Obrazy na stronie
PDF
ePub

OD A IX.

DO STANISŁAWA AUGUSTA

Króla Polskiego, W. Książęcia Litt:

W dzień doroczny urodzenia.

[blocks in formation]

Peten

ełen nadziei, że się złe przesili, A los żelazne połamawszy młoty,

Da kiedy Polszcze słodkiey użyć chwili,
I pociech łańcuch ukuie nam złoty;
Choć się rok każdy w nowe biedy mnożył,
Zawszem ci, królu, lepsze lata wrożył.

Nie widać dotąd skutkow mego Boga,
Co mi z Parnassu te szeptał nadzieie:
Po iedney druga następuie trwoga;
Każdy się z rymow, czytaiąc ie, śmieie:
I mówiąc, wróżkom pochlebnym nie wierzy;
Panow a wieszczków naywięcey szalbierzy.

Jużem chciał przestać daley być prorokiem,
Widząc, że próżne łudzą mię otuchy:
Lecz mi Apollo ieszcze raz pod bokiem
Siędzie; a dawne poruszywszy duchy,

Ofuknie gniewem pałaiąc: także to
I rym i wiarę chcesz rzucać, poeto?

Smiertelni ludzie, próżno waszych chuci
Mierzycie wieczne wyroki prawidłem!
Nie ufni Bogu, że was nudną smuci
Dolą, spętanym czas uchodząc skrzydłem;
Mniemacie, że ten nieszczęśliwy, komu
Długo nie błysnął iasny promyk w domu.

Czyż na to dzielne on utwarza dusze,
I w twardych lósow osadza obrębie;
By tylko wiały im Fawoniusze,
A z Cypru róże znosiły gołębie?
Oh, iednym by się nie różnili calem
Z miękkim waleczny Tyt Sardanapalem!

Płodna w rozliczne fortuna igrzyska,
Nie wchodzi z lada duszą w szranek ścisły;
Mężow rosprawnych chce na boiowiska;

Gardząc, bądź ślepa, słabemi umysły:
Więc choć iey przyidzie broń z ręku uronić;
Lubi, przegrawszy, cnocie się pokłonić.

Tegoż ia wielkim nazwę bohatyrem;
Co w czasie cichey usiadłszy pogody,
I drzemiąc, gnuśnym mógł kierować styrem?
On spał, a samę łodkę niosły wody.

Czas iego rządy tak drogo ocenił,

Ze dał żyć póty, póki się nie zmienił.

Twardsza nad wszystkie cierpliwość oręże,
Kiedy ią rozum swym hartem ustali,
Tysiączne z czasem przebiie pawęże.
Niechay się duma, niewiem iako', chwali;
Musi nit puścić: a od czego pani
Wszystkiego zmienność, co leczy i rani?

I ta moc bystra Wisły piasko-mętney,
Co płowym nurtem wilgie iły porze,
Tysiąc rzek ziadła w podróży zakrętney:
Przecież iey przydzie wpaść w silnieysze morze.
A iak się znurzy, pozna tonąc w głębi,
Ze iest mocnieyszy, co i mocnych gnębi.

Waży na szali, iako piaski liche,
Niepoliczone pan wiekow narody:
A za nieszczerość, zawiści i pychę,
Zdeymuie z iedney, co był dodał wprzody;
I znowu potym, gdy się pora poda,
Pełną wysypie, a do próżney doda.

Lecz czasy iego otchłań nieprzebyta
Przed znikomemi oczyma ukrywa.
Sroży się człowiek, ciśnie, gwałci, chwyta
A kara za nim wlecze się leniwa;

Niosąc dłoń krzepką na łupu wydarcie,
A gąbkę na to, co pisał, zatarcie.

Wolę z niewinnym chwilę cierpieć wielce,
I choć w nieszczęściu mieć ręce omyte;
Czekaiąc, aże tłukąc po kropelce,
Łzy me przekuią nieba z miedzi lite.
Każdy mi powie, żem zdrowiem przypłacił :
Alem szczęśliwy, bom cnoty nie stracił.

Szczęśliwsze twoie niewolne kaydany,
Ofiaro dumy nie ieden, cny królu!
Nad złote owe, co ie wlokł rydwany
Wiarzmiony świata krąg do Kapitolu.
Próżność dziś na te widoki wykrzyka;
A mądrość oczu z ludzkością umyka.

To mi Apollo szeptał, a ia za niem
Jeszcze ci, królu, wróżyć mogę śmiele:
Ze wzdy u portu szczęśliwego staniem,
Przebywszy srogie trosk naszych topiele.
Zkąd ci ta ufność, ieśli pytasz, Panie?
Bóg, czas, cierpliwość i twoie staranie.

OD A X.

ADIEU

Kochanym Jezuitom.

Ze słodkich kaydan od tey rozwiązany

Ręki, którey dał owce i barany

Paść swoie Chrystus; iuż pan moiey woli,
Zegnam was, zacni synowie Lojoli!

Czas przyszedł lube z wami rzucać kąty,
Kędym zakończył rok dwudziesty piąty,
Nie czuiąc nigdy w przyiacielskim gronie,
Iż niewolnikiem trzeba być w zakonie.

Wasza mi dobroć i łaskawe względy
Naypracowitsze słodziła urzędy:

We wszystkich miłą znalazłem ochłodę;
Bom w nich miał honor, a w pożyciu zgodę.

Jużem dziś nie wasz, a wyście nie moi:
Serca mi iednak żaden nie rozdwoi,
Kochać osoby będę aż do zgonu,
Jeśli nie wolno kochać dla zakonu.

« PoprzedniaDalej »