Obrazy na stronie
PDF
ePub

Pewnie cię tu zwyczayne zabawki przywiodły?
Abyś niebu wieczorne ofiarował modły;

I na tak świętey sprawie zachwycił sen luby.
Pewnieś i za mnie bogom miłe oddał śluby?
O iakożem szczęśliwy! wiem pewnie, że w święte
Ich uszy są za syna proźby twe przyięte.
Bez nich czyżby ma chatka stała tak bezpieczna,
Albo koszary tyle zaradzały mleczna?

Albo sady dorodne hoyną dań nosiły,
I pod buynym owocem gałęzie chyliły?
Za twoim to błaganiem, Bogu ulubiony
Staruszku, plennym kłosem szumią me zagony.
Ledwo może wydołać sierpem Ceres blada;
Mnożą się po oborach ślicznych owiec stada.
Kiedyś patrząc na moię troskliwość, byś mile
Starganego do końca wieku pędził chwile;
Łzy z radości wylewał: lub wzniosłszy powieki
Do nieba, życzył, by mię nigdy z swey opieki
Boską nie wypuszczała dobroć, kto okryśli,
Jak słodkie w duszy moiey rodziły się myśli!
A ściśniona wzdychaniem gdy pierś serce tłoczy,
Rzęsiste łzy strumieniem zalewały oczy.

Pomnę iako i dzisiay, idąc do ogrodu,

Zażywać w dzienny upał łagodnego chłodu;
A widząc iuż sad buynym owocem odziany,
Już igraiące tłuste po trawie barany,
Już na zasiane gęstym zbożem plodne niwy:

W radości, rzekłeś, głowę włos mi okrył siwy.

A wy,

A wy, roskoszne pola, smugi ulubione,
Zostańcie już na wieczny czas błogosławione.
Już was nie długo będę bystrym mierzył okiem,
Który zawistna starość ciemnym tępi mrokiem.
W krótce przyidzie do obcey wędrować dziedziny,
I być gościem podziemnych grodow Libityny,
Acz i tam w myśli wasze tkwiać będą obrazy,
Których nigdy śmiertelne nie przywalą głazy.

Takže o móy naymilszy w życiu rodzicielu,
Także dawco krwi moiey, wierny przyiacielu,
Mam cię prędko utracić? o wyroki smutne!
O żałości niezmierna! o myśli okrutne!
Jeśli tak iest, i tak chcą niezbłagane iędze,
Aby się rychło drogich dni twych rwały przędze;
Niestety! i umarły będziesz w sercu u mnie.
Przy zimney ołtarz z darnia postawię ci trumnie;
A ilekroć dzień taki zaświeci na niebie,
Ze będę mogł w ostatniey ratować potrzebie;
Użaliwszy się hoynie nad nędznym człowiekiem,
Posypię grób twóy kwieciem, i poleię mlekiem.
Tu zamilkł, i na starca wzrok obrócił wryty,
A z oczu mu się toczył strumień łez obfity.
Pochwili znowu zaczął: oto iak lekuchno
Zasypia, i coraz się uśmiecha miluchno!
Co na iawie, to weśnię, utaionă cnota
I przez zamknięte zmysły ma otwarte wrota:
Lubo władza ięzyka moc odbiegnie ręki,

Znać na czele i przez sen dobroczynne wdzięki.

Oto iako mu głowkę miękki blask księżyca
I brodkę posrzebrzaną promieniem różnica!
Jako się około niey płochy Zefir wije,
Rozumieiąc, że mleczną całuie lilię.
Dobrze by tu i daley zażywać spoczynku;
Ale lepiey, tatusiu, spocząć przy kominku.
Wietrzyk zbyt ostry szumi, rosa nazbyt chłodzi:
Co nam młodzikom miło, staruszkowi szkodzi.
To rzekszy, po maluśku do niego się rzuci;
I lekkim całowaniem śpiącego ocuci.
Potym wiedzie do chaty, kedy miedzy puchem
Złożonego skór miękkich odzieie kożuchem.

