Drugi, na co się serce prawie kraie, Zaymuiące się cnoty rodowitey
Skry, wstyd, uczciwość, piękne obyczaie Zalał potopem wilgoci obfitey.
Z kąd potym bywa, że zagrzawszy szumne Czupryny wściekłym Bachusa masłokiem, Tracą ze zdrowiem baczenie rozumne, I dziko-śmiesznym bawią świat widokiem.
Przystąpno bliżey, ktośkolwiek ciekawy, Gdzie się iak na lep nieopatrzní ptacy, Nieznaiąc w życiu uczciwey zabawy, Zlecieli roiem pod wiechę piiacy.
Ten się z przyiaźnią życzliwą przymyka, Ow gada, co mu ślina w gębę niesie; Ten ledwo ruszy w pantoflach ięzyka, Ow wrzeszczy, iako chłop na pustym lesie.
Cóż kiedy jeszcze, bez czego się prawie Rzadko obeydzie, głupia zwada wznieci? Tam to dopiero, iak w Marsowey wrzawie, Nie iednemu nos, lub ręka uleci,
Pękaią w srogich targańcach kołnierze, Jucha się leie, brzmią pięściami pýski; Pełno hałasu, leci ze łbow pierze, Kufle się tłuką, lataią pułmiski.
Więc gdy stołowe wyrzucili stątki, Suchemi sobie dogadzaiąc razy: Jako szermierze wypuszczeni z klatki, Kończą robotę płytkiemi żelazy.
Lecz iak w potrzebie hasło do oręża, I groźna zabrzmi do boiu pobudka; Aż co przy kuflu miano go za męża, Albo się w tchórza, lub przewierzgnie w dudka.
Lub ze psem w iarzmo wprzągszy iałowicę Brzeg ryie, iako Ulisses przed laty; Lub zęby klepie, zmyśliwszy zimnicę, Albo podagrę uwiia w sulaty.
O ieśliż lepszey cokolwiek nadzieie Po was zostaie; zaniechawszy piwa, Potłuczcie kufle, a Bacha turnieie Odmieńcie w dzielne utarczki Gradywa.
Za zegarek wzięty z rąk J. K. Mości.
Królu łaskawy, cóż za podarek
Odnoszę z pańskiey szczodroty? Widzęć ia dobrze, iż to zegarek Kształtnie zrobiony, i złoty.
. Lecz mi on mocą, czasy, ukrytą Rączemi króci sprężyny:
Bo gdy w nim widzę twarz twą wyrytą, Prędzey mi biegną godziny.
Nieufny, nuż mię wyrazem cichem, Błądząc po liczbach, zawodzi;
W serce go popchnę złocistym sztychem: Lecz on tak mówi, iak chodzi.
Już, widzę, składać nie na zegara Wade, ten pośpiech należy. Czasu iest serce pewnieysza miara: Z dobrym panem i-on bieży.
Gnuśna zazdrości, matko wszystkich zbrodni,
O ty podziemnych iędz czarna pochodni! Co sprawy czyste brzydkim kazisz dymem, Jakim cię będę mógł opisać rymem?
Zadna się cnota przed twym nie usiedzi Kłem iadowitym: wszędy ią wyśledzi Złośliwe oko; a iakiey postawy Jest sama, taką cudze kopci sprawy.
Ty i w nayskrytsze serc ludzkich świątnice Chytrze się wdzierasz, ty ich taiemnice Na złe nicuiąc, godna srogiey kaźni, Kupidem zowiesz niewinne przyiaźni.
Ty, iako paiąk okrutnego iadu
Pełen, śmierć sączysz, gdzie iey niemasz śladu; A skąd złocista pszczołka nektar boży,
Stygowy napoy czerpasż z piękney, róży.
Słuchayże, larwo! prędzey się lew sprzęże Z płochą sarneczką, z gołębiami węże; Prędzey się zgodzą skrzepłe z ogniem lody, A z krwawym wilkiem owcze zeydą trzody.
Prędzey po niebie krzywe póydą kroie, I wsteczne rzeki odwiedzą swe zdroie. Orzeł pług dźwignie, wół poleci rączy: Niźli się przyiaźń z miłością połączy.
Obie od siebie, różney są natury: Tę człowiek z ziemi, tamtą bierze z gury: Obu cel inny, inne animusze;
Ta ciało tylko, tamta kocha duszę.
Miłość iest ślepa; tam się płocho ciśnie, Gdzie ieno pozor marney krasy błyśnie: Ani się radzi rozumu promyka, Który iey twórca dał za przewodnika.
Miłość w postępkach swoich zawsze płocha, Jutro się brzydzi tym, co teraz kocha. I znowu, czym się dziś okrutnie brzydzi, W tym się zakochać nazaiutrz nie wstydzi.
Miłość zawisna nie cierpi kolegi, Tysiąc ma oczu, tysiączne ma szpiegi. Sama chce kochać i być przyiacielem, Sama postrzałem, sama sobie celem.
Miłość, czarnego płód niepewny mroku, Boi się oka słonecznego wzroku; Ludu się strzeże, światłu nie dowierza,
Wziąwszy nocnego postać niedoperza.
« PoprzedniaDalej » |