Wyszydzoną niewinność, nadstawione sidła Poczciwości, a dumie sypane kadzidła. Wszędy biegał kłam piękny, owey mistrz muzyki, Tym noty, tym rozdawał i skrzypce i smyki. Samey tylko nie było w tey zgrai satyry,
Bo ktoż miedzy pochlebcy mieysce naydzie szczyry? Wyszczuie go nieprawość, wyszyie, wyswarzy, Przyodziawszy w okropney płaszcz czarny potwarzy. Więc iaki kray, i ludzie tak do garnituru;
I kościoł on ni gruntu nie miał, ani muru: Coś wielkiego na pozor tylko, w rzeczy samey I dach i ściany z płotna, a z papieru bramy. Pełno wewnątrz ołtarzow i marnego dymu, Dla owych bohatyrow i Aten i Rzymu; Których gmin imionami naładował święta, Rozum z naturą kładnie po miedzy źwierzęta. W tym się ziemia zatrzęsła, a owe widziadło, Jako marnie świeciło, tak marnie przepadło. A ia też ocucony pomyśliłem sobie:
Prawdziwie Polskę naszą w równey widzim dobie. Wszystkich chwalim, iż dobrzy i świeccy i księża, Jednak giniem bez skarbu, rządu, i oręża.
Któż się nad tym zadziwi, że wiek ieszcze głupi? Rzadko kto czyta księgi, rzadko ie kto kupi.
A cóż to móy uczono-chudy mości panie?
Już to temu dwa roki, iak w iednym żupanie I w iedney kurcie widzę literackie boki? Sława twoia okryła ziemię i obłoki,
Ze cię miały w kolebce Muzy mlekiem poić; A z niey, widzę, że trudno i sukni wykroić. Nie pytam, iak tam twóy stoł i mieszkanie ma się? Podobno przy gnoiowym blisko gdzieś Parnasie, Apollo ci swym duchem czczy żołądek puszy: Szeląga nie masz w wacku, a długow po uszy. Z tym wszystkim, pod pismami twemi prasy ięczą, Ledwo cię pochwałami ludzie nie zamęczą; Ześ ozdoba narodu, pszczołka pełna plonu Cukrowego, pieszczota, oczko Helikonu, Kwiatek, perła, kanarek, słońce Polskiey ziemi.- Przestań mię, miły bracie, szarpać żarty swemi. Mam dosyć ukarania; wszystkom stracił marnie, Zem się na Mecenasy spuścił i drukarnie.
Te ostatni grosz za druk z kalety wygonią; Tamci dość nagrodzili, kiedy się pokłonią. Nie pokupny dziś rozum; trzeba wszystko strawić, Kto go chce na papierze przed światem obiawić. Pełno skarg, że się gnuśny Polak pisać leni, A niemasz ktoby ściągnął rękę do kieszeni. Nie masz owych skutecznych ze złota pobudek; Więcey szalbierz zyskuie, albo lada dudek, Co pankom nadskakiwa, lub co śmiesznie powi. Bo on za swe rzemiosło podarunki łowi: A ty biedny swe pisma, opłaciwszy druki, Albo spal, albo rozday gdzie miedzy nieuki; Zeby z nich mogła imość, gdy przyiedzie Jacek Ze szkoły, czym podłożyć z rodzenkami placek. Wolałbym się był lepiey bawić maryaszem. Chodziłbym, iak pan Pamfil z oprawnym pałaszem; Kołpak by mi łysinę soboli nakrywał,
A ryś z pod brandebury buyny połyskiwał. To mi to kunszt zyskowny: często w iedney chwili Człowiek się pod pieniędzmi ledwo nie uchyli; A czego ni wypisze przez rok, ni wyczyta, Jedna mu da fortunę w kartach faworyta. Móy zaś bożek Apollo za usługi krwawe, Dał mi w nagrodę szkapsko, Pegaza, włogawe: Który nie z iednym pono, iak się często zdarza, Na popas do świętego zabłądził Łazarza. Ostatnie to rzemiosło, co procz sławy kęsa, Nic nie daie autorom ni chleba, ni mięsa:
I żyć każe sposobem prawdziwie uczonem, Wodę łykać, a wiatrem żyć z Chamaleonem. Gdybyć to kupowano księgi, toby przecie Człowiek iaką łachmanę zawiesił na grzbiecie. Każdy chce darmo zyskać: iużbym mu ustąpił Rozumu, byle tylko za papier nie skąpił.
Lecz w naszym kraiu ieszcze ten dzień nie zawitał, Zeby kto w domu pisma pożyteczne czytał.
Jeden drugiego gani, że czas darmo trawi. Mówi szlachcic: czemu ksiądz księgą się nie bawi? Jemu każe powinność na to się wysilać,
By nauką i pismem zdrowym lud zasilać; Jemu za chleb w oyczyznie prędszy i obfity, Tą posługą zawdzięczać rzeczypospolitey. Alboż mu to o żonce z dziećmi myślić trzeba?... A ksiądz: toć szlachcic sobie sam nie robi chleba. Sto pługow na iednego pasibrzucha ryie; Pewnie się on za dobro pospolite biie?
Nie uziębnie na mrozie, na deszczu nie zmoknie: Siedzi w zimie przy ogniu, a w lecie przy oknie, Gadaiąc z panem żydem, kto w karczmie nocował, Wiele śledzi wyprzedał, wodki wyszynkował.
Mogłby też co przeczytać, a z odętym pyskiem Nie być tylko szlachcicem herbem i nazwiskiem. Osobliwie, że mu się nie chce panem bratem Być prostym, ale posłem albo Deputatem. Nie pięknie to, że sędzia nie zna prawa wcale, Chociaż iaśnie wielmożnym bywa w trybunale:
Ani ów poseł z wielką przyieżdża zaletą, Co tylko na podatki głośne ryknie Veto. Nie straszny też to u mnie taki podkomorzy, Co na hipotenuzę wielki pysk otworzy; A co ma sprzeczne z sobą rozmierzać granice, Ledwie zna nieboraczek cerkiel i tablicę.
Tak się oni spieraią: postaremu przecie, I ten i ów nie wiedzą nic o bożym świecie. Każdy mówi, iż nie ma czasu do czytania, Każdy się swą zabawą od książki zasłania.
Chłop ma co robić w polu, a rzemieślnik w mieście, Mnich zabawny swym chorem, lub chodzi po kweście. Ksiądz: lecz ia niechcę z takim państwem mieć poswarki. Kupiec łokcia pilnuie, lub zwiedza iarmarki; Palestrant gmerze w kartach, co ie strzygą mole. Szlachcic pali tabakę, lub łyka przy stole. Dworaczek piętą wierci; żołnierz myśli, kędy Karmnik z wieprzem, syr w koszu, a z kurami grzędy. Pan suszy mozg nad tuzem, i wymyśla mody; Kobieta u zwierciadła, poki służy młody Wiek siedzi; a gdy starsze przywędruią lata, Cudzą sławę nabożnym ięzykiem umiata. Stary duma, iak mu grosz ieden, sto urodzi; Młokos wiatry ugania, i białą płeć zwodzi. A z tey liczby zabawnych, można mówić śmiele, Chłopi tylko a kupcy są obywatele.
Słyszałem ia, gdy pewny szlachcic do Warszawy Przybył, dla pewney ze swym proboszczem rosprawy,
« PoprzedniaDalej » |