Dziwisz się, mówisz, pałasz, wzdychasz i łzy ronisz, Uciekasz sam od siebie, i sam siebie gonisz; Lecz nie mogąc doścignąć mary obłędliwey, Umierasz od miłości; i on nie był żywy. Już leżą lotne strzały i łuk złoto-rogi, Przed którym nie raz wionął ieleń wiatro-nogi. Leżą osierociałe (ciesz się płoche źwierze!) Po swym panu plecione z iedwabiu obierze: Leży saydak (cieszcie się skrzydlate pieścidła!) Nie masz, ktoby wam zdradne stawiał w krzakach sidla Już ten, co na was godził ponętą i grotem, Uszedł sam do Elizow nieścignionym lotem. Inne tam chwyta ptaki, inne stawi siatki, Dla czarney na ofiarę smutnych cieniow matki: Błagaiąc mściwe bogi, by pod samym niebem Nie leżał, nieuczczony zwyczaynym pogrzebem. Takowe Dafnis pieśni przygrywał na flecie, Sypiąc na móy grobowiec z płaczem miękkie kwiecie, A nieba użalone, bym cały nie zginął, Zdarzyły, że się z grobu iasny kwiat rozwinął, Kwiat od imienia mego i teraz nazwany, Bisiorem i purpurą kształtnie przetykany. Srebrny czubek wysmukła utrzymuie laska, A szkarłatna go w około bramuie opaska. Znak białości i krasy; rad przebywa podle Zywey wody, i w czystym patrzy na się źrzódle,
Ktośkolwiek iest, co w pierwszey lat kwitnących dobie, Utopiony w szkle marnym przypochlebiasz sobie; Nie wierz zdradliwym netom obłudney postaci, Bo się znikoma gładkość rychło z laty traci. A wdzięk krótki na lekkie uleci powietrze, Kiedy czas wszystko trawny farbę z lica zetrze. Kochay cnotę, uczciwość, skarb szlachetney duszy, Których żaden wiek skrzydłem wartkim nieporuszy; Które z samey starości biorą lustr nowotny, Chociaż czoło zmarskami zorze czas niewrotny. Nie tak rychło na gnuśne mroźney zimy przyście Róża włosy ozdobne, drzewo zgubi liście;
I za lada gniewnego Borei podmuchem,
Będą skrzepłe gałązki tłuc niewdzięcznym ruchem; Nie tak, kiedy stal krzywa groźnym hartem brzęka, Rychło pod tegim ciosem wątła trawa klęka; I na srogie pokosy chyląc martwą głowę,
Z krótkim życiem pospołu toczy łzy perłowe:
Jak rychło wdzięk ten zniknie, móy Narcysku młody! Co twe szkarłatnym sokiem wypełnia iagody. Godzina pcha godzinę, dzień dnia w kark potrąca, Tydzień tygodnia ściga, a miesiąc miesiąca. Lecz i po nocy czarney dzień koleią chodzi, I księżyc przytępione rogi znowu młodzi; I po zimie przyść znowu kwiato-płodney wiośnie, I na drzewie opadły znowu liść urośnie;
I po wodzie nadpłynie znowu druga woda,
szarudze złota nastąpi pogoda.
Lecz nam, kiedy raz słońce starości zapadło, Nie przyda nic do twarzy misterne zwierciadło; Ani cofnie czas nazad z nieścigłey pogoni Upierzonych lotnemi godzinami koni. Przypatrz się sobie lepiey: boć to miłość płocha; Kiedy kto czego nie zna z gruntu, w tym się kocha. I na zwierzchnym powabie, choć tak często zdradza, Naywiększą swą na świecie pomyślność zasadza. Wiele iest pięknych ludzi ; lecz to mało nada, Gdy kto pięknieyszey cnoty w sercu nie posiada. Kto tylko z twarzy anioł, a w powłoce cudney Ukrywa złość zaciętą i umysł obłudny: Bodayby taki nigdy dobrych serc nie zdradzał, Ani się, iako Narcys, na świat nie odradzał! A ieśli losem nieba znowu ma być żywy, Niech się w piołun lub pałkie odmieni pokrzywy. NADGROBEK DLA NARCYSSA.
Zem sobie tylko ufał, żem sam siebie lubił,
Samem też siebie za to nędzny Narcys zgubił. Zaden mię nie ratował w niefortunney dobie. Strzeż się! ktokolwiek na mym ten rym czytasz grobie.
O szczęśliwi postokroć, których Himen święty
Slubnemi sforne serca wiecznie uiął pęty! Którzy równym podziałem i myśli i zdania, Czystego zażywaią słodyczy kochania! Nie chciwość ich niesyta swemi wikła sidły, Ow węzeł rozumowi i sercu obrzydły: Przyjaźń im łańcuch kuie ze szczerego złota, Glans miłość, zgoda trwałość, a hart daie cnota. Zadna ich spólnych chęci nie rozdziela miedza, Wola idzie za wolą, myśl myśli uprzedza. Ufność nie zna boiaźni; bo z rozumu wieże Poprzysiężona wierność w dzień i w nocy strzeże. Taki właśnie wiek pędzą, chociaż w różney dobie, Dawszy synogarlice wierne serca sobie. Czy ich rozanym okiem słońce na żer wzywa, Leci wespoł na pastwę pareczka zgodliwa. Czy zdróy wabi ciekący; obie stoiąc podle, Muskaią złote szyie w kryształowym źrzodle: Spólnie sobie gniazdeczko wiią na dębinie; Biada wróblowi, gdy tam chce bywać w gościnie!
A gdy z nich którą dziki ptasznik grotem zbada, Wkrótce po niey i druga żywota postrada.
Precz ztąd, bezecna zgraio rodziny łakomey, Co dla marnego zysku mamony znikomey, Przez zmuszone cór wdzięcznych z tyrany zamęście, Wystawiacie ich na targ i zdrowie i szczęście: A z cudzey nędzy krwawy zbieraiąc pożytek, Z ludźmi na równi niemy ważycie dobytek. Jedni blaskiem nikczemney omamieni pychy, Wydaią sam kwiat wieku za stoletnie strychy, Szczepiąc w pień na pół zgniły gałązkę młodziuchną, Ze za lada powiewem wątłe runie pruchno;
A po śmierci bogate wdowka odziedziczy
Folwarki; choć tym czasem dni swe we łzach liczy. Drudzy swey dumie żadney niechcąc przyznać miary, Długo w kącie zamknięte chowaią towary; Brakuiąc przyjaciołmi, iak kupcami snadnie, Póki cena i moda z laty nie upadnie; Ze ie nakoniec muszą dać za kogo lada, Gdy twarz fałdow naciągnie, a krasy postrada. Niechay tak dzikie serca gniewny wrog zarzuci, Gdzie się miłość nie różni od bydlęcey chuci: Gdzie odęty zawoynik swe gnuśne pieszczoty Spiżowemi zawiera o stu zamkach wroty.
À lotnego Kupida kładąc miedzy brańce, Stawi mu za straż czuyną niemęskie rzezańce. Jak by ten mógł być kiedy przyiacielem wiernym, U kogo zysk marszałkiem a boiaźń odźwiernym.
« PoprzedniaDalej » |