Obrazy na stronie
PDF
ePub

A to co za parada wali niezliczona?
Jest to pierwszy minister króla Faraona.

Idzie z pocieszną wieścią do pana, iż więcey
Pobił dusiow w Warszawie, niźli sto tysięcy.
Tu wieczney plac potyczki, iak Chocim i Zwaniec,
Gdzie się zawsze z Polaki ucierał pohaniec.

Ma nasza młódź waleczna, ciągnąc z każdey strony,
Moc kruszcowych rekrutow na karciane gony.
Już się też ich przebrało: za granadyery
Dukaty wprzod stawały i mężne talery;
Teraz tylko złotowki: przecież się zaciąga.
Wkrótce nie będzie widać na placu szeląga.
Kmiecie, żydy, przekupnie, kupce, miast mieszkańce
Wszystkicheśmy złupili na takie wybrańce.
Choć srodze marnotrawiąc kraiowe dostatki,
Wrzeszczemy, kiedy przydzie mowa o podatki.
Nie widziałeś takiego, iako żyw, widoku;
Ten, co kiiem uprząta ciekawego tłoku,
Piorąc zawadne chłopy ze drwami i słomą,
Jest to dworu ministra Pamfil maior-domo.
Za nim po Amazońsku wysmukłe iak lalki,
Piątki, szostki, dziewiątki, osemki i kralki;
Toż tryszaki, kwindecze, karczmy, pancerole,
I lombry, i trysety walą w raźnym kole:
Niżniki za lokaiow, sążeniste asy

Z długiemi za karetą stoią szabełtasy.
Kinal siedzi na koźle, od złota rzędne.
Ciągną zwycięzki rydwan dwa tuzy żołędne.

1

Pozad pełno chałastry nadwornego znaku,
Nędza bosa, bez czapki, w odartym kubraku;
Brudne przeklęstwo, rospacz z czołem w ziemię wrytym.
Zwada z bindą na głowie, a okiem podbitym;
W iedwabnych rękawiczkach złodzieie i zdrayce,
Podłość w burce, a kłamstwo w mienioney kitayçe.
Nakoniec strata czasu, kredytu i sławy,
Gotowa od dłużnikow uskrobać z Warszawy.
Owoż się na ulicy słodko z mnichem wita,
I w szkaplerz go całuie: iest to hypokryta,
Jaki mógł być na świecie : że księdza Dryganta
Często winkiem podsycił, obił predykanta,
Utopił dwie czarownic, a wierzy w upiory;
Gmin mu za życia świętych wyrządza honory.
Boday tymże, co postać myśl chodziła tokiem,
Oczy nie szły za niebem, ręce za tłomokiem!
Słyszałem, iako sypie na klasztor iałmużny,
A drzwi każe zamykać, będąc kupcom dłużny.
Na iednych liczy gałkach procent i pacierze,
Dziesięć zdrowych; a od summ po piętnaście bierze.
Szarga sławę bliźniego zaraz po koronce;
Gorszy się, a sam w cudzey kwerenduie żonce.
Piątek suszył o grzankach, pił iak byk w niedzielę;
W wieczor był na Nalewkach, a rano w kościele.
I to mym zdaniem idzie pan maska nielada,
Co się być przyiacielem każdemu powiada.
Ogon węgorzy w ręku, wietrznik na stodole,
Bocian lata miłośnik, słodki kwas w rosole.

Ni ciepły, ani zimny; na dzień kilka razy
Odmienia się: iak owe u Włochow obrazy.
Co mu głowę wywrócisz, to twarz zawsze ina,
Gdzie była pierwey broda, tam leży czupryna.
Chwalca cnoty, u kogo tuczne sosy ziada,
Jutro nań u innego stołu opak gada.
Rękę ściska, gazetne w ucho baśni kładnie;
Maca, aż co z ięzyka biednemu wypadnie.

