Obrazy na stronie
PDF
ePub

ga,

Po cóż głupio wyciągasz, by cię świat ztąd chwalił,
Co dawno czas niepomnym grobowcem przywalił?
Nie ułudzi mię żadnym marny
blask pozorem:

To mi szlachcic, co idzie cnot chwalebnym torem.
Jeśli tych bohatyrow dziedzic iesteś godny,
Pokaż nam dzieł ich zacnych przykład nieodrodny.
Czy się strzeżesz występku? miła ci iest sława?
Czy kochasz sprawiedliwość? zachowuiesz prawa?
Pełnisz twe obowiązki? znasz, iak domem rządzić?
Jak dzieci wychowywać? iak radzić, iak sądzić?
Czy dla chwały narodu, gardząc miękkim puchem,
Legasz w polu pod burką lub prostym kożuchem?
Czy wiary, czy małżeńskiey dochowuiesz zgody;
Ani latasz rwać kwiatkow na cudze ogrody?
Jeśli tak czynisz, mam cię pewnie za szlachcica;
Niech cię każdy wielmożni, niech iaśnie oświca.
Chlub się stawiąc na popis liczne przodków szyki,
Wartuy stare herbarze i panegiryki:

A ieśli w nich są szczupłe sławy twoiey szranki,
Trząś Francuskie blazony, Niemcow ryterbanki;
Lub tam obierz którego w dawnych imion tłumie,
Czy wnukiem Cezarowi, czyli chcesz być Numie:
Ani się boy, że ci to krytyk zgani ktury;
Godzieneś być ze cnoty, gdyś nie iest z natury.
Lecz choćbyś i od Lecha prostym wyszedł ciągiem;
Jeślić pustym świstakiem, nieciosanym drągiem,
Jeśli twóy dwor pochlebcy, a rada zwodnicy,
Jeśli miasto odżwiernych strzegą wrot dłużnicy,

Jeśli twe imie słynie niepięknie przed światem,
Ześ zdraycą, żeś bluźniercą, wszetecznym gamratem;
Z tych samych, których hańbisz przez życie niegodne,
Będziesz miał przeciw sobie świadki niezawodne:
A blask skopconey sławy, wierz mi, że na iawi
Jaśnieyszym cię wyrodkiem przed światem postawi.
Próźno tedy wysokim pyszny urodzeniem,

Pod tych imion przezacnych gnuśny drzy miesz cieniem.
Próżno się w cnoty przodków chcesz przybierać iaśnie;
Sny to są w oczach moich i nikczemne baśnie.
Wieszże, ktoś iest? oto łgarz, bezecny przechera,
Piiak, obłudnik, pieniacz, tchorz, marny kostera,
Zwodnik, istny mozgowiec, nie wart chwały kąska,
I ze pnia szlachetnego spróchniała gałąska.

Alem się zbyt rozdąsał, i kto z boku rzecze:
Ze me swobodne piorko szczerym iadem ciecze;
Ze z panami pokornym trzeba mówić tonem.
Dobrze! otoż się pytam z niziuchnym ukłonem:
Droga krwi bogow kroplo! dusz naywyższych treści!
Bracie słońca, w którym się iednym wszystko mieści,
Piękność Adonisowa, moc niebianow króla,
Wdzięk Kupida, wzrok Marsa, a siła Herkula:
Panie! iak dawny twóy dom? ieżeli nie więcey,
Lat mu będzie około pewnie dwuch tysięcy?
To wiele ale iednak dowody są iawne,
Ześ stary szlachcic, że masz imie staro-dawne,
Ze ieden z dziadow twoich iuż tu był osiadły,
Kiedy Popiela myszy goło-gone ziadły;

Swiadkiem liczne metryki, świadkiem do tey doby
Miedzianemi nabite literami groby

Po krzyżackich kościołach, cmentarzach cerkiewnych.
Z tym wszystkim chciałbym nieco mieć dowodow pewnych,
Czy w owym lat ubiegłych i wiekow obrocie,
Mam ufać twych babulek nieskażoney cnocie,
Ze iak są w sztuczkach swoich kobietki misterne,
Były zawsze poczciwe, i małżonkom wierne?
Czy ta krew, co się młyńcem po twych żyłkach wiie,
Przez czyste przechodziła zawsze Lukrecye;

