Obrazy na stronie
PDF
ePub

Ze wszystko może, byle chciał tylko, posiadać,
Czemuż tyle sił nie ma, by mógł sobą władać?
Ten się słówkiem zburzywszy, ledwo z gniewu żyie,
Póki krwią nieprzyiazną ręku nie umyie.

Ow nikczemnik wplątany w Kupidowe sidła,
Schnie, tęskni, mówiąc: że mu iuż ziemia obrzydła.
Tamten, że mu zamysły dumne los wywrócił,
Szuka żelaza, żeby dni smutnych ukrócił.
Owoż mi pan całego świata wielo-włady,
Który samemu sobie dać nie trafi rady!

Chełpi się hardzie, że mu wszystko hołdownikiem,
A on sam własnych zmysłów podłym niewolnikiem.
Nie przywłaszczay my sobie coś nad rod zwierzęcy;
Nieme pono stworzenie coś ma nad nas więcey.
One idzie porządnie, kędy zmysł prowadzi,
A nam ludziom i rozum często nie poradzi.
Zółw konia nie wyściga, wół latać nie pragnie,
Ptak żyie na powietrzu, żaba skrzeczy w bagnie.
Sam człowiek nigdy się swym nie miarkuie stanem,
Bóg go urodził miernym, a on chce być panem.
Na zbytki się i długi okrutne pociąga,
Chociaż czasem w kieszeni nie ma i szeląga.
Chce się równać z orłami lotem ciemna sowka:
Niech się poprawi, komu ta służy przymówka.

Lecz po co pasterzowi w te nauki wpadać?
Równie, widzę, do ludzi, co do zwierząt gadać:
Poprawić ich nałogi złe, myśl to płocha.

Trudno błąd wykorzenić, gdy się kto w nim kocha.

Poszła w cenę niecnota; a ci iuż pognili,
Co prawdę bez obrzesków beśpiecznie mówili.
Swiat stoi na pochlebcach: ten naylepiey żyie,
Kto mówi co innego, niźli w sercu kryie.
Niemasz w tobie, strumyczku, takowey obłudy;
Ty rzetelnie opowiesz, kto czarny, kto rudy.
Która sama uprzedza iasnym licem śniegi,
Którey się przez farbiczkę przebiiaią piegi.
'Ty równie tak królewnie, iak pastuszce prostéy
Powiesz czy ma twarz gładką, czy na czele krosty.
Przeto cię, iako każdy omiia z daleka,

Tak i od przyiaciela wiernego ucieka.

Nikt prawdy słuchać niechce; a gdyby mu zgadło,
Zarazby takie cisnął o ziemię źwierciadło.

Płyń, strumyczku kochany, gdzie cię bieg twóy niesie;
Lepiey żyć teraz miedzy źwierzętami w lesie,
Niż miedzy ludźmi złemi: wkrótce i ia tobie
Podobny, iako w morzu, w ciemnym legnę grobie.

SIELAN KA

XII.

NARCY S.

Ty, co mię z młodzieniaszka marnym widząc kwiatkiem,

Pytasz, iakimem stradał żywota przypadkiem?
Spóyrz na ten rym żałosny, czytelniku luby;
A pomoż płaczącemu ciężkiey płakać zguby.
Lato było próchniste, a zwierz w Lipcu srogi
Wyziewał z suchey paszczy ogniste pożogi;
Kiedy biegaiąc z łukiem za płochym zaiącem,
Chciałem spocząć strudzony biegiem i gorącem.
Chłodny gay nie daleko, nie tknięty toporem,
Sklepił poziome chrósty rozległym Jaworem:
Kędy, iak słychać, Faunus i Sylen kosmaty,
Książęta leśnych bożcow, mieli swoie chaty.
Przy gaiu bieżał strumyk przez smugi kwieciste,
Tocząc po drobnym piasku nurty przezroczyste.
Tu się więc, wdziękiem mieysca zwabiony, układłem;
Mech był miękki węzgłowiem, a woda zwierciadłem.
Słodki Zefir mdleiącym skrzydłem liść przewiewał,
A ptaszkow malowanych głośny poczet śpiewał.
Ledwo (ah któżby postrzegł Parkę nie użytą!
Co we mnie samym zgubę taiła ukrytą?)
Ledwo co, chcąc się napić, usta w potok wrażę,
Alić się cudny na dnie obraz mi ukaże;

