca nigdy doścignąć się nie dali inżynierom francuzkim.

Dla biednych uczniów, ileż w Krzemieńcu dobroczynnych zakładów dawało możność, nie tylko kończenia nauk, ale zapewnienia sobie losu na dalsze życie! Istniał tam fundusz rządowy na 50 jeometrów, którzy dwa tylko lata po skończeniu nauk wysługiwali się rządowi. Na stu uczniów fundusz obywatelski zapewniał na utrzymanie każdego po sto rubli rocznie. Osobny dom był przeznaczony na ich pomieszczenie i osobny od władzy szkolnej przełożony, czuwał nad naukami i moralnością tych biednych uczniów, którzy do umieszczenia swego potrzebowali tylko wolnego miejsca i podpisu trzech obywateli, poręczających nie dostatni stan rodziców. Trzecim funduszem i najznakomitszym, był fundusz doktora Lerneta na czterech uczniów, gdzie po ubyciu jednego lub dwóch kon

Michał Budzyński. Tom I.

2

kurs ich dopełniał. Każdy z takich uczniów zapisany na ten fundusz, miał rocznie 150 dukatów, czyli 450 rubli srebrem na lat pięć kursów krzemienieckich, na trzy lata uniwersytetu i dwa lata podróży za granicę. Ponieważ zaś 150 duk. było za wielką sumą rocznie na ucznia, i zwyczjnie 40 albo 50 duk. wystarczało; z pozostałej więc sumy tworzył się kapitał, i ten oddawany był uczniowi, który ukończył nauki i podróż, na pierwszy zasób do dalszego zycia. Zwyczajnie 1000 duk., a nawet bywało, że i 1500 duk. odbierali wychodzący z tego zakładu uczniowie. Warunki jednak zapisu wymagały:

1) Aby rodzice ucznia dowiedli, że nie mają wię-
céj majątku nad wartość sto korcy żyta;
2) aby uczeń złożył dowody, że jest urodzony
w gubernii wołyńskiej, gdzie doktor Lernet
z powołania swego zebrał ten fundusz.

Ponieważ do konkursu tak pięknego zapisu, stawało wielu współubiegających się, wymagano więc: Naprzód, aby uczeń zdał egzamin na kurs pierwszy liceum;

i powtóre, aby po zdaniu tego egzaminu, sąd profesorów stanowił o celujących.

Pomiędzy takiemi dopiero, prezydujący kto z familii najbliższy potomek Tadeusza Czackiego, w towarzystwie biskupa łuckiego i marszałka powiatu krzemienieckiego miał prawo wybrać jednego; a jeśli wolnych miejsc było więcej, pozostali ciągnięci byli na losy. Innym uczniom dawano sto złotych na koszta powrotu do domu. Ale czyż tego potrzebowali? Fundusz storublowy, albo jeometrów, był dla nich otwarty; a choćby i tam miejsca były zajęte, uczniowie Krzemieńca,

wzięliby na swój koszt utrzymanie takiego kolegi, i pewnieby go w nędzy nie zostawili.

Emulacya w Krzemieńcu, była do najwyższego stopnia posunięta między młodzieżą. Uczniowie celujący, a zwłaszcza ci, którzy ozdobieni byli medalem na błękitnéj wstędze, z napisem premium diligentia, a nawet ci, co jako najbliżsi tych ostatnich, otrzymali accessit, z poszanowaniem spotykani byli przez swoich kolegów. Bylito jakoby oficerowie, których żołnierze salutować powinni. Przeciwnie, uczeń źle uczący się, był przedmiotem szyderstwa, i jakby odtrącony parja, nie mógł na spacerach i publicznych zgromadzeniach znaleźć sobie kolegę, chyba między podobnymi sobie. Za mego pobytu, na kursie pierwszym w jeometryi, jeden był tylko uczeń, który otrzymał zdanie postępu mały; a z historyi powszecbnéj nie było żadnego. Jakże szkoła taka nie miała tworzyć ludzi wybranych? Jak tacy uczniowie nie mieli jaśnieć na scenie życia, gdy ich los postawi czy to wśród swoich współobywateli, czy każe gdzieś daleko wyższe zająć stanowisko?