Ni tam iaki zuchwalec z pachołkow szeregu,
Przerwał iey w zacnych dziadach szlachetnego biegu?
Boday, co takiey ludzi próżności nabawił,

Nigdy się w poczcie drugich dni ten dzień nie ziawił;
Ani dzikim wymysłem obyczaiow kaził,

Jakie był świat pierwotny swym mieszkańcom wraził!
Wszyscy tam byli równi: sama tylko cnota,

Do chwały, do kredytu otwierała wrota.
Każdy żył wielkim z siebie; zasługa baronem,
I książęciem czyniła iaśnie oświeconem.

Jey sprawą, choć kto herbow szlachetnych nie liczył,
Zacnego bohatyra imie odziedziczył.

Lecz kiedy z czasem cenę straciła zasługa,
Poszła zbrodnia do krzesła, a cnota do pługa;
A duma się przybrawszy w blask iakiś nieznany,
Z równych ludzi nie równe poczyniła stany.
Ztąd to owych tytułow moc niepoliczona,
Ztąd próżne, miasto rzeczy, zostały imiona.

[ocr errors]

Ze iuż lada szarganiec, i gruby knecht låda,
Kontem się czy markizem bezwstydnie powiada.
A co gdzieś za granicą targał szerść na dratwy,
Ziada graf szewc u pańskich stołow kuropatwy.
Ztąd dowcipy pochlebcze przez głupią ślepotę,
Smieszną iakąś słów dzikich skleciły ramotę:
Ztąd owe pola, tarcze rozliczney postury,
Farby, paludamenty, hełmy, armatury,
Ordery, parentele, kleynoty herbowne,
I inne tym podobne towary wędrowne:
Jakowych staro-żytni Polanie nieznali,
Gdy na znak granic słupy żelazne kopali.
Dzielny bachmat pod siodłem, z rzemienia popręgi,
Pod burą niepoczesną łuk na grzbiecie tęgi,

U boku kord na łyku, grot w ręku stalisty;

To to był u nich szlachcic, to ziemianin czysty.
Więc gdy zły czas wygładził stare obyczaie,
Poszedł prawdziwy honor w obce kędyś kraie.
Osiadła miejsce próżność, a miasto zasługi,
Haydukami się szczyci i pięknemi cugi.
Już teraz to pan zacny, co kołpakiem wstrząsa
Sobolim, czupurnego pokręcaiąc wąsa:
Wielkie włości i klucze szeroko posiada,
Stapa iako z partesow, iak z trzynogu gada:
Zie kilka set dukatów na iednym obiedzie,
Kilką set darmo-stoiow otoczony iedzie:
Co lokalow w bogate pasamany strói,
Co się ani zwierzchności ani prawa boi;

Swoią tylko wielkością głowę ma nabitą,
Sam sobie panem, sam iest rzeczą-pospolitą.
Więc też tym bożkom wszystkie uchodzą swobodnie,
Warte w uboższym kaźni naysurowszey, zbrodnie.
Zdrady, zdzierstwa, naiazdy, wszystko to są cnoty;
Bo ichmość maią dobra, summy i kleynoty.
A ty, ubogi kmiotku, za snopek kradziony
Będziesz kruki opasał i żarłoczne wrony.

Bow Polszcze złota wolność pewnych reguł strzeże:
Chłopa na pal, panu nic, szlachcica na wieże.

Stóy piórko, by kto mych słów nie wracał na nice, Abo się nie ozwały na stole nożyce.

Strach teraz prawdę mówić, poeto ubogi!
Nie wiesz, co są nahayki, pięści i batogi.
Lubo ia w szczegulności nikomu nie łaię,
Czołem biię osobom, ganię obyczaie:

Zycząc miłey oyczyźnie, by miasto fircykow,

Miała poczciwych ziomkow, dzielnych woiownikow.

« PoprzedniaDalej »