Bóg chciał: nie masz cię, zacne Polskich Muz siedlisko! Szumny Eol z kulawym stróżem dymney kluzy, Ten martwe z gmachow twoich zrobił zgorzelisko, Ow i same rozwionął po powietrzu gruzy.
Piękna twych wychowankow, Apollinie, trzoda Ze swemi obcych szuka kątow przewodniki; Rząd idzie w zamieszanie, w ubóstwo wygoda, Nim czas i przemysł złoży pomącone szyki.
Pracuy, kleć w dzień i w nocy, człecze niespokoyny, Kryśląc w głowie z twych trudow zyski coraz nowe: A to los stoiąc pozad w tysiąc trafow zbroyny, Zamiast liczb, cyfry tylko roztacza iałowe.
Też same, co ci służą ku wdzięczney wygodzie, Jutro gonią na odwrót przeciwne żywioły; Po lubym trunku znaydziesz topielisko w wodzie, Ziemiać połknie, a ogień obroci w popioły.
Tak gdy w buyney pasiece pszczołki złoto-gware Cało-letnim plon słodki zbieraiąc starunkiem, Gdy już prawie pod iesień śpichrze lipko-iare Wytłoczonym z łupieży łąk napełnią trunkiem:
Niespodziewny ożogiem smolnym bartnik zmaca; Leci co żywo z ula gospodarz i dziatki: Idzie w niwecz łożona rąk tysiącznych praca; A kto inny pożera frasowne dostatki.
Cóż za dziw, że iak plecie wiek ów w baśnie płodny, Gdy storęczny wielko-lud z równemi potwory, Spisek na iasne bogi zrobiwszy niegodny, Aż w górne trzaskał dębem rygle i zawory:
Ztrwożona dzikim gwałtem cna niebianow rada, W różne się przemykała postawy z popłochu: Ow capem został w trzodzie, ten cielcem ze stada, Tamten w swoim pierzysku dyszał gdzieś w maclochu. Ledwo gomonny bęben, a dzwon ryknął z wieży, Ze się do bram Parnaskich groźny Wulkan zbliża, Kalliope w pokrzywy, Klio w krzaki bieży, Rani stopki po głogach Melpomene chyża.
Co iey pierwey nie tknęła dłoń uczoney ręki, Prócz śkiełek gwiazdo-łownych, lub cytry Marona, Tłucze dachy oskardem, rozrywa osęki,
Erato grubym kopciem zewsząd oczerniona.
I móy myślał Apollo iuż koło ucieczki, Zaniechawszy i łuku i Słowiańskiey liry; By mu łaskawy Bachus z swey przytułek beczki Nie zdarzył, wsadziwszy go ze swemi papiry. W takim nowy 2 Dyogen, gdy doń gromca Meda Przyszedł, siedziałem gmachu; kiedyś i o drobney Cząstce twych sług, o królu! iakiego nam nie da Wiek oyca, pamiętaiąc, cieszył dom żałobny:
2 Wzmianka tu o owey beczce, w którey autor miał wszystkie swoie papiery złożone; a z którą umykaiąc od pożaru, obalił się i piersi sobie mocno naruszył.
A Muzy pańskim okiem znowu w swey nadziei Orzeźwione, zebrawszy pierwotną ochotę, I z tego ci przybytku, iako z Amaltei Rogu, sypią na wieniec kwiaty krasno-złote.
Cóż za dziw? wszak na twóy głos pełen mocy żywney, I martwy się powiewnym głaz szmaragiem śmieie; Lod płomieniem zażega, biorąc tor przeciwny, A w różany się szkarłat chętnie głog odzieie.
Z teyze wonnego plonu ozdobney drużyny, Któreźby nie uwiło bukiet wdzięczne serce Dla Nimfy z Lubomirza 3 zacney Sapieżyny, Gdziem znalazł dom w słabości mey i poniewierce? Na twoim, Ożarowski, 4 tam wsparty ramieniu Zaszedłem: o bodaybym tym darem uczczony, Wszak masz prawo w rozumie, cnocie i w imieniu, Mógł cię miedzy Polskiemi uyrzeć Scypiony.
Ludzkość w was tryumfuie: lecz nie mniey i w tobie, Godny ze wszech miar sławy Strzelecki, 5 obfita! Nie podły nasz rywalu, dałeś znać w złey dobie, Ze tak człowiek iest Piar, iako Jezuita.
Niemasz nigdzie w śmiertelnym biegu tey przygody, By z niey korzystać baczna myśl nie miała kiedy. Występki rodzą prawa, daią rozum szkody;
I mnie dobra myśl przyszła w pośrzodku mey biedy.
3 Księżny Kanclerzyny W. Litt: 4 Pisarz W. Koronny.
5 Rektor Coll: Nobil: Schol: Piar:
Ty kochana oyczyzno, gdy każdy z twych dzieci W okropnym cię ratować wrżkomo pragnąc razie, Na głos groźnych ukazów i twych żalow leci; W żywymeś mi pożaru stanęła obrazie.
Sili się bystry ogień: pełno w koło ludzi: Tamci próżnym bieganiem mieszaią szkaradnie: Ci stoią; obecne ich nieszczęście nie budzi: A w powszechnym zamęcie, kto może, to kradnie.
rzestań się troskać, móy Janie kochany! Co Bóg niewrotnym stanowiąc wyrokiem, Wiecznemi w koło oprowadził ściany; Tam człek nie sięgnie ni myślą, ni okiem.
Darmo się trapi żeglarz w morskiey fali, Kiedy ćma ślepa nie da styrem władać; Gdy się śmierć mokra gwałtem w okręt wali: Jeśli opatrzył wszystko, gdy miał wsiadać.
Zaden się płochych trafow nie uchroni. Zywym iesteśmy igrzyskiem fortuny: Złote godziny iasny ranek goni,
A wieczor trzaska bystremi pioruny.
Jedyna w razie takowym ochłoda, Ze wiatr nie zawsze zapalczywy wieie. On rzuca kotwę, nim ucichnie woda, A ty się dobrey nie puszczay nadzieie.
Szalona potwarz musi złamać szyię, Złość się własnemi brzydka ztruie iady, Te więc wyparty z chmury grot ubiie, A tamte w krótce bies porwie sąsiady.
Księżnie Elżbiecie z Branickich Sapieżyney
Szczęśliwego do zdrowia powrócenia.
iema, i stokroć powiem, niema okrąg ziemny, Zkądby się słusznie chełpić mógł człowiek nikczemny. Żewsząd ucisk okropny, zewsząd ból, lichota; Czy wchodzi w bramę życia, czy zawiera wrota. Cóż są świetnych honorow ozdobne zaszczyty, Co dank cudney urody i rod znakomity? Co powaga z kredytem, co liczne dzierżawy, Jeśli kiedyś być trzeba plonem śmierci krwawey?
« PoprzedniaDalej » |