Obrazy na stronie
PDF
ePub

I co się pierwey lizał, chcąc go zyskać sobie;
Odbieży brzydki zmiennik w niepomyślney dobie.
Uprzeyma miłość gdzieś tam tuła się za światem.
Za szczęściem, iak iaskółki biegamy za latem.
Każdy myśli, żeby się tylko ubogacił.
Masz przyiaciela, boś mu sowicie zapłacił.
Masz żonę, aleś dobrze u oyca ią kupił;
Kocha cię twóy braciszek, bo cię setnie złupił.
Chwalisz sługę z obrotu, wierzę temu snadnie:
Musi ten rzesko służyć, kto cię rzesko kradnie.
I płeć biała nad tobą prawie serce roni;
Ale za to szkatuła prawie resztą goni.
Jeśli są iakie, wszystkie będą sprzyiać światy;
Karm tylko, póy, odzieway, i daway dukaty.
A gdy się wątek urwie; każdy, co ci sprzyiał,
Będzie twóy dom, choć sucho, z daleka omiiał.
Nie masz, powtórnie mówię, szczerości na ziemi:
Znakami się łudziemy tylko powierzchnemi.
Przyjaźń na oświadczeniach zasadza się licha:
Swięty, co ręce składa, a ustawnie wzdycha;
Pokorny, co się kłania; uczony, co smiele
Gada aż nadto miedzy nieukami wiele.

A w tym wszystkim byś nie miał sumnienia gryzoty,
Dosyć iest, nie mieć tylko na czele sromoty.

SATYRA V.

POCH LE BST W O.

Chcąc oświadczyć oyczyźnie chęci moie szczyre,

Piątąm ieszcze dopiero napisał satyrę!

Tym iedynie umysłem, abym bez urazy
Prywatnych, pospolite tylko wytknął skazy.
Alić mię oto ieden na pokoiach spyta:
Mości panie, cóż to za muza iadowita,
Co w swóy kałamarz smoczey ucadziwszy piany,
Szarpie bez braku księżą i chłopy i pany?
Co się to za zuchwały obrał bocian, aby
Swiat oczyszczał, po cudzych bagnach łowiąc żaby?
Fircyk się o fryzurę, Kulfon srodze dąsa,
Ze mu pisząc zawadził piorem koło wąsa.
Ow łysak, co mu z figlow iuż wyprzała pałka,
Grozi za swą łysinę pozwem do marszałka.
Pewna imość z urazą mówiła nie letką,
Ze ią raz nazwał wścibską, drugi raz kokietką:
Prawdziwie, ieśli go znasz, powiedz iegomości,
Niech przestanie, by nie miał na czuprynę gości.

Dziękuię ci, odpowiem, za taką przestrogę;
Lecz kogoby on dotknął w czym, wiedzieć nie mogę.
Zwłaszcza że nie wymienia żadnych osob, ani
W szczegulności ni Piotra, ani Marty gani.

Wreszcie oto sam iestem, com te rymy składał:
Nie dbam oto, że tam ktoś ostro na mię gadał;
Ze mi groził: niechay się z kiiem za mną goni.
Im barziey we dzwon biią, tym on głośniey dzwoni.
Nie takim iest móy rozum ułożony szykiem,
Zeby cudzych wymysłow miał być niewolnikiem;
Albo to wszystko chwalił, kto i iak co trzyma:
Kto się o wszystkich łaskę stara, żadney nima.
Jeśli każdemu wolno żyć, iak chce, na świecie;
Czemuż przynaymniey pisać nie wolno poecie?
Temi często myślami maiąc mózg nabity;
Jak ciężki szwank zadaią rzeczypospolitey
Pochlebcy niegodziwi, lub co im z urzędu
Przynależy, nie mówią dla marnego względu:
W nocy nawet pocieszny sen mi się przymarzył.
Posłuchay, byle się kto i za sny nie swarzył:
Lub kiedy się urazi, niech wymówić umie,
Zem, kiedy ten wiersz pisał, nie był przy rozumie.
Sniło mi się onegday, iż iakaś matrona
Przyszła kų mnie, w poważną postać obleczona,
Maiąc w ręku pochodnią: którey, iak się zdało,
Swiatło cały móy nawskroś pokoy przenikało.
Słyszałam, rzecze, kiedyś mocno był zmartwiony
Za rym pewny osobie moiey poświęcony:
Bom iest prawda, a iako pochlebnicze duchy
Srogie na cię bez winy wzniecaią rozruchy;
Owoż, żebyś dokładniey poznał kray tey pani
Co się zowie pochlebstwem, i iakowe w dani

