Obaczysz co to będzie za człowiek przed światem, Jak skromny, iak łagodny!.. tak iest, będzie katem... A ia ręczę za niego, że nie, wszak powiada Prawdę tatuś, Antosiu? cóż to iest? nie gada? Ty się sam ręcz za siebie, ieżeliś przewinił, Trzeba, żebyś matuli zadosyć uczynił.
Pódź tu; powiedz coś zrobił, owoż za piec skoczył. Znać z tego, moie dziecie, żeś mocno wykroczył........ To prawda, że wykroczył, i mocno, sam widzi. Jeśli dobrze uczynił, a pocoż się wstydzi?... Wstyd dobry znak w dziecięciu ; nikt wstydu nie gani. Ale cóż to on zrobił? powiedz, miła pani!... Niepotrzebnie się, mężu, napierasz; wiem pewnie, Ze ci serce tak smutną nowiną rozrzewnię: Powiem iednak, ponieważ każesz mi koniecznie. Oto kiedym po tobie ztęskniona serdecznie, Co raz za drzwi biegała patrzeć, ieśli z boru Powracasz do chałupy; oko wieczoru, Bo iuż słonko siadało, zamykaiąc chatkę, Wpuściłam z sobą razem uziębłą dzierlatkę. Komużby tak okrutne zimno nie dopiekło? Ledwo się trzepiotało, ledwo nóżki wlekło Ubożuchne drobiątko! biorę w obie dłonie, Głaszczę, chucham, przytulam, sadzę na mym łonie, Chcąc dać biednemu radę, w tym wbiega Marynka Krawca naszego córka; uboga dziewczynka,
Lataiąc po ogrodzie, na kamień upadła,
I ramie sobie stłukła mocno; ažem zbladła,
Patrząc iako krew ciekła, twey ona żądała Pomocy, móy Marcinie! cożem czynić miała, Kiedy ciebie nie było? utrapioney srodze Musiałam, sama niewiem czy dobrze, niebodze Dać ratunek w boleściach, uchwyciwszy palcem Lisiego sadła, co to stoi z gęsim szmalcem W polewanym naczyniu, nie daleko garka Starego; zrobiłam plastr... Dobras aptekarka! To na rany maść przednia, cóż potym?.. kiedy się Tak bawię, opatruiąc płaczącą Marysię;
Syn twóy, któremum dała straż tego ptaszątka, Cichuchno przydybawszy oto tu do kątka,
Począł ie... cóż tam począł?.. co za myśl szalona! Począł skubać..... oskubał Antoś?.. krom ogona I skrzydeł, wszystko pierze, a choć drzwi zamknięte Były, trafiło dziecko na paluszki wspięte Klamkę sobie podważyć, i wypuścić ptaczka. Poleciała dzierlatka biedna nieboraczka: Poleciała, żałośnie świergo cząc nad chatą! A mnie się prawie serce wpół kraiało na to. Owoż pociecha dla nas, sądź, co to za głowa, Co to będzie za umysł, ieśli się wychowa? To mię, kochanku, trapi; to mię srodze boli. Dopuściłżeś się takiey w dzieciństwe swywoli? A iam sobie wróżyła nieszczęśliwa matka, Ze móy Antoś mieć będzie nieboszczyka dziadka I tatulową dobroć: kochałam go przeto Tak mocno. Bóg cię skarał, niebaczna kobieto!
Przestań, miła Małgosiu, płakać; otrzyi lice. Nie bóy się! zawsze ma Bóg na dobre rodzice Otwarte oczy swoie; iest iego na świecie Czuiąca sprawiedliwość, ieżeli to dziecie Ma być złym, nie dopuści, aby było żywe. Zdeymą z nas ciężar ręce iego litościwe!
Przystąp do mnie móy synku, niech cię ostatecznie Strapiony ociec ieszce uściśnie serdecznie!
