Obrazy na stronie
PDF
ePub

Wkoło niey srebrne wstaiąc fale na przemiany,
Skakały, iak wesołe po trawie barany.

Z iednemi graiąc wietrzyk, prosto w boki ciskał,
I nie raz nas niecnota kroplami opryskał.
Drugie lecąc do brzegu miedzy skały siwe,
Tam się tłukły, i piany miotały gniewliwe;
A echo, co ie z ciemney nory przedraźniała,
Smieiącym się nam w łodzi, śmiechu pomagała.
Inne biegły ku trzcinie, kędy na powiewy
Wiatrow, błotne ie wzywać zdawały się krzewy,
Kiwaiąc wierzchołkami; lecz po chwili krótki
Znowu pędem do naszey powracały łódki:
A kiedyśmy zażyli rozrywki i śmiechu,
Obraliście mię królem biesiadnego cechu:
A ia w bluszczowym wieńcu z garcowym puharem,
Raczyłem mych poddanych Bachusowym darem.
Przychodź o śliczna wiosno, przychodź bez odwłoki,
Otwieray nam twych darow roskoszne widoki!
Wiosna była na ów czas, przyiaciele mili,
Gdyśmy sobie na wzgorku sałasz uklecili
Zgęsto-liścich gałęzi, tam w łagodnym cieniu
Ulegszy na murawie przy czystym strumieniu,
Spiewaiąc pełniliśmy duszkiem miodek słodki,
Ten za zdrowie Jagienki, tamten za Dorotki.
Koło nas leśne skacząc bogińki, bożeczki,
Powtarzali cichuchno wieśniackie piosneczki.
Oto ieszcze i teraz wdzięcznie nucąc one,
Napełniaią pagorki i gaie zielone;

Ze gdziekolwiek się leśna odprawia ochotka,
Gaie krzyczą Jagienka, pagorki Dorotka,

Przychodź o śliczna wiosno, przychodź bez odwłoki;
Otwieray nam twych darow rozkoszne widoki!
Tobie nasz lasek szumi, tobie się rozśmiała
Łąka nasza, i w krasny wieniec przyodziała
Noworodnych fiołkow; tobie winogrady,
Tobie rodzayne liściem okryły się sady.
Ciebie witaiąc Bachus i Sylen choć siwy,
Z całą swoią gawiedzią różne stroią dziwy.
Bo komuż miley kiedy czas zbieżał upłynny,
Jako gdy leżąc w chłodku łykał soczek winny,
Wolny od troskliwości, które zazdrość licha,
I brzydka w sercach dzikich często rodzi pycha?
Często tam obu zdybie swywolny Kupido,
Często też tam z miłemi arfy Muzy przydą.
Siedzi rumiany Bachus, i co słowo bęknie,
Ledwo mu skoczny kałdun od śmiechu nie pęknie.
Wieńce na głowie drgaią z piianego drzewa;
A on trzymaiąc konew, dzieła swoie śpiewa.
Jako ieździł na tygrach do Indowey wody,
I tam podbił pod swoię moc śniade narody:
Jako dziecięciem będąc, wodne rozboyniki
Zepchnął w przepaść, i w morskie przeobraził byki;
Jak pociesznie ustroił nawę, co go niosła,
Upstrzywszy krętym bluszczem i maszty i wiosła.
To mówiąc, trząsnął konew dębową w krztan duży;
I stęknąwszy, tak zaczął o przemianie róży.

Chcia

Chciałem, prawi, raz z gładką nimfą potańcować, Bo mi się zdała wszystkie urodą celować Leśnych bogiń piękności: a żem był piiany, Wzgardziła mną, i w skoczne niechciała iść tany; Owszem z gniewliwą twarzą uderzywszy w ramię, Uciekała, co raz się oglądaiąc na mię. Poprzysięgam na Styga! ni ia, ni kto inny Nigdyby niedoścignął pierzchliwey dziewczyny, Gdy szybko wiatry siekła, głog ią w biegu strzymał, Gdy za suknią fałdzistą kolcami poimał. Przyskoczyłem z radością, i lekko za winę Uderzywszy po licu; stworzenie niewinne!

Nie gardź mną, rzekłęm, nie gardź: iam iest Bachus młody.
Ja nigdy mey nie tracę ozdobney urody.

Ja wesołość, ia słodkie ludziom daię wino;
W którym zgryźliwe troski ponurzone giną.
To słysząc niebożątko wstydem się zakrwawi,
I choć niechętna ręki do tańca nadstawi.
A że głog był przyczyną zgody naszey, za tem
Z wolna go wielo-władnym ruszyłem palcatem;
I kazałem, by na wzór krasney Amarylki,
W szkarłatny się kwiat ostre przyodziały szpilki.
Kazałem (czegoż rozkaz Bachusa nie może?)
Wnet wyszły, i wstydem się zapaliły róże.

Kiedy tak nucił Bachus: siedział zadumiany
Pan podle, na poduszce leśnym mchem wysłaney.
Łokciem brodę podpierał; na głowie korona

Z gałązek i iodłowych szyszek upleciona,

Czoło mu zasłaniała, o szczęśliwyś, rzecze,
A mnie się ledwo serce od żalu niewściecze,
Ggy wspomnę, iako moię kochaną Syrynkę
Gniewliwe losy w błotną zamieniły trzcinkę.
To mówiąc, na piszczałkę rzucał oczy smutne,
Zale sobie na pamięć przywodząc okrutne;
I co raz ulubiony całował organek,

Co go sam z siedmiu spoił nierównych kolanek.
Jednak żeby się w myśli srogi żal nie szerzył,
Nalawszy sporą czaszę, duszkiem ią wymierzył.

Spiewał potym Kupido dzieła swego męstwa, I w różnych odniesione przygodach zwycięstwa. Jako mocą swych grotow naytęższe upory Łagodził, i w małżeńskie serca wprzągał sfory. Sliczna Brunetko moia, móy ty ogniu żywy! O iak będę na ów czas pastuszek szczęśliwy; Kiedy miłości bożek w rejestr swey zdobyczy Umysł twóy uporczywy i serce policzy.

SIELANKA VII.

PACIERZ STARUSZKA.

Gończe złotego słońca, różana iutrzenko?

[ocr errors]

Jużeś to w chatki moiey zayrzała okienko?
O iąk ślicznie z twey twarzy promień biie czysty.
Przez te młode gałązki leszczyny krzewistey!
I ty, coś tu pod belką zlepiła gniazdeczko,
Nucąc sobie, świt biały witasz, iaskułeczko!
Już i ranny skowronek wdzięczny głos wydaie,.
Wzbiwszy się lekkim skrzydłem na powietrzne kraie.
Wszystko ze snu głuchego przyrodzenie wstawa;
Zwilźona chłodną rosą podniosła się trawa.
Każdy się kwiat rozwiia, i kształt bierze żywy:
I mnie się zdaię, że móy włos odmłodniał siwy.
Kiju móy! ty starości mey wierna podporo,
Prowadź mię, iuż bez ciebie w tym wieku niesporo.
Za
tym sobie ogrodkiem na wschod słońca siędę,

I łąkom się zielonym przypatrować będę.

Lasy, pagorki, pola nieścignione okiem,

O iak cudnym myśl błędną karmicie widokiem!
Którekolwiek mych uszu dolatuią pienia,

Wszystkie są głosem szczęścia, głosem dziękczynienia.
Pastuszek na ugorze, ptaszek na gałęzi,

Opiewa słodką radość, co mu serce więzi.

[ocr errors]
« PoprzedniaDalej »