Obrazy na stronie
PDF
ePub

Bił Gallow Cezar, Niemcow w stryczki łowił,
Bo równie mężnie i bił się i mowił.

Iów Temistokl sławę swą uiszcza,
Daiąc oyczyźnie z krwi Perskiey ofiary;
Gdy moc z wymową, dwa wielkie bożyszcza,
Przed rozwitemi nieść każe sztandary.
Złamie naytwardszy nieprzyiaciel szyię,
Kogo ten piorun i pali i biie.

W uczonym hetman umieszczony gronie,
W pierwszey od niego położony cenie,
Służ wiernie Muzom i dzielney Bellonie;
A na tey głowy winne uwieńczenie,
Która swe łaski na nas rozpościera,
Twa ręka laury, nasza niech kwiat zbiera.

O DA III.

DO SPRAWIEDLIWOŚCI

Zokazyimowy J.K. Mci mianey 2 Sierpnia 1773 za kroloboycami.

Zemsty cudzey a własney męczeńcow ślepoty,

Piątno niestartey wiekiem narodu sromoty,
Stawić Astreo! Polska ieszcze nie omyta
Ze krwi monarchy swego, a ze łzami pyta:

Zasado publicznego szczęścia, związku zgody,
Co w iedno różne sprzęgasz miłością narody,
Utrzymuiesz każdego w swych klubach; a swoiem
Mierząc prawem, za lubym daiesz żyć pokoiem.

Czyś dotąd, iak cię ludzie zrazili wyrodni,
Opuściwszy zelżone ściekiem tylu zbrodni
Lądy nasze i morza, przebywała z bogi,
Gardząc, czysta dziewoio, skażonemi progi?

Czyś gdzie, kłótliwe tylko swey oddawszy Lachy
Zawiści i niezgodzie, inne darzyć gmachy
Wolała, lepszey za nas cóżkolwiek Europy;
Niż w tey swarni nikczemney Boskie stawić stopy?

Zniknęłaś nam od tylu lat, o święta pani!
Bez ciebie, iak bez światła w posępney otchłani,
Błądziliśmy w kraiowych spraw wiecznym zamęcie,
Gdzie na zgubny hak niosły wyuzdane chęcie.

Bez ciebie cóż zostało w karbie należytym?
Możnieyszy, iak chciał mącił ludem pospolitym;
Interes prawa pisał, gwałt kazał, gniew sądził:
Nikt nie słuchał, a każdy głową swoią rządził.

Dało nam niebo króla wybranego z wiela:
Cóż ztąd? za swego błąd go wziął nieprzyiaciela.
Oczernił, zhydził, zranił; milczeliśmy na to:

Krew iego nie zemszczona, iuż to drugie lato.

Stoi świat w głębokości myśli zadumany,
Cóż to za kray, co tak swe lekce waży pany?
Co głosem powszechności sprawioną robotę
Zatłumia, stawiąc na szańc iednego niecnotę?

Gdzie w nierządzie wieczystym, w uciskach, i trwodze,
W wzgardzie tronu ostatniey, w określonych srodze
Granicach nikt nie winien: kray tylko utracać
Musi, a król powszechny zawrót krwią opłacać?

Otrzyi tę plamę, pani! a nie przedarowny
Miecz z gwichtem równo-ważnym w świątyni sądowney
Wziąwszy w dłoń sprawiedliwą, wywiń obelżywy
Czyn, z powabney i wiary i swobod pokrywy.

Już oto wiernych panu senatorow grono,
I zacnego rycerstwa, co mu powierzono
Obronę niewinności, czeka na twe zdanie:
Odday cnocie dank winny, a złości karanie.

Już nowych Demostenow, po miedzy Sarmaty
Jakich niebyło słychać w tey izbie przedlaty,
Stokroć się głos poważny obił o te ściany,
Którym złość z niewinnością drżała na przemiany.

Mów lecz nowa tu, widzę, scena się zaczyna,
Dzielnieyszego od prawdy ma obrońcę wina:
Pierwszy przykład z pierwiastkow, i pono przed zgonem
Swiata: król swych zaboycow sam został patronem.

Gdzie duma krwią naiemną buyne niwy zmacza, I z mordow ludzkich sławę nikczemną wytłacza; Buduiąc okazalsze na stosach ciał trony, Postrach światu, dzikości cechą naznaczony.

Polszcze to tylko takie los zostawił dziwy,
Mieć królow obrońcami urazy właściwey;
Szukać zemsty dobrocia a umysłem szczyrem
Woleć litości, niż być mocy bohatyrem.

Chlubny wiek starożytne słusznie wielbi sprawy:
Darował Marcellowi błąd Cezar łaskawy,
August Cynny przestępstwa karaniem nie gonit;
Lecz Stanisław nie karząc, winnych ieszcze bronił.

Niechętny krwie przelewu, a nuż sędziow wzruszy? Gdy trudno złamać rozum, szuka słabszey w duszy Części; rzucaiąc w serca zamek mniey warowny Postrzał z dobroci kuty, a lzami hartowny.

Taki ów, Greckim niegdyś sławny Orfey piurem,
W ukrytey stubie płaszczem mgły wieczney ponurem,
Rzewnił roki surowe wdzięczney lutni pieniem
Za swoiey Eurydyki nie powrotnym cieniem:

Ze choć ią wyrok zasłał za Styg nieprzebyty,
Dał się zmiękczyć sam Minos płaczem nieużyty;
I kazał prom fatalny zawiiać do lądu,
Mażąc pierwszy raz dekret żelaznego sądu.

Więc i z lichey zazdrości uschłe, żołtey cery,
Wsparte łokciem po ławach stękały Megery;
Przyznaiąc lubym musem, że z ludzi śmiertelnych
Nikt nie mógł na zmiękczenie słów użyć tak dzielnych.

Cóż za dziw, iż tak mocna tam płynie wymowa,
Gdzie pochopne z czystego serca idą słowa.
Próżno się dowcip sadzi, próżno pióro kryśli;
Naylepszy mówca, kto tak mówi, iako myśli.

Już sama sprawiedliwość, słodkie czuiąc żale,
Pełną łez ku litości nachylała szalę.

Traciła wagę zbrodnia; a co bystro godził
Na karki winowaycze, rdzą bułat zachodził.

Cnota chciała być winną, i swoiego prawa
Dla dobroci ustąpić mówcy Stanisława :
Zostawuiąc potomkom przykład niesłychany,
Iz ieden czyn być może dobry i naganny.

Wygrałeś, zacny królu, ieśli twe morderce
Ma sądzić twą dobrocią wymierzone serce:
Godni są, z chętney im to przyznaię ochoty,
Stokroć umrzeć dla siebie, a żyć dla twey cnoty.

Wstrząsłeś w czułych wnętrznościach sprzeczne chęci społem
Błędny umysł nie wiedział, iakim ruszyć kołem:
Już go żałość z miłością, iuż pęd ciskał inny;
Wszystkie martwy na chwilę dziw stępił sprężyny.

« PoprzedniaDalej »