[ocr errors]

A z tym lecąc pędzi-wiatr od kąta do kąta,
Mniemanym przyiacielstwem serca ludzkie pląta.
Potrząsa charakterem, iak źyd starym fantem;
Wczora był roialistą, dziś republikantem.
Słowa mu na dwor ciekły, iako z pełney beczki;
Dziś chwali: Jezuickiey chce mu się wioseczki.
Napisał panegiryk; a gdy się zawiedzie,
Krzyknie: niemasz tu zasług, i do Włoch poiedzie.
Miły Chamaleonie! coć do iedney skury
Lgnie kolor czarny z białym, z granatowym bury;
Bądź mi nieprzyiacielem oczewistym raczey,
Nie będę patrzał na cię, ni trzymał inaczey.
Nie podleway mi cukrem mąki na pół plewney:
Lepszy nad słodką zdradę nieprzyiaciel pewny.
Lepsze nad obustronny ołow stalne harty:
Wpadłem w dom słomą kryty, minąłem otwarty.
Idź z Bogiem zwodna masko, a day mieysce drugi.
Owoż iedzie madama Romelskiemi cugi;
L'abbé siedzi na przedzie, na bal 'musi spieszyć:
Właśnie w szczęśliwym kraiu iest się z czego cieszyć.

Dzięki tobie, płci słodka! że nie czuiem przecie,
Jako nas z każdey strony los przeciwny gniecie.
Smiech serca opanował Sardoński: przy zgonie
Cieszym się; brzęczy mucha, kiedy w miodzie tonie.
Zdiąwszy z berła strach kary i cnoty ochronę,
Bierzem z niego płochości z nieczulstwem zasłonę:
Jakby promień słoneczny mógł blaskiem połudnym
Strzelać dzielnie, zakryty chmur płaszczykiem brudnym
Z łaski waszey na nowo mamy świat stworzony.
Gdy w pierwszey niewinności spólne były żony;
Zaden się nie obawiał, że wilk kozy dusi:
W cieniu z duszkami swemi leżeli pastusi.
Wstyd iest karą sumnienia; u nas go nie wiele:
Nałog z występkow cnoty porobił modele.
Wy nas mądrym bawicie często świegotaniem,
Gładząc umysł Sarmacki różnych znaydywaniem
Rozrywek i mod przednich; iak pieskliwie śpiewać,
Kształtne dobrać guziki, raźne sząty wdziewać,
Udawać na teatrach; i zwykać powoli,

Ze nas zdraycą, szalbierzem, gnuśnym być nie boli.
I tyle czucia mamy na oyczyste zgony,
Jak ten, co z teatralney wychodzi zasłony:
Udawszy baykę obcą, więcey łzy nie kanie;
W równych względach u niego Polska i Troianie.
Już dziś nie słychać kotłow, i chrapliwey miedzi;
My tańczym, biią w bębny ogromni sąsiedzi.
Tam Mars, u nas Wenera, rzadko widzieć, aby
Który z młodzi szlachetney końskie cisnął schaby.

Róz

Rozpieszczone ciałeczko utłacza karety;

Fartuch u niey chorągwią, proporcem kornety.
Lecz widzę, że przeczekać tey parady trudno:
Napasłeś wzrok i umysł processyą nudną,
Miły Walku! czas siodłać konie, a do domu
Spieszyć dla siana hreczki, choć diabeł wie, komu.

SATYRA VIII.

MAŁŻEŃSTWO.

Powiedział mi pan Miłosz, tydzień temu trzeci,

Ze też nakoniec przyszło zamyśleć waszeci
Po długim kawalerstwie o małżeńskim stanie,
Mości wielce w mym sercu ryty Kilianie!
Chwałaż Bogu! będziemy wierni przyiaciele
Mieć, nim się zacznie adwent, solenne wesele.
Obaczym żonkę grzeczną, hożą, i bogatą;
I ręką powinszuiem waszmości kosmatą.
Lepiey ci to (wybacz, że mówię poufale)
Niż bezimiennym płodem zaludniać szpitale:
I kręcić się, iak motyl, co się wszędy ciśnie,
Gdzie tylko iasnym świeca płomyczkiem zabłyśnie.
Czas statkować w tych leciech, czas żądze ukrócić,
I do iednego celu wierne serce zwrócić.

Możeż być milsza w nędznym tym życiu ochłoda, Jako kiedy ci siądzie o bok żonka młoda,

II.

ΙΟ

« PoprzedniaDalej »