Wszystkie wyżej opisane fundusze, rząd rosyjski po roku 1831, wziął do siebie; co więcej, dobrowolne ofiary obywateli, którzy obowiązali się przez zapis, corocznie, dopokąd w Krzemieńcu trwać będzie gimnazyum (późniejsze Liceum) pewne kwoty opłacać, nie wymieniając wcale aby to miał być procent od jakiego bądź kapitału, po zamknięciu liceum, kazano uważać za czwarty procent, a kapitał w stosunku czwartego procentu wyrachowany, zmuszono złożyć do kasy uniwersytetu kijowskiego, pod karą licytacyi majątku. Zniknął ów fundusz storublowy, i nie ma w Kijowie, dokąd niby wszystkie fundusze przeniesiono; co więcéj, o zgrozo! nie ma nikogo ktoby korzystał z pięk

*

knego funduszu Lerneta. A więc własność prywatna skradziona; wola testamentu nie uszanowana! Takiego przykładu, w dziejach nawet cezarów rzymskich trudnoby dopatrzyć.

Po powrocie z długiej pielgrzymki do kraju, nie miałem odwagi odwiedzić Krzemieniec; nie utuliłbym łez moich, nie uciszyłbym serca, gdybym pojrzał na te mury pojezuickie, gdzie w kościele rozlegał się głos wymownego księdza Prokopa kaznodziei, a po licznych salach głosy profesorów moich; na te mury, gdzie dziś w naszym niegdyś kościele, brzmią głosy obce nie mojej wiary, a po salach, uczą księży ruskich jak potem obdzierać po parafiach biednych włościan naszych.

Cztery lata byłem w Krzemieńcu, pod dozorem trzech lat pana Antoniego Andrzejowskiego, profesora botaniki, a rok jeden pod opieką Józefa Korzeniowskiego, profesora literatury polskiej Rok tylko jeden byłem w Wilnie. O Boże! za mojem przybyciem Quando mutatus ab illo! Wywiezieni byli na Sybir, lub w głęboką Rosyą ci, którzy ożywiali młodzież uniwersytecką: Zan, Czeczot, Adam Mickiewicz. Pelikan i Nowosilcow, byli królikami wolnej rzeczypospolitej wileńskiej, a uczniowie, po największej części próżnowali i grali w karty. Wyjechałem na dwa miesiące do domu w lipcu. Zabawiłem dłużej z przyczyny ślubu krewnéj mojéj, Józefy Trypolskiej, która poślubiła wiarę Piotrowi Wyrzykowskiemu i niebawem przyszedł dzień 29 listopada 1830 roku —a w siedm dni późniéj i do nas wiadomość, że młodzież wygnała wojska rosyjskie i w. ks. Konstantego z Warszawy, i że tam orzeł polski i pogoń błyszczą na murach miasta, że naród cały do krwawéj gotuje się walki.

II.

Przygotowanie ku powstaniu.

Dzieje tego krwawego czasu dziesięciu miesięcy, znajdą ci, co po mnie żyć będą w licznych opisane księgach. Ja ograniczę się w zakresie działań i kraju, gdzie sam uczestniczyłem w tym dramacie żałobnie odegranym, a skończonym boleśnie.

Gubernator żytomirski mówił marszałkowi gubernialnemu, Gracyanowi Leńkiewiczowi o szkaradnym postępku młodzieży i wojska polskiego, o śmierci kilku jenerałów zabitych na ulicach Warszawy za wierność monarsze, o ucieczce Rożnieckiego, który za w. księcia stał na czele policyi i Lubowidzkiego, jego pomocnika. Któż opisać zdoła wrzenie piersi naszych? Kto rozkosz budzących się nadziei niepodległego bytu ojczyzny? Dam więc pokój deklamacyom, a przejdę do prostego opowiadania faktów w szczupłym moim zakresie wypadłych, które i mnie porwały w ten wir niezwyciężony.

Dziś, zimną krwią rozbierając czyn ów dokonany, zapewne przyjdzie na myśl rozsądną: jakto można było byt jakikolwiek utworzonego królestwa polskiego, z wojskiem własnem i sejmem, lubo pod obcym władzcą, stawiać na jednę kartę dla bardzo niepewnej zmiany, w obec groźnej potęgi rosyjskiej, a nawet pruskiej i austryackiej? Owe królestwo kongresowe, było to jądro, z którego przyszłość wyrodziłaby bujne drzewo, a jego owocem przy sprzyjających okolicznościach, byłby byt niepodległy narodu. Prawda! Ale przebaczcie niecierpliwości młodzieńczéj; przebaczcie mężom,

« PoprzedniaDalej »