Dobrze czynisz, że płaczesz; ia też płaczę na cię. Day rączkę, przyłoż ią do serca twemu tacie. Oto mieysce, gdzieś mieszkał dotąd, dziecie moie! Kochaliśmy cię, iako źrzenicę, oboie,
To było szczęściem naszym, lecz iuż mieszkać dali W nim nie będziesz; iużeśmy kochać cię przestali, Cóż ia niebączny mówię? darmo, darmo grożę; Będę cię zawsze kochał, żal mi cię, nieboże. Ale czyż można kochać takiego? strach bierze Przeklinać go... pozbieray, Małgosiu, te pierze, A powieś ie zebrawszy owo tu na belce.
Kiedy to dziecko znowu zaczniem kochać wielce; Spóyrzawszy na te piórka, słuszny gniew nas wzruszy, Byśmy tak srogiey nigdy nie kochali duszy.
Rozumiesz, że to biedne ptasze (siądź tu przy mnie) Rozumiesz, że to biedne ptasze, które w zimnie Już pono obumiera; mróz do naszey chaty Przygnał? nie, moie dziecie! nieprzeżyty laty Wiecznemi twórca niebios, twórca przyrodzenia, Co ma pieczą tak koło ptaszego plemienia,
Jako o ludzkim rodzie; dał nam poznać skrycie Swóy roskaz, żebyśmy mu zachowali życie. A tyś ie tak udręczył srodze, dziecko płoche! Gdybym cię bez koszulki na mróz lżeyszy troche Wysadził; cóżbyś na to? mogłem to uczynić: I nie miałbyś przyczyny oyca ́o to winić. Ale byłbym okrutny, byłbym nieużyty, Tak iak Antoś; i więcey cierpiał, niżeli ty. Drży nieborak od strachu, nic się ci nie stanie: Nie boy się, dziecie moie! luboś na karanie Sprawiedliwe zasłużył; kocham cię uprzeymie. Jam rozumiał móy synku, że kiedy odeymie Starość leniwa siły oycu i matuli,
Twoia nas rączka wesprze i słodko przytuli. A ty miasto pociechy, miasto wsparcia obu, Przed czasem nam dni skracasz, i pędzisz do grobu. Ach tatulku! ach mama! daruycieź mi winę! Niechże mię Pan Bóg strzeże, żebym ia przyczynę Wam miał dawać do śmierci, daycie mi łaskawe Oko; iuż wam na wieki przyrzekam poprawę. Będę wasze uważał skinienia i myśli,
Będę wszystkie roskazy pełnił, iak nayściśli; Będę takim, iako wy!.. Na te obietnice, Lacno się dali oba ukoić rodzice. Antoś łaskę otrzymał; i według umowy Samą rzeczą uiścił, co obiecał słowy. Zaden od oney chwili nie był tak stateczny, Tak rostropny, usłużny, tak pilny, tak grzeczny;
Ze go w całey owego kraiu okolicy
Za wzór mieli i przykład wszyscy rowiennicy. Trafiło się raz iakoś, że kiedy na one
Piórka smutnie poglądał w górze zawieszone, I co raz głowką kiwał; matka to postrzegła, I zaraz po drabinkę do sieni pobiegła. Poleź, rzecze, moy śliczny Antosiu, do gory, A zdeym rychło węzełek ten z ptaszemi piory: Już ia widzę, że cię on nie przestaie smucić; Pozwalam, możesz śmiele na ogień go wrzucić. Leź; nie powie nic tatuś, leź, mówię, prostaku: Nie bóy się! by ich więcey nie było i znaku... Nie, kochana matulu moia, nie! niech sobie, Jako przedtym wisiały, w tey zostaną dobie: Abym, ieśli na świecie Bóg mię zechce chować, I potomkom mym z płaczem mógł ie pokazować.
Nie srogich bohatyrów miecze krwią zbroczone,
Nie stosami ciał martwych pola zarzucone Sielska ma śpiewa Muza, cicha i trwożliwa, Ucieka od scen krwawych dzikiego Gradywa;
« PoprzedniaDalej » |