Obraz piękney dzieciny: tak to właśnie bywa,
Gdy po gładkim krysztale błędna postać pływa.
Cieszę się, on się cieszy; śmieię, on też zemnie:
Kwilę, kwili; unikam, unika wzaiemnie.
Schylam się, dłoń wyciągam, chcę całować lice,
Schyla się, chce całować, daie mi prawicę.
Spłonąłem, widząc wdzięki tak nadobney twarzy;
Któżby rzekł, że się w wodzie bystry ogień żarzy?
Schnę nieszczęsny; kochanie staie mi się męką:
Cierpię groty utkwione w sercu własną ręką.
Umieram, chcąc się z miłym złączyć przyiacielem,
Sam sobie i postrzałem, sam miłości celem.
Sam ogniem i podnietą, sam sposobem nowem
I zdraycą i zdradzonym, sidłem i połowem.
Nie inaczey, kiedy się niebo mgłą zamroczy,
A na nim się z farb dziwnych piękny krąg zatoczy:
Zadumiane się swemu obrazowi dziwi

Słońce, a on się ieszcze tym barziey przeciwi.
I podrażnia złotego twórcę zdradą iasną,
Póki kradzione wdzięki z czasem nie zagasną.
A iako, gdy pies letni ognie swe wywiera,
Liche ziołko z upału prawie obumiera;
Tak me ciało zmęczywszy okrutnym płomieniem,
Z krasnego dziecka miłość uczyniła cieniem.
Stępiały światła ocząt, zgasły ust rubiny,
Zwisły w pierścień trafione włosow paięczyny:
Który się na mym licu blask ozdobnie źarzył,
Mroz śmiertelny wstydliwych róż do szczętu zwąrzył.

A co ieszcze zostało wątłey życia przędze,
Ucięły zgubną stalą nie zbłagane iędze.
Na mą klęskę żałośne Naiady pobladły;
Smutne kwiaty z nadobney barwiczki opadły.
Gay pożołkniał, co się wprzód wesoło zielenił,
Strumień łzami nabrzmiały srodze się zapienił.
Echo mdlała postokroć żalem niewymownym,
Nie mogąc iuż mię bawić swym głosem odzownym.
Sam Zefir obumierał, ani zwykłym lotem
Osuszał martwym czoło uznoione potem.

A Dafnis, co się podle trzody fletnią bawił:
Tak śpiewał, gdy mi z miękkiey grob darniny stawił:
Komuż z tak głuchey serce los wyciął opoki,
Aby łzy nie ukanął na twe smutne zwłoki ?
Narcysie! chlubo pierwey i nasza ozdobo,
Teraz żalu nieznośny i gorzka żałobo!
Gdy od Nimfy zatloney twą miłością stronisz,
I płochy za Dyanną żwierz po knieiach gonisz,
Gdy się lękasz Kupida; on się z wody skradał,
I grotem niespodziewnym cios śmiertelny zadał;
A gdy nie zwalczył cnoty ogniem nieuiętey,
Gnuśnym bystrc żywiołem nahecował pręty;
Odmieniaiąc zwyczayny bieg natury zdradnie:
Tyś chciał zgasić pragnienie, a ogień tlał na dnie.
Płonna cię twarzy postać na szkle płynnym zwodzi,
Które żywe bez duszy ciała wzrokiem rodzi.
Patrzysz na się, chcesz siebie, sobie się przymilasz,
Do siebie się uśmiechasz, ku sobie nachylasz.

« PoprzedniaDalej »