Bierze ona ofiary od swych wiernych służek;
Pódź za mną, a nieboy się nikczemnych pogruzek.
Wziąwszy zatym za rękę, niedościgłym biegiem
Postawiła mię w punkcie nad pochlebnym brzegiem.
Kray to był arcy-piękny: z każdey prawie strony,
Snycerskiey dłoni ryciem kształtnie otoczony.
Stały bramy wspaniałe, arkady rozliczne,
Posągi z miedzi lane, słupy niebo-tyczne,
Grobsztyny staro-żytne z kosztownych kamieni;
Wszędy się złoto błyszczy, albo śpiż czerwieni.
A też same ozdoby (któż temu uwierzy?)
Były warunkiem, miasto zamkow i żołnierzy.
Patrzałem z podziwieniem na żywe abrysy
Rycerskich nieboszczykow, i pyszne napisy
W słowach ryte wspaniałych: tu óyczyzny ociec
Leży, co gdzie mógł tylko słabey ziemi dociec,
Zabrał ią sąsiadowi: zabił sto tysięcy
Bliźnich, a nic procz sławy nie zostawił więcey.
Owdziem widział słup, co się aż nieba dotyka,
Dla wielkiego z marmuru ryty polityka;

Jako on w dziełach sobie podobnego nie ma,
Z prostey natury kształtne zrobiwszy systema:
By ludzie zapomniawszy szukać w roli zysku,
Zyli tylko z frantawstwa a słabych ucisku.
Zabawiwszy wzrok nieco na pismach takowych,
Wszedłem przez walną bramę do kraiow tam owych.
Co za nowa pociecha zdumiałemu oku,

Wiedzieć, iako nie było i iednego krokų

Postawić kędy nodze; gdzieby chlubne bayki
Nie leżały oprawne w atłas i kitayki:

Co raz to się koncepty pod nogami snuły,
Slubnych pism i pogrzebnych subtelne tytuły.
Abrys cnoty, wieczności wyryty grobsztychem:
Stoł Libityny na łzy z serdecznym kielichem:
Złoty honoru namiot: zielonego wety
Doyrzałe wieku: smutne oyczyzny mutety,
Na sarkofagu pani cnotą oświeconey:
Kwiat młodości w śmiertelnym tyglu usmażony,
Na smaczny niebu kąsek, dziecie ukochane.
Tudzież inne płaczliwe, czyli opłakane

Napisy, z wielkich ludzi niewetowney straty,
Jakby się z niemi wszystkie zwalić miały światy.
Juźem sam myślał płakać, gdybym przy tey stracie,
Na weselszym nie uyrzał skroionych warstacie,
Radosnych panegirow dla żyiących panow:

Ze ten wziął stu odartych regiment draganow;
Tamten orłem, czy złotem pierś zawalił runem;
Ow krzesło wielo-ważnym napełnił kałdunem;
Inny z dobrym posagiem gładką wykradł żonę,
Zkąd płyną dla oyczyzny zyski niezliczone.
Godne zaiste dzieła, by ie wdzięczna wena
Homera, lub podała światu Demostena.
A wszędy po tytułach wielkie błyszczą druki,
Mądrość, cnota, zasługi, rod, męstwo, nauki,
Szczęśliwość dla narodu, powszechne wesele:
Zyicie oby kray Polski liczył takich wiele!

« PoprzedniaDalej »