Obrazy na stronie
PDF
ePub

Tłuczesz szklanki i garnuszki,

Wylegasz się pomiedzy pańskiemi poduszki.
A przecieś tyle znalazł i łaski i wiary,
Ze ci tego nie zganił pan Bryś kondel szary.
Ja zaś mam ginąć w mey młodości kwiecie
Za to, co się podepce, lub co się wymiecie?
Użal się nad mym wiekiem, nad moią postacią.
Masz wasza mość swe dziatki, masz krewnych, masz bracią.
Zaczekay, niech urosnę, niech troche utyię;
Będziecie ze mnie mieli lepsze delicye.

Takie mowy mogłyby zmiękczyć same głazy;
Ale pan kot surowszy nad nie tysiąc razy,
Nie dał się użyć: milcz, zdrayczyno, rzecze.
Już to nigdy nie uciecze,

Co mi się w garść dostało; zkąd ci to mniemanie,
Aby stary nad młodym miał politowanie?
Jam osiwiał, tyś z gniazda ledwo co wypadła:
Idźże mi dodawać sadła

Smaczna potrawko, tam gdzie twe siestrzyce.
Pełno was siedzi w tey tu kamienice.

I ia, i dziatki moie będą ieszcze miały
Z twey familii grzeczne specyały.

To mówiąc, mknął do saku płaczącą niebogę.
A ia cóż z tey czy bayki, czy prawdy wnieść mogę?
Oto to: że się młody kłania, prosi, trudzi;
A stare go dziadzisko próżno tylko łudzi.

192

BAYKA IX.

CELESTYN KAPUCYN 1.

Lata się mienią: lecz nie natura w człowieku.
Pokim był w kwitnącym wieku,

I krew we mnie igrała chyża;

Sprowadzałem wyborne fuzyiki z Paryża.
Strzelałem w rybie oko: aź kiedy wiek stary
Począł na tępe oczy wdziewać okulary;
Broń się popsuła: darmo goniąc stada ptaszė,
Zrzuciłem frak zielony, odpiąłem kamasze.
Chęć iednak do łowow trwała

Z pierwszego mi nałogu dotąd nie ustała;
Z tą tylko odmianą,

Ze co pierwiey myśliwiec wieczorkiem i rano,
Biegałem wolnie z roziazdem lub siatką,

Chwytaiąc to rybki, to skowronki gładko:
Dziś lekkie w gruby habit odmięniwszy sieci,
Czyham, póki tam błędna dusza nie przyleci.
Wyznaię, że ta zmiana barzo dla mnie słodka,
O to i ongi przyszła dewotka!

Nic iey: lecz poznałem zaraz z miny

Tey pokutuiącey dziewczyny,

1. Tę baykę Król Jmć wraz z zegarkiem ofiarował JW. Ogińskiey Hetmanowey W. Litt: z okazyi zdarzoney w iey pałacu kra

dzieży.

Ze

Ze to była złodzieyka- darmo moie dziecie!
Swiętego rozgrzeszenia dotąd nie weźmiecie,
Póki coście bliźniemu wzięli po kryiomu,

Nie odniesiecie w całości do domu.

Ona w płacz, w proźby: białe ku mnie rączki składa.
Ah móy kochany oycze! powiada,

Wyznaię winę moię, i z tego się smucę;
Ale iakimże sposobem powrucę?

Gdy ukrzywdzony niechce przyiąć tey kradzieży:
Owszem ustawnie wzdycha, i u nóg mi leży;
Prosząc u mnie wzajemnie,

Bym zatrzymała serce, wzięte mu taiemnie-
Ja na to: alić przecię moie dziecie śliczne,
Wiedzieć powinien kapłan rzeczy okoliczne,
O grzechu i o złodzieiu-
Miły móy dobrodzieiu!

Bardzoście, widzę, ciekawi.

Wszakże gdy ta wiadomość spowiedź mą naprawi;
Opowiem ci dokładnie, coście zapytali.

Z razu myśmy na siebie tylko poglądali,
Częściey niźli na drugich, czy on kichnął, czyli
Kichnąć mi się zdarzyło: sobieśmy życzyli
Tylko zdrowia: drugiemu nigdy zgoła, a że
Pan doktor na katary tabaczkę brać każe;
Brałam ią u matuli moiey po kryiomu,

I prócz niego, iey zażyć nie dałam nikomu.
On też za to był wdzięczny, dawał mi chusteczki,
I kwiatki, i wstążki, i inne rzeczki.

II..

13

Potym daley i daley— cóż tam daley przecie?

O dobrodzieiu! waszeć dobrze wiecie,

Jak to tam bywa, kiedy... dość, że codzień prawie
Byliśmy sami z sobą na miłey zabawie.

Czasem też, choć ia spała, on się gwałtem wdzierał,
I coraz nowym darem drzwi sobie otwierał—
Ale, panienko! czy te miłości ofiary,

Były to tylko iego własne dary?

Czy nie cudza to zdobycz? chciałbym się dowiedzieć.—
Jam się pytała: lecz on nie chciał odpowiedzieć;
Tylko mi zostawował, i bym wzięła, prosił.
Jeszcze mi coś onegday iak nosił, tak nosił.
Były tam złote fafałki,

Aniołeczki mosiężne, iedwabne koszałki;
Zołte firanki, iakieś czerwone obitko;

Któż tam wyliczy wszytko,

Co on tam z sobą włóczył? ażem brać niechciała.
Dał mi tylko zegarek, iakiego bez mała

Trudno dostać, tak ładny- pokaż, pokaż mi to:
Ah panno! to nie może być dobrze nabyto.
Właśnie też tu gruchnęło o pewney kradzieży
W pałacu, co tu blisko od klasztoru leży.
Mieszka tam iedna pani, lecz takiey dobroci,
Która nie żałuie i kroci.

Bogdayby wiek pędziła złoty,

Dla sierot, dla ubogich, dla cichey gołoty!

Dobrze nam samym przy niey, wszakże nie nas iednych, Wszystkich ona strapionych wspomaga i biednych.

Owszem, i tym, co od niey nie pragną iałmużny, Co wiek troskow pędzą prużny,

Ciężkiemi sobie głowy nie morduiąc sprawy.

Jak słodkie wiey domu zabawy!
A gdzieżby się oni podzieli,
Gdyby tey pani długo nie widzieli ?

Wszak, choć się ona kiedy o półmili
Na czas krotki z miasta wychyli;

Chodzą iak błędni, smutni iak nocna poczwara,
A wszystko pytaią się u bramy ianczara,
Ze ich iey odiazd często i głodzi i smuci;
Jeymość czy rychło powruci?

Oy taka to pani! równey iey niemamy,

Wielbiemy ią wszyscy i kochamy. Ponieważ więc twóy miły winien tey kradzieży, Oddać ią, miła panno, czym prędzey należy.

Day go sam!- owoż tu nowy poswarek;

Ja sobie, ona sobie za zegarek.
Ona w nogi, ia za nią: za rękę ią wiodę;
Ona mnie cap za brodę.

Alem wolał i włosy w garści iey zostawić,
I tey się moiey ozdoby pozbawić;

Niżli cię długo, pani, tą utratą smucić,

I własności twey nie powrócić.
Odebrałem twóy zegarek gwałtem;

A kiedym się nad iego zastanowił kształtem,
Wnosiłem, że ten złodziey umykaiąc z gmachu,
Pełen przestrachu,

« PoprzedniaDalej »