Obrazy na stronie
PDF
ePub

Nie masz na świecie całym: owszem, że stał bliski
Podle słonia, dawał nań złośliwe przypiski;
Szydząc, że mu potrzeba grzbiet nieco przytłoczyć,
Uszu przykroić, ogona nadtoczyć;

Boby bez takiey naprawy
Został haniebnie plugawy.
Lecz i słoń chociaż rozumny,
Nie skąpił w pochwale dumney;
A pokazuiąc trąbą swą na wieloryba,
Z gniewem: ta to podobno chyba
Potwora, co wodami na powietrze dmucha,
Potrzebuie, by iey kto kęs przyciosał brzucha,
I łuskę na grzbiecie twardem
Ważnym okrzesał oskardem.

Słowem: cokolwiek było w tey drużynie,
Kozły brodami trząsły na świnie,
Kogut się spierał żwawo z indykiem,
Mrowka komora zwała karlikiem,

Z oślich się uszu nagrawał szkapa,
Wilk tylko ieden pochwalił capa.

Lecz ze wszystkich, czy kto rże, czy kwiczy, czy beczy,
Naywiększym się pokazał głupim rod człowieczy.
Bo równie, tak męszczyzny, iako i kobiety,
Ostrowidze na drugich, a na siebie krety;
Chętnie sobie widoczne przebaczamy wady,
A o lada co, czernim niewinne sąsiady.
Dla czego, kiedy świat stawił,

Wszystkim nam Jowisz sakwy do barkow przyprawił.

W przedniey cudze nosiemy torbie, a na zadzie Każdy z nas, by nie widział, swe przywary kładzie.

[blocks in formation]

Pan Gil, z Słowikiem wszedszy w przymierze,

W znaiome lasy gdzieś tam wędrował;
Pierwszy miał cudne nad spodziw pierze,
A drugi głosem wszystkich celował.

Ledwo, co weszli do boru oba,
I spojrzeć nie chce, nikt na Słowika,
Wszyscy do Gila: to mi osoba!

A ten być nie wart za pacholika.

Lecz kiedy Słowik zaśpiewał czysto,
I wszyscy dali dank iego pieniu;
Zgasłeś, iak klecha przed organistą,
Móy panie Gilu w krasnym odzieniu.

Małoż iest takich gilow na świecie,
Których bez zasług odyma pycha?
Wielcy z pozoru tylko: a przecie
Habit, iak mówią, nie czyni mnicha.

BAYKA V..

JASKOŁKA.

Niema w sobie stworzenia cały rod ptaszęcy,
Któreby nad iaskułkę mogło umieć więcey;
Bo kto się po świecie włuczy,

Wiele się rzeczy nauczy.

Ona wszystko z niebieskich znakow łatwo zgadnie, Z którey strony wiatr przypadnie;

I maytkom na morzu powie,

By swe ratowali zdrowie.

Pewnego dnia (bo mieysca przypomnieć nie mogę)
Gdy przedsiewziętą odprawuie drogę,

I gościniec powietrzny płochym skrzydłem kopie;
Postrzegła, że chłop konopie

Siał na ogrodzie; ah biedne stworzenie!
Krzyknie na ptaszkow: wielkie użalenie
Mam nad waszą dolą marną,
Patrząc na to zdradne ziarno.

Nie chodzi tu bynaymniey o osobę moię;
Bo ia się w cale nie boię,

I znaydę sobie mieysce, w którey chcę krainie,
Gdzie mię to bez pochyby nieszczęście ominie.
Zważaycie pilnie, iak ta ręka zdradza,
Co po powietrzu często się przechadza?

Przyidzie, ah przyidzie, ieśli się nie mylę,
Czas nieszczęśliwy za nie długą chwilę;
Ze to, co z krobki wyrzuca na ziemię,
Zagubi wasze nie ostrożne plemie.
Z tego się ziarna przędziwo wywiie
Na wasze nożki, skrzydełka i szyie:
Szatry, zadziergi, sidła, poły, siatki.
A potym co ? na rożen, do klatki,
Lub do gorącego garka,

Wsadzi was kucharz, abo kucharka.
Przeto wam zawczasu życzę,

Ziedźcie to ziarno zwodnicze.

Nie słuchało tey rady zaślepione ptastwo,
Mogąc się w polu inną ieszcze karmić pastwą.
Wolał pan czyżyk w maku, szczygieł w prosie brodzić:
A tym czasem konopie poczynały wschodzić.
Tu znowu iaskułeczka, iak ksiądz na ambonie:
Tonie, ah oyczyzna tonie!

Ey nierozumne ptaszątka,

Wyrywaycie to zielsko przynaymniey do szczątka.
Bo kiedy srodze urośnie,

Trudniey wam wyrwać będzie, niż chłopom ciąć sośnie!
Już wisi nad karkiem zguba,
Co żywo do roboty komu dusza luba.
Za tak mądre przestrogi co miały dziękować,

Poczęły ią prześladować:

O błędna prorokini! pełna fałszow gębo!

Zawołał trzynadel z ziębą:

Piękną nam daiesz robotę!

Zebyś teraz zebrała i tysiąc bab kwotę,
Trudnoby było to zielsko wyplewić,
Co się tak poczęło krzewić.

Przyszła na koniec iesień, zboże stało w kopie;
Doyrzały i konopie.

Już też to nie żart, ukochane siostry!

Pocięły wszystko zboźe kosy i sierp ostry;

Nastąpi oranina, i zasiewy żytnie:

Więc skoro tylko pierwszy mroz przytnie,
A chłopstwo się nie będzie więcey pługiem bawić,
I tylko sidła na ptaki stawić;
Przestrzegam was ostatni raz, mile ptaszęta,

Niechay was próżna nie łudzi ponęta:
Nie lataycie swobodnie, nie wierzcie nikomu,
Lepiey życzę uciekać, albo siedzieć w domu.
Naśladuycie żurawia z kaczką i bekasem,
Co pewnym w obce kraie odlatuią czasem.
Lecz ponieważ wam tego nie dała natura,

By z was który, czy tam ktura
Leciała na świat inszy, tak, iako ia mogę:
Nie lecąc w daleką drogę,

Niechay w swoim każda lesie,
Póki się złe nie wyniesie,

Nie odbiegaiąc od stada,

Szyszki i robaczki iada.

Wara do stodoł, wara do ogrodow! Smiały się głupie ptaki z tak iasnych dowodow,

« PoprzedniaDalej »