Obrazy na stronie
PDF
ePub

Inni poważnym lustrem radney błyszcząc togi,
Lub w zaszczyt świetnych tyar przybrani dwurogi,
Słyszę, iak silnym zdięci miłości łańcuchem,
Jednym mówią ięzykiem, a iednym tchną duchem.

Mniey dbali na prywatnych uraz zyski szkodne, Niosą powszechney matce myśl i serce zgodne; Rzadki, tłumiąc naiemnym walne rady głosem, Długich prac trudne dzieło podłym zkalał trzosem.

Jedney dzieci oyczyzny, iedney członki głowy,
Powierzywszy iednemu rząd całey budowy,
Wiernie stoią przy Królu: ieśli złość wybiegła
Z kluby, rzadziey wierzgała, prędzey się postrzegła.

Cnota ieszcze szacunek, baczne zdania wiarę,
Nieufność miała szranki, wściekła duma miarę;
Podłość coś więcey sromu, zyski mniey łakome
Były, swobodzie rozum i prawa znaiome.

Zgoda, mądra podległość, praw przestroga pilna
Sprawiła, iż im przemoc nie bywała silna;
Ni kray za nich, igrzysko postronnych ięzyków,
Chował sobie tyranów, obcym niewolników.

Czy to był wiek ze złota ulany prawdziwie?
Czy błędna zawiść w głębszey tonąc perspektywie,
Lacniey się bez spolników dawa zwieść obłudzie?
To pewna, że rząd zawsze był zły, lepsi ludzie.

Wytłoczeni na stęplu starożytney cnoty,
Pięknieyszą mieli duszę pod barwą prostoty;
Zywszą spólnego dobra miłość, którey władza
I słabe krzepi siły, i trudy osładza.

Bliżsi wiekow fortunnych, gdy jeszcze umysły
I sławy i honoru trzymał węzeł ścisły,
Prętszey w przeciwney dobie dopaść mogli rady,
Dosyć mocni z równemi na koło sąsiady.

Lecz, iak ziarno obficiey rodzi na nowinie,
I strumień u swych źrzódeł czystym nurtem płynie,
I drzewo młodociane buyniey strzela w lesie:
Każdą rzecz twórca w swoim postawił zakresie.

Płochy zawsze w obrotach świat koleią chodził:
Po złotym, z podleyszego kruszcu wiek się zrodził:
Srebro miedzi plac dało: kto wie, nasze syny
Po żelaznych rodzicach czy nie będą z gliny!

Już się w nas cecha pierwszych lat do szczętu starła, Rdza gnuśnego letargu męską broń pożarła; Wolność z kluby wyparta, pod hasłem prywaty, Ciśnie słabszych, lży równych, depce maiestaty.

Niemasz kaźni, chyba gdzieś w statucie, na zbrodnie; Przemoga kuie prawa, złość ie rwie swobodnie: Przedayna sprawiedliwość tam ugina szali,

Gdzie złoty gwicht, lub groźny błyska miecz ze stali.

O wy! co niegdyś berłem rządząc kray przeważnym
W głuchych śmierci łożyskach zdięci snem żelaznym,
Uśpiwszy martwe zwłoki na Wawelskiey gurze,
Płacicie skazitelney winny hołd naturze!

Podnieście chwilę czoła z prochnistey otchłanie,
Przemożny Władysławie, waleczny Stefanie!
Patrzcie, w co wasza idzie ziemia starodawna:
Słabość ią z ręku roni, złość szarpie bezprawna!

I srogiby Attyla, i Tamerlan dziki,

Lub, których nazwisk kędyś zbutwiałe kroniki
Pasą mole, szkodliwszych niepopełnił zbrodni,
Co dziś rozum wydziwia przy nauk pochodni!

Obcy gwałt w ścisłą ligę z kraiową niezgodą
Wszedłszy, nii bystry wicher z morską sprzeczny wodą,
Trwożliwą łódź miotaiąc po zgubie wilgotney,
Grozi ciosem oyczyźnie klęski nie odwrotney!

Troskliwa stoi władza, a w niesfornym tłumie
Zawisnych na się duchów ledwo radzić umie:
Zawrot iey ufać niechce: żal serce tym głębij
Porze, że ią kołace cudzy, a swóy gnębi.

Potrzeba o ratunek woła nie uchronny,
Zewsząd się z narzekaniem żal ozywa płonny;
Pełno gwaru, iako gdy pszczół roisko lata,
A lada ie garść piasku złotego rozmiata.

1. iak.

Komu daią przypadki i rozum i cnotę;
Nas iedna, w gorszą drugą napędza ślepotę:
Próżną się targa w sidłach ptak nicią uięty,
Bez głowy nowemi się coraz wikła pęty.

Whoynym prac i łask waszych obfituiąc darze,
Stawim w potomnych sercach wdzięczności ołtarze;
Nie tusząc, by następny wiek za nasze sprawy
Na odrodne obrazy rzucił wzrok łaskawy.

Na twóy, dobry nasz Królu, mam pewną nadzieię,
Gdy spoyrzy wizerunek, hoyne łzy wyleie;

A czytaiąc w otartym z farb zazdrośnych czele, Słodycz, mądrość i miłość kraiu, rzeknie śmiele:

Godny w lepszey panować, Monarcho, krainie,
Na teżeś trafił czasy, byś w własney dziedzinie
Za cudze przewinienie, a żądze poprawy,
Doznawał od niewdzięcznych nienawiści krwawey?

Rozważaiąc twych przodków dzieła znakomite,
Ich wady, z których na kray klęski nie odbite
Przyiść miały, z obu chciałeś berło Polskie wsławić;
Iść za iednych przykładem, a drugie poprawić.

Nie dała podła zawiść dla nikczemnych zysków,
Tysiąc na cię hartownych rzucaiąc pocisków;
A Bóg raczey chciał, żeby z twey pracy niezłomney,
Z cudzego plon zasiewu zbierał czas potomny.

Słuchay wieku obecny, i ty, co napotem Nastąpisz! tak odwiecznym los wykował młotem: » Ta była zawsze dola siedzących na tronie,

[ocr errors]

Cierpieć wiele za życia, a słynąć po zgonie."

Duszo

ODA II.

Hymn do Słońca.

uszo istot po wielkim rozproszonych świecie,
O ty, prawicy twórczey naydroższy sygnecie!
Oceanie światłości, którą w krąg twóy biegły,
Zlewa tron wszechmocnego latom niepodległy.
Sprawco płodów wszelakich! twoiey darem ręki,
Poziomy nasz świat bierze życie, blask i wdzięki.
Twoim dzielnym uśmiechem tknięta ziemia licha
Porusza się, odmładza, rodzi i oddycha;
A żywotniemi na wskroś groty przenikniona,
Dobywa dziwnych skarbow z upornego łona:

Ty unosząc po niebie swe koła potoczne, Piszesz godzinom płochym kresy nieprzeskoczne: Przed twym iedzie powozem na koniu udatnym, Sieiąc perły wilgotne po trakcie szkarłatnym, Srebrno-włosa iutrzeńka, i gościniec zmacza: Ciebie pompa, wielmożność, blask, wielkość otacza.

« PoprzedniaDalej »