SIELANKA IV.

DZIECIĘ POPRAWIONE,

Suaviter et fortiter.

Marcin kmiotek ubogi szedłszy raz do lasu, Powracał nad swóy zwyczay późnieyszego czasu, Niosąc wielki pęk chrostu na grzbiecie; a srodze Załośny, tak sam z sobą rozmawiał po drodze: Tak się to późno wlecze nędzny człek do chaty! Co to tam teraz w sercu moiey Małgorzaty?

Tęskni, płacze, wygląda biedna kobiecina:
Każdy iey moment długi, długi iak godzina!
Tęskni Antek, cóż to za śliczne dziecko! żywy
Matuli swey portrecik, ieśli dobrotliwy

Bóg dopomoże, a wiek doyrzalszy przyśpieie;
Będzie to dobry chłopiec, o słodkie nadzieie!
Już też to, chwała Bogu! i dom blisko, skoro
Uyrzą mię, nagrodzi się im ta żałość sporo.
O iakże mię to ściskać, iak się będą cieszyć!
Jeśli zechcą wymawiać, żem nie mogł pośpieszyć,
To im powiem przyczynę, wiem, że miasto żalu
I wymowek, będą mi radzi nie pomalu.

Tak kiedy sobie dybiąc, myśli swe rozwodzi;
Zbliża się do chałupy, otwiera i wchodzi.
Wchodzi zdyszały; alić płaczącą przy łożku
Zastaie Małgorzatę, siedząc na podnožku.
Głowa leży zwieszona na poduszce; ięczy,
Wzdycha, kwili, syn u nóg rozpłakany klęczy,
Chwyta matkę za rękę: ona się opiera,
I chcącemu całować, coraz ią wydziera.
Przestańcie, rzecze Marcin, płakać, oto zdrowy
Do was z boru powracam, owoż sposob nowy
Powitania? nikt słowa mi nie mówi, żono?
Antku? pódź dziecie moie! niechay cię na łono
Ociec przygarnie, ulży miłe przytulenie

Trudow mych dziennych, nie chce słuchać; utrapienie!
Chcecie mię, widzę, karać, żebyście to byli

Na mym mieyscu, tobyście sami się spóźnili.

Osądźcie, jeżelim mógł powrócić zawczasu?
Jużem był chróstu naciął, iuż wychodził z lasu,
Jeszcze to było prawie dobrze przed wieczorem;
Alić pełźnie iakowaś dziadzina z toporem.
Rozumiem że to ze wsi, patrzaycie owo tu,
Co ią widać z okienka prosto tego płotu.
Ledwo się biedny czołgał; iak owca za trzodą
Chora, spytam go mile: moia śliczna brodo!
Po chodzie twym znać, żeś się utrudził okrutnie.
On nic na to nie powie, tylko westchnął smutnie;
Aż mi go żal serdecznie, więc siekierkę biorę,
I brzemie mu z gałęzi utnę, lecz nie spore;
Boby nie dźwignął biedny dziaduś: toż pomogę
Na grzbiet włożyć; i daley swoię kończę drogę,
Wziąwszy miłe Bóg zapłać. chciałem brać krok szybki
Dla pośpiechu, ale śnieg lgnął do łapciow lipki,
I nogi zatrzymywał..... A ty swoie przecie,
Moia kochana pani? kiedyż przestaniecie

Tych szlochow? czy się gniewasz na mnie? za co? czyli
Nie kochasz męża? widzę, żeście się zmówili:
Nigdybym nie chciał temu wierzyć. Na to żona,
Uiąwszy go za rękę, rzecze rozkwilona:

Ach oycze nieszczęśliwy! (żal serce przenika) Chcesz, żeby cię kochała mać tego złośnika?... Antoś móy złośnik? złośnik Antoś? co ta plecie? Znam ci ia serce iego, wszak to ieszcze dziecie. Lubi czasem poigrać; ma prawo wiek młody; Niechay ieno podrośnie, niech doczeka brody,

« PoprzedniaDalej »